Ogr zjada własny ogon

Szymon Babuchowski

publikacja 13.07.2010 10:58

Po raz kolejny w historii kina przekonaliśmy się, że uporczywe przedłużanie życia nawet najbardziej sympatycznego bohatera nie ma większego sensu.

Ogr zjada własny ogon IMAGE NETP/gn Zmęczony „długim i szczęśliwym” życiem Shrek podpisał kontrakt z podstępnym Rumplesnickiem

Shrek, przed którym niegdyś wszyscy uciekali z przerażeniem, pędzi żywot pantoflarza, a jego dawna zła sława jest teraz zaledwie bajką dla grzecznych dzieci. Wieśniacy proszą go o autograf na widłach, a „straszliwy” ryk ogra ma być główną atrakcją imprezy urodzinowej.

Zmęczony takim „długim i szczęśliwym” życiem ogr zatęsknił do czasów, kiedy wszyscy się go bali, i podpisał kontrakt z podstępnym Rumplesnickiem. W efekcie wylądował w alternatywnej, spaczonej wersji Zasiedmiogórogrodu, gdzie poluje się na ogry, a Fiona nigdy nie poznała swojego męża. Czy uda mu się uciec z zastawionej pułapki? Czy prawdziwa miłość znowu odwróci zaklęcie? – zastanawiają się widzowie filmu „Shrek Forever”.

Komediobaśń
Dziewięć lat temu „Shrek” otworzył nowy etap w historii filmu animowanego. Można powiedzieć, że jego twórcy stworzyli nieznany wcześniej gatunek, łączący baśń z komedią – film ni to dla dzieci, ni to dla dorosłych, w którym życiowa mądrość przeplata się z nieco grubiańskim żartem; pełen aluzji zarówno do tradycji, jak i do pop-kultury. Siłę „Shreka” stanowił fakt, że mógł on być odczytywany na wielu poziomach – w zależności od wieku widz wychwytywał w nim inne elementy; co innego śmieszyło go i poruszało. Oczywiście, jak to zwykle bywa przy tego typu produkcjach seryjnych, wszystko, co najlepsze, zawierała w sobie pierwsza część – przezabawna i jednocześnie wzruszająca opowieść o tym, że prawdziwe piękno tkwi gdzie indziej, niż zwykliśmy go poszukiwać; że prawdziwa miłość diametralnie zmienia nasze patrzenie na świat. Wiele powiedzonek z tego filmu na stałe zadomowiło się w polszczyźnie, do czego przyczyniło się świetne tłumaczenie, uwzględniające rodzime realia. Również nasz dubbing, ze Zbigniewem Zamachowskim w roli tytułowej i znakomitym Jerzym Stuhrem udzielającym głosu Osłowi, co najmniej dorównywał oryginałowi. Trzy lata później twórcy „Shreka” wypuścili jego całkiem udaną kontynuację. Tym razem w baśniowej konwencji ośmieszone zostały recepty na szczęśliwe życie rodem z pism dla pań. Młodszy o kolejne trzy lata „Shrek Trzeci”, dotykający tematu sprawowania władzy, był już nieco mniej trafiony. Widać było, że autorom kończy się inwencja.

Zepsuta legenda
Pomysł z alternatywnym światem, zawarty w czwartej części cyklu, budził nadzieje na świeżość podobną do tej, którą znamy z pierwszych dwóch filmów. Wydawało się, że osadzenie znajomych postaci w zupełnie innych okolicznościach może na nowo ożywić zmęczoną już nieco materię baśni. Niestety, w „Shrek Forever” nic takiego się nie dzieje. Czwarty i ostatni odcinek przygód ogra pozbawiony został niemal wszystkich atutów, które mają poprzednie filmy. Fabuła jest przewidywalna, słowny humor nazbyt często staje się autoaluzją, a najbardziej charakterystyczni bohaterowie, jak Osioł czy Kot w Butach, przez przeniesienie do nowych realiów zupełnie stracili swoją wyrazistość. Film broni się właściwie tylko dzięki świetnej komputerowej animacji, tym razem wzbogaconej o technikę 3D. Oczywiście, jak na baśń przystało, wybrzmiewa też przesłanie o tym, by doceniać to, co się ma, i nie uciekać od pozornie trywialnej rzeczywistości, jednak ten walor dydaktyczny nie przesłania bezlitosnej prawdy o czwartej części przygód Shreka: z ekranu wieje nudą. Po raz kolejny w historii kina przekonaliśmy się, że uporczywe przedłużanie życia nawet najbardziej sympatycznego bohatera nie ma większego sensu. Chociaż twórcy filmu zarobią kolejny grosz, serc widzów raczej nie podbiją. I po co tak psuć legendę? •

Shrek Forever, reż. Mike Mitchell, USA 2010, dystrybucja w Polsce: United International Pictures