A paniusia ciągle o jednym

Marcin Wójcik

publikacja 15.07.2010 09:06

Pod koniec czerwca Pola Grunwaldu oddychają szybciej niż zwykle, w powietrzu czuć atmosferę zbliżającej się walki, a głęboko pod skórą pulsuje tętent husarii.

A paniusia ciągle o jednym Marcin Wójcik Na kopiec Jagiełły? Niewiele się tu chyba od jego czasów zmieniło ;)

Lada moment zjadą rycerze z całego kraju, aby znowu wskrzesić rzeź. Poleje się krew na niby.

Buraki jeszcze wyrwała

Stoimy na przystanku autobusowym w centrum Grunwaldu i niech już nikt nie myśli, że to miasto, bo to wieś, mniejsza niż dzielnica Grunwald w Poznaniu. Autobus się spóźnia, miejscowi mówili, że według rozkładu ma być o 10.34, ale może przyjechać dużo później. Może też być wcześniej, dlatego trzeba przyjść o 10.20. Jeśli w ogóle nie przyjedzie, to następny po Aniele Pańskim.

Wyczekuję ja i one. Panie są w tym samym wieku, ale poza latami różni je wszystko. Jedna naburmuszona, wciągnęła policzki, wydęła uszminkowane wargi. Na koniec jej nosa położył się cień eleganckiego kapelusza, takiego z broszką, á la angielska królowa. Druga, bez kapelusza, ściska w dłoni starą torbę usmarowaną pewnie tym, co kupiła wczoraj i przedwczoraj. W zakręconych na wałki kruczych włosach połyskują siwe nitki.

Autobus się spóźnia, rozmowę zaczyna ta bez kapelusza. Nazywa się Historia Mała, pochodzi z Grunwaldu, gdzie kiedyś mieszkali Niemcy, a po nich przyszli Polacy.

– Wiecie, moi państwo, wspominam sobie, jak tym oto chodnikiem maszerowała do PGR-u Jadźka Zaboroś, żeby wydoić 20 krów. Czwarta rano, ona w dziewiątym miesiącu ciąży, z kolejnym dzieckiem. Przyjechała z mężem do bloków z Łodwigowa. Dostała etat dojarki, on był złotą rączką i razem pracowali od świtu do nocy dla dobra socjalistycznego narodu. O! Widzę, że wraca, może zapomniała zamknąć drzwi albo wyłączyć żelazko? Zdarza jej się prasować rano, żeby dzieci do szkoły szły schludne. Nauczyciele zwracają uwagę na pegeerowskich uczniów. Jak coś jest nie tak, potrafią napisać list do rodziców, żeby po obrządku w oborze zadbali o higienę potomstwa.

– Ktoś mi wczoraj o tym mówił? – zastanawiam się głośno. 

– Pewnie Celina Siennicka – podpowiada. – Również jej dzieci nigdy nagany nie dostały, zawsze czyste, umyte, mimo braku łazienki. Chwała jej za to! Prasowała 11 koszul. Byłoby i 12, gdyby jeden z bliźniaków nie umarł w niemowlęctwie. A po prasowaniu szła na kartoflisko, od siódmej do trzeciej. Tak samo jak Jadźka walczyła do samego rozwiązania. Kiedyś brygadzista zapytał: „Celina, ale buraków to już chyba nie pomożesz nam wyrwać?”. Pomogła. Był październik. W listopadzie rodziła – wspomina Historia Mała.

Ta w kapeluszu wciąż stoi naburmuszona jak posąg polityka. Dama nie pochodzi ze wsi, ale z samych Pól Grunwaldzkich. Piszą o niej najznakomitsze podania i mówią legendy. Aż dziwi, że stanęła na zdemolowanym przystanku, vis-á-vis graffiti „Paweł to gniot”.

– A ja widzę towarzysza Gomułkę, co w 1960 r. przemawiał na Grunwaldzkim Polu. Odwoływał się do mnie, Historii Wielkiej, wzniosłej i pięknej – rzekła wreszcie, wyjawiając przy okazji swoje imię i nazwisko.

