Dzienniki oblężonego człowieka

GN 33/2019 |

publikacja 15.08.2019 00:00

Zamiast pompatycznej historii oblężenia z leningradzkich diariuszy wyłania się zupełnie inny obraz.

Alexis Peri
Leningrad. 
Dzienniki z oblężonego miasta
Znak
Kraków 2019
ss. 480 Alexis Peri Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta Znak Kraków 2019 ss. 480

Oblężenie Leningradu trwało 872 dni, a w walkach o miasto zginęło od 1,6 do 2 mln Rosjan, w tym około 800 tys. cywilów. Odcięci od świata i ojczyzny pozostawili fascynujące dzienniki miasta, które stało się areną działań wojennych. Na czym polega fenomen leningradzkich diariuszy? Partia zachęcała obywateli do pisania, aby stworzyć heroiczny portret człowieka rosyjskiego. Powstał jednak zupełnie inny obraz. Po wojnie dzieje Leningradu napisali na nowo zawodowi literaci, którzy przedstawili pożądany przez władze portret. Alexis Peri dotarła do 125 niepublikowanych dzienników ludzi uwięzionych we własnym mieście. Opisują oni realia, na które nie byli przygotowani. Leningrad stał się „wyspą”, „kręgiem”, a ZSRS jest opisywany jako „ląd” albo „tamta strona”. Najchętniej wypożyczaną książką stają się tam „Przygody Robinsona Kruzoe”. Leningrad żyje w ciągłym napięciu, w oczekiwaniu na natarcie, które nie następuje. Na miasto spadają bomby. Wróg pozostaje niewidoczny, z czasem staje się coraz bardziej fantastyczny. W wyniku potwornych zniszczeń znikają wszystkie punkty topograficzne miasta, zacierają się linie demarkacyjne, a nawet czas – gdy radio przestało nadawać i zatrzymał się zegar na ratuszowej wieży. W mikroświecie oblężenia jednostką miary nie była już ulica, ale ocalały z bombardowania dom. Głód zaś wprowadził nową oś relacji międzyludzkich. Od tej pory chleb stał się najważniejszy, dyktował wszystko. W jednym z diariuszy opis nadjedzonego przez psy martwego człowieka kończy się zaskakującym morałem: „W mieście jest jeszcze trochę żywych psów, których nie pozjadano – zjedzcie je prędko, bo inaczej one pożrą was”.

Pisarstwo Alexis Peri jest takie, jakie powinno być w przypadku takich historii: nazywać rzeczy po imieniu, ale nie przekraczać granicy szacunku wobec osób, w których sytuacji nigdy się nie znajdziemy.

Marcin Cielecki

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.