Siedem wizji El Greca

Joanna Jureczko-Wilk

GN 48/2018 |

publikacja 29.11.2018 00:00

Nie trzeba jechać do Madrytu czy Wiednia, żeby zobaczyć wielkie dzieła mistrza duchowych poruszeń i porywów. Znane obrazy hiszpańskiego artysty zagościły w Siedlcach.

Święta Weronika z chustą, olej na płótnie, 1577–1580. HENRYK PRZONDZIONO Święta Weronika z chustą, olej na płótnie, 1577–1580.

Żadna cyfrowa reprodukcja czy album nie pokażą tego, co oryginał – mówi Agnieszka Pelczarska, która na podlaską wystawę przyjechała z Warszawy po raz drugi. Mimo tego, że pogoda mglista i dżdżysta, a kolejka do Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach stoi na dworze, a potem wije się wąskimi schodami aż na drugie piętro. Stoją w niej cierpliwie goście z Lublina, Nysy, Świnoujścia, rodzina z Łodzi, mnóstwo przyjezdnych z Warszawy, grupa z Krakowa… Dwie godziny czekania, aż masywne drzwi z kołatką otworzą się i będzie można stanąć oko w oko z malarstwem XVI-wiecznego mistrza, które zachwyciło ekspresjonistów i samego Pabla Picassa. To bliskie spotkanie z niebywałym talentem malarza, który za pomocą światłocienia opowiada o przenikaniu się świata rzeczywistego z nadprzyrodzonym, z zimnych barw potrafi wykrzesać religijną żarliwość, tkliwość i delikatność, który jednym muśnięciem pędzla wzrusza do łez uniesioną ekstazą twarz św. Franciszka.

Na wystawę „Ars Sacra El Greca” pancernym samochodem wyposażonym w czujniki temperatury i wilgotności sześć obrazów przyjechało z katedry w Toledo, madryckiego muzeum narodowego El Prado, z muzeów w Wiedniu i Walencji. Siódmy: „Ekstaza św. Franciszka”, przypadkowo odkryty w 1964 r. na plebanii w Kosowie Lackim, jest chlubą siedleckiego muzeum. O polskim El Grecu wiadomo tylko tyle, że w 1927 r. ks. Stanisław Szepietowski kupił go w jednym z warszawskich antykwariatów jako prezent imieninowy dla swojego kuzyna ks. Franciszka Dąbrowskiego, późniejszego proboszcza w Kosowie. Jak trafił do Polski – pozostaje tajemnicą.

– O wypożyczenie dzieł z zagranicznych kolekcji zabiegaliśmy od czterech lat. Staraliśmy się o prace mniejsze gabarytowo, ponieważ nie mamy dużych powierzchni ekspozycyjnych. Nasze muzeum mieści się w części budynku dawnego wyższego seminarium duchownego – mówi ks. Robert Mirończuk, dyrektor placówki świętującej w tym roku 100-lecie istnienia. Mimo skromnych warunków lokalowych od początku października wystawę obejrzało ponad 10 tys. gości. Momentami tłok był tak duży, że ograniczono zwiedzającym czas pobytu na ekspozycji do 20 minut, żeby wszyscy chętni mieli okazję ją zobaczyć. Udało się też przedłużyć czas trwania wystawy – do 13 stycznia przyszłego roku.

Pędzel Pana Boga

El Greco, z pochodzenia Grek o prawdziwym nazwisku Domenikos Theotoko­poulos, największe dzieła namalował w hiszpańskim Toledo. Zamieszkał tam jako 36-letni malarz, dawny uczeń weneckiego mistrza Tycjana, zdolny, ale niedoceniony, mający opinię ambitnego i niepokornego. Do Hiszpanii przyjechał z Rzymu, gdzie popadł w niesławę po tym, jak zaproponował zastąpienie „Ostatniej wieczerzy” w kaplicy Sykstyńskiej własnymi dziełami. Początki w nowym kraju też były trudne. Nie zdobył posady królewskiego malarza w Madrycie, bo Filipowi II nie spodobała się dziwaczna forma obrazów zamówionych u El Greca. Zawędrował więc do Toledo, gdzie miał wystarczająco dużo zamówień, żeby otworzyć pracownię i wieść dostatnie życie.

W tym samym czasie w Toledo karmelitanka s. Teresa z Ávila w założonym przez siebie klasztorze opisywała niezwykłe stany zjednoczenia duszy z Bogiem, tworząc perłę literatury mistycznej. Być może św. Teresa i El Greco nigdy osobiście się nie spotkali, ale to, co zakonnica spisywała na kartach „Twierdzy wewnętrznej”, malarz w wyrazistych kolorach i pełnych ekspresji wizjach przenosił na płótna. Nikt tak jak on nie potrafił oddać duchowych uniesień, mistycznych stanów i uczuć człowieka, który – zanurzony w ciemnościach świata – staje blisko Boga i przyjmuje Jego łaskę. To Boże dotknięcie, światło przychodzi z niebios, ale potem bije z wnętrza malowanych postaci i je przemienia. Taki na obrazach El Greca jest chociażby św. Franciszek, uchwycony w momencie otrzymania stygmatów – odbijający nieziemską jasność i piękno. – El Greco maluje zakonnika w szorstkim, tkanym habicie, ale te części ciała, których dotyka Bóg, maluje innym pędzlem: gładko i delikatnie. Jakby chciał nam przekazać, że przy Bogu wszystko jest inaczej – zwraca uwagę Dorota Pikula, kustosz Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach.

Biedaczyna z Asyżu widnieje na blisko stu z trzystu zachowanych obrazów mistrza. Grek malował go często nie dlatego, że miał do niego jakieś wyjątkowe nabożeństwo. W tamtych czasach sztuką rządziły bardzo prozaiczne prawa: artysta tworzył to, co ludzie chcieli kupić. – Malowanie św. Franciszka było odpowiedzią na ogromne zapotrzebowanie szukania pociechy u tego, który przez swoją życiową postawę przypominał, że zawsze można znaleźć kojącą miłość u Boga. To święty często przywoływany w czasach kryzysu, beznadziei, mroku, poszukiwania stałych wartości, a taki był XVI wiek, czasy reformacji i kontrreformacji – zaznacza kustosz.

Ale czy mistyczne uniesienie mógł tak mistrzowsko oddać ktoś, kto sam mistyki nawet nie dotknął? – El Greco na pewno był kimś duchowo poukładanym, głęboko przeżywającym na co dzień swoją wiarę. Ukazywał postacie w sytuacjach jakoś mu bliskich – namalował nawrócenie Marii Magdaleny, św. Piotra ze łzą w oku, św. Weronikę wskazującą na oblicze Pana. Przelewał głębię swojej duchowości na płótna. Udaje się to nielicznym twórcom i jest wyznacznikiem naprawdę wysokiej sztuki – mówi ks. Mirończuk.

Dziwak z wadą wzroku?

Z czasem postacie na obrazach El Greca bardziej przypominały zjawy niż ludzi z krwi i kości. Stawały się coraz bardziej wychudzone, eteryczne, mocno wyciągnięte ku górze, jakby „kopnięte”. Dla wielu sobie współczesnych artysta stał się „malarzem koszmarów”, może obłąkanym albo przynajmniej cierpiącym na astygmatyzm. Ludzie go nie rozumieli. Nadal chcieli modlić się do wizerunku Chrystusa o klasycznie pięknym ciele. – Manieryści wykrzywiali postacie, bo poszukując piękna, nie odnajdywali go w zewnętrznej harmonii, idealnych proporcjach i symetrii. El Greco eksperymentował: ręką wcierał pigment w płótno, w niektórych partiach pozostawiał wyraźne ślady pędzla, a nawet włoski z niego, co według ówczesnych malarskich kanonów było nie do pomyślenia. Malował pośpiesznie, nerwowo, bez szkicu, drżącym pędzlem, żeby pokazać drżenie mięśni cierpiącego ciała – kustosz wskazuje na płótno „Ukrzyżowanie z widokiem Toledo”.

Na wiszącym obok obrazie „Święta Weronika z chustą” odbicie Chrystusowej twarzy jest tak piękne jak na ikonach, których pisania ­Domenikos ­Theotokopoulos uczył się w młodości na Krecie. Nie ma na nim śladów umęczenia, za to wzrok przykuwają wyraziste oczy i nieco odstające uszy. Jakby twórca zachęcał: adoruj, spotkaj się z Tym, który wzrokiem przenika aż do głębi i który każdego chce wysłuchać. – Nie mogłam oderwać oczu od obrazu św. Weroniki. Widzieliśmy w Madrycie pojedyncze prace El Greca, ale dopiero zestawienie ich tutaj, w jednym miejscu, robi wrażenie – mówi Urszula Malec, która z synem Marcinem przyjechała z Warszawy.

– Nasza wystawa to pytanie: co nas uświęca? Przyjęcie łaski, jak zrobił to św. Franciszek? Żarliwa modlitwa na wzór brata Leona czy też postawa adoracji św. Weroniki? A może przyjęcie cierpienia i pójście za Jezusem aż na krzyż? Każdy odwiedzający sam musi na to pytanie odpowiedzieć – podkreśla Dorota Pikula.

Drugie życie mistrza

Theotokopoulos tworzył w czasach, gdy sztuka szła w parze z teologią, nie pozostawiając artyście większej swobody. A ponieważ był niespokojnym i nieco zadziornym duchem, wiele razy procesował się z duchownymi, nie słuchał „rad”, że nie wypada, by na obrazie „El expolio” obnażany z szat Jezus był niższy od swoich oprawców. Kiedy namalował portret inkwizytora kard. Fernando Niño de Guevary w okularach, oberwało mu się za pokazanie poważnego purpurata z techniczną nowinką na nosie. Nic sobie z tego nie robił, raz namalowanych obrazów nie poprawiał. Konflikty z duchowieństwem nie mogły być poważne, bo nadal dostawał zamówienia i powodziło mu się tak dobrze, że ponoć do wieczerzy zamawiał sobie orkiestrę.

Po jego śmierci w 1614 r. na blisko 300 lat słuch o jego dziełach i o nim samym zaginął. – Zjawił się jak meteor, który rozbłysnął i zgasł, nie pozostawiając po sobie uczniów. Nikt tak jak on nie potrafił już nasycić płótna melancholią i uduchowieniem – dodaje kustosz. Jego geniusz odkryli dopiero u końca XIX w. kubiści i niemieccy ekspresjoniści. Pablo Picasso i Paul Cézanne widzieli w nim prekursora nowych trendów i poszukiwań w sztuce. Teraz obrazy El Greca należą do ścisłej czołówki malarstwa światowego. Rzadko pojawiają się na aukcjach, a ostatni, jaki sprzedano pięć lat temu w Londynie, przedstawiający modlącego się św. Dominika, osiągnął wartość 13 mln dolarów.•

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.