Towarzysz Gomułka

Autobus nie pojawił się przed czasem ani o czasie. Już wiadomo, że przyjedzie po czasie. Kobiety na razie tego nie komentują. Stoimy w przyjemnym, porannym słońcu, milcząc, patrzymy na dziurawą drogę i jeszcze bardziej podziurawiony chodnik. Lekki wiatr przyniósł falę smrodu z wydzierżawionego PGR-u, gdzie Zbigniew Pogorzelski prowadzi działalność gospodarczą, czyli hodowlę bydła. Historia Mała zerka kątem oka i obserwuje zmagania mojego narządu powonienia z niewidocznym intruzem. Próbuje pomóc.

– Opary z obory są wpisane w Grunwald, bez nich jakby wieś traciła tożsamość – mówi. – Ale co tam! – macha ręką. – To już nie jest ten sam smród, co kiedyś. Ten dzisiejszy to namiastka dobrych czasów. Rano szło bydlęce stado przez wieś w stronę pól za lasem. Zwaliśmy tamten rejon Koreą, bo daleko i pusto.

– Kobieto, głupie rozważania snujesz! – rzuciła Historia Wielka. – Zamiast o polach Korei, powiedz lepiej o żołnierskich przysięgach na Polach Grunwaldu. Dlaczego nie opowiesz, jak w 1973 r. żołnierze Pierwszej Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki składali przysięgę na wierność ojczyźnie? Albo opowiedz, jak w 1960 r. Władysław Gomułka odsłonił pomnik Zwycięstwa Grunwaldzkiego. Tego dnia wielu młodych Polaków złożyło ślubowanie. Zobowiązali się do „zespalania wszystkich sił naszego pokolenia pod ideowym przewodnictwem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”. Po ślubowaniu w niebo wypuszczono 30 tys. gołębi – w jej głosie słychać zachwyt.

– Tak, pamiętam, tylko kłopot z tymi gołębiami był, bo robiły na nasze dachy – Historia Mała puszcza do mnie oko i dodaje: – Jak mogę mówić o czymś, czego nie widziałam? Razem z Siennicką bawiłam dzieci, mało kto we wsi poszedł na obchody. Robota nie pozwoliła. Lipiec, siano w polach!

Sołtysa walka z wiatrakami

Słońce męczy nasze oczy, więc cofamy się tam, gdzie pada cień przystanku. Krótkie dialogi przeplata dłuższe milczenie. Dama w kapeluszu zaczyna się niecierpliwić i wygląda w stronę zakrętu, gdzie już dawno powinien wyłonić się autobus. Historia Mała nie marnuje czasu i paznokciem czyści pozostałe paznokcie. Z pobliska dochodzą krzyki dzieci, które mają wakacje. Po tysiącach godzin spędzonych w szkole nieobca im „łacina”.

– Sołtys, Staszek Zaboroś, chciał coś zrobić, żeby nie bawiły się na ulicy i poza telewizorem miały jeszcze rozrywkę – mówi Historia Mała, nie przerywając manikiuru. – Od początku kadencji Stach prosi wójta o świetlicę, ale nikt go nie słucha. Upominać się musi o sprawy proste: żeby załatali dziury na drodze, bo autobusy zagroziły, że ominą Grunwald. Żeby wykosili boisko sportowe, bo trawa tak wysoka, że najmłodsi się gubią. Żeby wkręcili trzy żarówki w latarniach, bo ciemności egipskie we wsi po zmroku.

– Słyszałem, że wojewoda zawiesił wójta. Może jego następca lepiej zadba o Grunwald?  – wtrącam.

– Wystarczy, że na polu bitwy będzie moje muzeum za polskie miliony – mruknęła Historia Wielka.

– Oj, obawiam się, że sołtys ma dość walki z wiatrakami – kontynuuje Historia Mała. – Mam nadzieję, że nie zrobi tego, co 13 lat temu. 

– To znaczy? – pytam z zaciekawieniem.

