Śląska Misja Boliwia

prze

publikacja 07.11.2018 06:00

Dziewczyny z Katowic i Zabrza poświęciły swoje wakacje na pracę na misjach w Ameryce Południowej. Opiekowały się dziećmi i świadczyły o Panu Jezusie ponad 3,5 tys. m n.p.m.

Agnieszka, Ola, Magda i Celina z ojcem werbistą Mariuszem Mielczarkiem w La Paz. To zdjęcie zajęło drugie miejsce w wakacyjnym konkursie „Gościa Katowickiego” „Selfie z księdzem”. Śląska Misja Boliwia Agnieszka, Ola, Magda i Celina z ojcem werbistą Mariuszem Mielczarkiem w La Paz. To zdjęcie zajęło drugie miejsce w wakacyjnym konkursie „Gościa Katowickiego” „Selfie z księdzem”.

Pracowały w mieście El Alto, niedaleko La Paz w Boliwii. To miejsce, w którym widoki zapierają dech w piersiach. Wszędzie wokół, jak okiem sięgnąć, widać było wspaniałe góry, w tym majestatyczne sześciotysięczniki. Te dziewczyny to studentka filologii hiszpańskiej Celina Depta, nauczycielka religii Magda Stelmach, studentka transportu Ola Poniatowska i absolwentka spawalnictwa Agnieszka Kowalik. Poleciały do Boliwii dzięki Werbistowskiemu Wolontariatowi Misyjnemu „Apollos”. Nazwały swoją pracę Śląską Misją Boliwia.

W tygodniu też można

W ramach misji służyły pomocą dzieciom. W świetlicy pomagały im rozwiązywać zadania domowe. Z przedmiotów takich jak matematyka, chemia, biologia czy fizyka nie było problemów, zwłaszcza że mogły sobie pomóc słownikiem hiszpańskiego w komórce. Pracowały też w przedszkolu i w domu dziecka.

Na Boliwijczykach największe wrażenie robiły ich... włosy. Nie tylko z tego powodu, że trzy z dziewczyn są blondynkami, ale też dlatego, że włosy Europejczyków – w przeciwieństwie do włosów Indian – są miękkie. Dzieci podchodziły do nich ukradkiem i znienacka wyrywały im włosy na pamiątkę... Ludzie dziwili się też ich wzrostowi. – Mierzę 1,60 m, w Polsce to niedużo, w Boliwii uchodziłam za wysoką. Agnieszka i Magda mają jeszcze więcej centymetrów wzrostu, co budziło zdziwienie, że człowiek może być tak wysoki – śmieje się Ola. Ślązaczki przemawiały też na zjeździe biblijnym, organizowanym przez misjonarzy werbistów. Po co w ogóle są świeccy na misjach? Przecież nie będą sprawować Eucharystii ani nie udzielą nikomu rozgrzeszenia. A jednak księżom misjonarzom zazwyczaj zależy, żeby pomagali im wierzący świeccy. Boliwijczycy najczęściej wierzą w Boga, ale mało kto ma z Nim osobistą relację. Między innymi po to jest potrzebne świadectwo świeckich, którzy są zaangażowani w życie Kościoła. Nieraz wystarcza, że chrześcijanin, który żyje wiarą, po prostu jest sobą... To już robi wrażenie. Ślązaczki jeździły czasem w zwykłe „dni robocze” z El Alto, gdzie pomagały dzieciom, na Msze Święte do pobliskiego La Paz. – Raz musiałyśmy wyjść chwilę wcześniej z domu dziecka, żeby zdążyć na tę Eucharystię. Usłyszałyśmy: „Ale jak to: na Mszę? Przecież dzisiaj nie ma niedzieli” – śmieje się Agnieszka. – Odpowiedziałyśmy: „No normalnie, w tygodniu też można”. Wzbudziło to wielki szok i niedowierzanie, czy naprawdę jedziemy na tę Mszę – wspomina.

Ingrid się otwiera

Takie zwyczajne, nieplanowane świadectwa niejednemu dają do myślenia. Zwłaszcza jeśli dają je tak młodzi, sympatyczni ludzie. – Na misje z naszego wolontariatu pojechały też dwa małżeństwa, w tym jedno z dzieckiem. Pokazywały, jak można żyć wiarą w związku małżeńskim. I że jest ważne, żeby ten związek zawrzeć przed Bogiem, w kościele, a nie tylko powiedzieć sobie: „Jesteśmy razem” – wskazuje Agnieszka. W wielu krajach misyjnych sytuacja rodzin jest tragiczna. Małżeństwa są zawierane bardzo rzadko, a związki damsko-męskie są krótkotrwałe. Cierpią na tym dzieci, które, gdy dorosną, powtarzają zwykle tę samą drogę. – Ludziom brakuje tam wzorców na temat tego, jak powinna wyglądać ich rola w małżeństwie. Często ojcowie odchodzą albo rodzice porzucają dzieci. Wyjazd na misje całej rodziny pokazuje mieszkańcom krajów misyjnych, że dobre życie małżeńskie jest możliwe – uważa Agnieszka.

W domu dziecka w El Alto najstarsza była 17-letnia Ingrid. – Z początku była wobec nas bardzo zamknięta. Nie chciała z nami rozmawiać. Pewnie wolała się z nami nie wiązać, bo wiedziała, że będziemy w Boliwii przez krótki czas – wspomina Ola. – Ostatecznie bardzo się otworzyła. Przyznała się, że nasz przyjazd jest dla niej bardzo ważny, gdyż już w przyszłym roku będzie musiała opuścić dom dziecka – dodaje. Ingrid nie miała wcześniej żadnych życiowych planów. Pod wpływem rozmów z młodymi Polkami w jej głowie zaczęły się rodzić pierwsze pomysły na temat tego, co mogłaby w życiu robić. Dziewczyny uważają, że była to dla niej dobra szkoła nawiązywania kontaktów z ludźmi, także kontaktów „krótkoterminowych”. A to jest niezbędne, żeby sobie poradziła w życiu już po wyjściu z domu dziecka. – Nasz przyjazd był dla Ingrid dowodem, że Bóg nie chce, by została sama, że przysyła do niej ludzi, którzy w jakiś sposób mogą jej pomóc. Pan Bóg zawsze stawia na naszej drodze takich ludzi – uważa Ola.