Ania z Tęczowego Wzgórza

Edward Kabiesz

publikacja 25.05.2019 20:10

Trudno przecenić znaczenie seriali telewizyjnych w promocji „postępowych” przemian obyczajowych.

Serial „Ania, nie Anna” jest tylko jednym z wielu przykładów homoseksualnej propagandy skierowanej do młodej widowni. netflix Serial „Ania, nie Anna” jest tylko jednym z wielu przykładów homoseksualnej propagandy skierowanej do młodej widowni.

Prawie wszyscy zgadzają się w sprawie szkodliwej roli pornografii. Temat ten poruszany jest najczęściej w kontekście łatwego dostępu do tych treści w internecie. Wiąże się to jednak z innym, nie mniej groźnym zagadnieniem, jakim jest seksualizacja kultury masowej. Już w latach 60. ubiegłego wieku w swoim studium „Miłość i odpowiedzialność” poruszył tę sprawę bp Karol Wojtyła. Jego uwagi o przenikaniu treści pornograficznych do dzieł sztuki i kultury wydają się prorocze. Nigdy zjawisko to nie miało jednak tak masowej skali jak obecnie, kiedy w imię wolności artystycznej granice tego, co można pokazywać na ekranie, przesuwają się coraz bardziej. Każda próba zahamowania tego nurtu ściąga oskarżenia o ograniczenie wolności twórczej.

Do najpopularniejszych, obok transmisji sportowych, programów telewizyjnych należą seriale. Najpierw oglądamy je w telewizji, potem trafiają na płyty DVD, a w końcu na coraz bardziej popularne platformy VOD. Walczymy z pornografią w internecie, ale należy zapytać, czy nie jest pornografią prezentacja w telewizyjnych produkcjach wyrazistych scen gwałtu i różnych rodzajów seksualnej przemocy. W najpopularniejszych, dostępnych również w Polsce serialach przykładów takich znajdziemy mnóstwo. Zdarza się, że niektóre sceny wzbudzają protesty bardziej wrażliwych widzów.

Pornografia przemocy

W „Grze o tron” - serialu będącym ekranizacją bestsellerowego cyklu George’a R.R. Martina - podobnie jak w wielu innych współczesnych filmach, nie brakuje brutalnych scen. Można by to nawet określić jako swoistą pornografię przemocy. Pewien fan „Gry o tron” obliczył, że do sezonu piątego w serialu znalazło się około 50 scen gwałtów. Protesty widzów wywołała scena gwałtu dokonanego przez Ramsaya Boltona, jednej z najbardziej odrażających postaci, na Sansie Stark. Widzami bardziej wstrząsnął emocjonalny kontekst czynu, bo akurat w tym wypadku twórcy skierowali kamerę na przymusowego świadka wydarzenia. Ale nie brakuje epizodów bardziej wyrazistych, jak np. scena nocy poślubnej młodziutkiej Daenerys Targaryen i wodza dzikich Dothraków czy stosunku kazirodczego Cersei i Jaime’a Lannisterów, kiedy obok spoczywa ich zamordowany syn. Na kierowane przez widzów zarzuty twórcy mają prostą odpowiedź: „Gwałt i przemoc były udziałem każdej toczonej wojny od czasów starożytnego Sumeru aż do dzisiaj”. Kiedy zarzuty dotyczą serialu o tematyce współczesnej, słyszymy, że to, co dzieje się na ekranie, jest odbiciem rzeczywistości i zwraca uwagę na palące problemy współczesności.

Idąc śladem tego rozumowania, można dojść do wniosku, że im więcej molestowania w filmach, tym mniej go w realu. W imię tej racji aktorzy, a szczególnie aktorki występujące w „odważnych” scenach, poświęcają się dla dobra ogółu. Oczywiście dobrowolnie. Wszyscy wiemy, że to czysta hipokryzja, bo tak naprawdę seks i przemoc w produkcjach mają przede wszystkim walor komercyjny.

„Gra o tron” to tylko jeden z przykładów, bo gwałty, różnego rodzaju orgie czy seks w połączeniu z ogromną dawką przemocy stały się nieodzownym składnikiem wielu seriali. Wystarczy przypomnieć niektóre sceny „Rzymu”, „Spartakusa” czy „Wikingów”. Historycznym produkcjom nie ustępują wcale współczesne. Wymieńmy choćby najpopularniejsze, jak wampiryczna „Czysta krew”, gdzie ilościom krwi lejącej się z ekranu pozazdrościć mogłyby stacje krwiodawstwa, a sceny seksu są tak bulwersujące, że zostały nawet usunięte z YouTube z powodu – jak czytamy na stronie portalu – „zasad dotyczących nagości i treści pornograficznych”. Podobne sceny znajdziemy m.in. w „Outlanderze”, „Dziewczynach” czy – chyba najpopularniejszym ze współczesnych seriali – „Californication”, gdzie zachwyt niektórych poważnych krytyków wzbudziła scena seksu oralnego w kościele. Dlaczego? Ponieważ serial przełamuje tabu. Wymienione wyżej tytuły stanowią tylko wierzchołek góry lodowej, a inwencja twórców w tej dziedzinie nie ma granic.

Pornograficzne akcenty, jakie znajdujemy w mainstreamowych produkcjach przeznaczonych dla masowej widowni, to tylko jedna strona medalu. Druga jest równie groźna, chociaż bardziej złożona.

