publikacja 23.05.2019 00:00
O swoich wielkich przebojach, wartości pracy i recepcie na szczęśliwe życie mówi Irena Santor.
joanna ulman-szłapka
Anna Leszczyńska-Rożek: „Przeglądam się w lustrze, jak się skurczył czas” – śpiewa Pani w bardzo poruszającej piosence z ostatniej płyty „Punkt widzenia”. Kogo Pani widzi, patrząc w lustro?
Irena Santor: Patrząc w lustro, widzę przede wszystkim siebie. Piosenka jest natomiast o przemijaniu, a ja nie mam pretensji o to, że czas upływa… choć chciałabym, aby moje życie trwało jak najdłużej. Lubię swoje zmarszczki, bo są śladem przeżyć. Oczywiście dbałość o wygląd jest potrzebna, ale nie nadmierna i nie za wszelką cenę. Twarz młodej dziewczyny jest gładka, to na niej życie rysuje wszystko, czego doświadczamy. Nie można się tego wstydzić.
Co czuła 16-letnia dziewczyna, jadąc w nieznane?
Choć byłam młoda, czułam się już prawie dorosła, bo w tamtych czasach wszyscy szybko dorastaliśmy. Byliśmy samodzielni i potrafiliśmy podejmować decyzje dotyczące swojego życia. Ja, podobnie jak wszyscy inni, korzystałam z pomocy ludzi dobrej woli. Na szczęście spotkałam w życiu wiele takich osób. Zresztą wtedy pomagaliśmy sobie tak po prostu, bezinteresownie. Moi nauczyciele uczyli mnie nie tylko mądrości z książek, ale też mądrości życia. To było bardzo cenne.
Jakie wrażenie wtedy wywarła na Pani stolica?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.