– Przez pół roku uczył się nocami holenderskiego, a gdy stwierdził, że coś potrafi, spakował torbę i wyjechał do Holandii. Około 30 km od Amsterdamu zbierał pomidory. Spał w namiocie, mył się w szklarni. Chłopak nie mógł zrozumieć, dlaczego na jednej kiści może rosnąć tylko sześć pomidorów, a siódmego trzeba wyrzucić. Ponoć Unia tak kazała. Na szczęście Staszek wrócił do nas. Mówił, że z Turkami nie mógł się w szklarni dogadać. Kombinowali, jak zarobić cudzym kosztem. 

– Brednie, kobiecino, znowu pleciesz! – oburzyła się Historia Wielka. – Gdyby nie Turcy, nie wiadomo, czy odnieślibyśmy tak wspaniałe zwycięstwo nad zakonem krzyżackim.

– A paniusia ciągle o jednym – skwitowała tutejsza.

Zdunek goni Sienkiewicza

Oparliśmy się o przystanek i czekamy na autobus z założonymi rękami, przestępując z nogi na nogę, to znaczy ja oraz Historia Mała. Dama w kapeluszu stoi obok, wyprostowana, z wyciągniętą szyją,  z miną wyniosłej hrabiny. Jak zwykle, milczenie przerywa „kobiecina”.

– Nie chwaliłam się jeszcze, ale mój sąsiad, Damian Zdunek, drugie miejsce zdobył w konkursie. Kazali dzieciom w piątej klasie podstawówki napisać wypracowanie o tym, jak wyglądała ich miejscowość wczoraj, jak dziś, a jak będzie wyglądać jutro. No i sięgnął Damian do historii odległej i napisał, że we wsi był posterunek policji. Wspomniał, że dziś nie ma placu zabaw, ale jutro na pewno będzie. Polonistka, Renatka Luczek, mówiła, że warto przeczytać wypracowanie, bo Zdunek głębokie myśli na końcu wstawił.

– Ja tam zaczytuję się w Sienkiewiczu i jego „Krzyżakach” – skomentowała Historia Wielka. – Przy pisaniu powieści Henryk korzystał z „Kroniki” Janka z Czarnkowa, „Historii” Jana Długosza, dzieł tak wybitnych historyków jak Smolka i Szajnocha, niemieckich i francuskich opracowań – wymienia jednym tchem, a każde z podań i nazwisk kreśli na jej twarzy przekarmioną dumę.

Żaby na stole

Na autobus przyszła jeszcze jedna kobieta, dobrze po sześćdziesiątce. Nie powiedziała ani słowa, tylko obeszła przystanek dookoła jakby kogoś lub czegoś szukała. Może puszek po piwie, a może leżącego gdzieś męża. Po rytualnym obchodzie – jakby nigdy nic – odeszła w głąb wsi. Szukając wytłumaczenia tej scenki, spojrzałem na Historię Małą.

– Bieda, wszyscy tu za latami PGR-u tęsknią – mówi. – Przez unijne pieniądze próbują nas podnieść na duchu. Marzena Zdunek zapisała się na kurs gotowania. Pięć dni miała praktyki w kuchni hotelowej doktor Ireny Eris, niedaleko stąd, w Wysokiej Wsi – tłumaczy. – Czego ona tam nie widziała! Były żaby na stole i ślimaki, i Natalka Kukulska, i samochody jak z reklamy. Po paru tygodniach Marzena dostała dyplom ukończenia kursu. Nie pracuje do dziś. O żabach i ślimakach może zapomnieć.

W końcu na zakręcie, w tumanach kurzu, pojawia się autobus. Ku mojemu zaskoczeniu Historia Mała nie wsiada. Przez tylną szybę zobaczyłem, jak czegoś lub kogoś szuka za przystankiem. Historia Wielka wysiadła przy Urzędzie Gminy Grunwald z siedzibą w Gierzwałdzie. Została zaproszona na podsumowanie ogólnopolskiego konkursu plastycznego dla dzieci pod tytułem: „Grunwald – symbol polskiego triumfu”.