Przyjazna przystań

„Ania z Zielonego Wzgórza” i jej kontynuacje tworzące klasyczny cykl powieściowy Lucy Maud Montgomery należały kiedyś do najpopularniejszych młodzieżowych lektur, a także teraz cieszą się znaczną popularnością. Nic dziwnego, że kilkakrotnie adaptowano je na mały ekran. W 2017 roku premierę miał kolejny serial inspirowany książką – „Ania, nie Anna”. Serial, chociaż nie do końca utrzymany w klimacie powieści, cieszył się zasłużoną popularnością, więc szybko nakręcono kolejne odcinki. Z pewnością widzowie, którzy znają książkę, po obejrzeniu niektórych odcinków drugiego sezonu doznają szoku. Montgomery zaś przewraca się w grobie. Z powieści pozostały tylko czas, miejsce akcji i najważniejsze postacie, pojawiło się natomiast mnóstwo nowych wątków, które twórczo uwspółcześniają i zniekształcają przesłanie tej historii.

Twórcy zdecydowali, że w imię wszechwładnej tolerancji w serialu nie mogą nie zostać poruszone gorące tematy, które zdominowały współczesną kulturę masową. Najważniejszym z nich jest problem homoseksualizmu. W piątym odcinku nowego sezonu Ania, Diana i Cole jadą do ciotki Józefiny, która urządza wystawne przyjęcie. Salon Józefiny zaludniają dziwaczne postacie, które początkowo budzą zdziwienie bohaterów. Do czasu. Okazuje się, że ciotka jest lesbijką, a przyjęcie zorganizowała z okazji rocznicy śmierci swojej „żony”. O ile Ania nie ma problemu z akceptacją takich relacji, Diana przeżywa rozterki. Z czasem jednak i ona przejrzy na oczy i przyzna się do błędu. Cole natomiast dzięki Józefinie, która każe się nazywać Józefem, uznaje swoją gejowską tożsamość, znajdując przyjazną przystań w jej domu. Wątek tolerancji wobec odmienności przewija się właściwie (czasem w sposób bardziej subtelny) przez cały serial. Trzeba podkreślić, że produkcja ta jest dobrze zrealizowana i nie ma w niej przemocy. Jeżeli powstanie kolejny sezon, możemy spodziewać się następnych niespodzianek w rodzaju coming outu Ani, która odkryje własną tożsamość płciową.

„Ania, nie Anna” jest tylko jednym z przykładów, jak homoseksualne treści przenikają do masowego odbiorcy. To przypadek drastyczny, bo nadużywa zaufania rodziców, którzy z pewnością nie spodziewają się, że promocja seksualnej odmienności może zagościć w adaptacjach klasyki przeznaczonej dla dzieci. W serialach dla młodzieży podobne wątki, prowadzone już otwarcie, stały się normą niezależnie od tematyki tych produkcji. Prawie wszystkie opowiadają o miłosnych perypetiach nastolatków, także tych, którzy mają problem z własną tożsamością. Od czasu gdy przed trzema dekadami tematy te po raz pierwszy zaistniały na ekranie („Will i Grace” czy „Współczesna rodzina”), ilość takich seriali wzrosła lawinowo. Ich tytuły można wymieniać bez końca: „Riverdale”, „Glee” czy „90210” to tylko nieliczne przykłady, a tak naprawdę chyba nie ma już żadnego, w którym nie pojawiłby się wątek gejowski czy lesbijski.

Głos w debacie

W produkcjach dla dorosłych natomiast przełamano tabu każdego rodzaju. Dotyczy to zarówno dramatów obyczajowych, jak i cieszących się największą oglądalnością seriali kryminalnych. Prym wiodą tu seriale skandynawskie, choć nieraz dorównują im inne produkcje. Znajdziemy w nich również homoerotyczne sceny stosunków seksualnych, chociaż to jeszcze nie stało się codziennością.

Typowym przykładem, w jaki sposób w filmach przedstawiani są homoseksualni bohaterowie, jest brytyjski serial „Niezapomniane” („Unforgotten”), który doczekał się już trzech serii. Oglądamy tam małżeństwo gejów, które stara się o adopcję kilkuletniej dziewczynki. Para zdaje się tworzyć rodzinę idealną, ale sprawa z przeszłości jednego z bohaterów zakłóca proces adopcji. Dobrzy geje są postawieni jakby w opozycji do pary śledczych, którzy mają problemy w swoich związkach. W niektórych serialach o podobnej tematyce zdarzają się policjanci, którzy – ku zgrozie kolegów – mają odmienne zdanie na temat jednopłciowych relacji. Od razu orientujemy się, że są nie tylko homofobami, ale też rasistami i z pewnością mają różne inne grzeszki na sumieniu.

Po obejrzeniu kilku takich produkcji dochodzimy do wniosku, że posługują się one stereotypami stworzonymi według jednego schematu. Seriale stają się nie tylko elementem masowej rozrywki, ale głosem w debacie publicznej dotyczącej spraw obyczajowych. Trzeba podkreślić, że głosem tylko jednej strony.

Wszyscy zdajemy sobie sprawę, jaki wpływ wywierają media na współczesną kulturę, a także zachodzące w społeczeństwie przemiany obyczajowe. Nie ma chyba wątpliwości, jak kształtują one postawy odbiorcy, szczególnie młodego. Tak masowe wprowadzanie postaci homoseksualnych do filmów czy seriali telewizyjnych, i to wyłącznie w pozytywnym świetle, musi mieć określone konsekwencje. Podaje się w wątpliwość, czy tradycyjna, pokazywana najczęściej jako zaburzona, heteroseksualna rodzina ma jeszcze rację bytu. To związki homoseksualne są w serialach bardziej stabilne i budzące sympatię. Nie ma wątpliwości, że wprowadzenie do społecznej świadomości zachowań osób homoseksualnych ma na celu ich akceptację. Dla każdego natomiast, kto ma inne zdanie na temat jednopłciowych małżeństw i adopcji przez nie dzieci, nie ma miejsca w cywilizowanym społeczeństwie.

TAGI: