publikacja 14.02.2019 00:00
Bóg z wierszy Jerzego Lieberta jest zaborczy. Żąda przemiany, całkowitego oddania, zatracenia się w Nim. Jest Kimś, z kim człowiek nieustannie się pojedynkuje, żarliwie pragnąc Jego obecności.
Andrzej Szypowski /east news
Przypadek Jerzego Lieberta uświadamia miałkość współczesnych poetów, pozbawionych autentycznej pasji pogłębiania swej duchowości – napisał kiedyś krytyk i poeta Karol Maliszewski. Rzeczywiście, niewielu jest w dzisiejszych czasach artystów, którzy z taką konsekwencją i odpowiedzialnością za słowo drążyliby w poezji temat wiary. Nawet Czesław Miłosz, któremu trudno przecież zarzucić stronienie od tej tematyki, zastrzegał się u progu obecnego wieku w „Traktacie teologicznym”, że woli wędrować „po obrzeżach herezji./ Żeby uniknąć tego, co nazywają spokojem wiary,/ a co jest po prostu samozadowoleniem”.
Poezji Jerzego Lieberta ten problem jednak nie dotyczy. Z jej wersów wyłania się coś zupełnie przeciwnego: niepokój wiary, nieustanne zmagania, jakie toczyć musi ze swoją grzeszną naturą człowiek pragnący żyć blisko Boga. Dlatego dobrze się stało, że po 43 latach od wydania „Pism zebranych” Lieberta ukazuje się zbiór prezentujący całość jego dorobku poetyckiego. To świetna okazja, by przypomnieć jednego z najwybitniejszych polskich poetów XX wieku.
Pochłonięty istnieniem
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.