Śnią mi się piosenki

GN 50/2019 |

publikacja 12.12.2019 00:00

O magicznym połączeniu słowa z dźwiękiem opowiada Jacek Cygan.

Śnią mi się piosenki Hanna Prus

Szymon Babuchowski: Swoją najnowszą książkę o piosenkach zatytułował Pan „Odnawiam dusze”. Słyszę w tym dużą wiarę w moc słowa połączonego z muzyką, a przecież piosenkę często traktuje się niezbyt poważnie. Wierzy Pan piosence?

Jacek Cygan: Oczywiście. Ale oprócz tego słowa połączonego z muzyką jest coś więcej: osobowość artysty. I ja to sformułowanie „Odnawiam dusze” wysnułem, zadając sobie pytanie: co ci artyści tak naprawdę robią? Zbyszek Wodecki jednego dnia występował w Szczecinie, a następnego jechał do Przemyśla. To samo dotyczy Perfectu czy innych zespołów. Jadą przez całą Polskę, często w zimie, w zamieci i podczas gołoledzi. Czy oni potrzebują pieniędzy? Nie. Czy potrzebują sławy? Nie, już ją mają. Po prostu mają taką misję. Wiele razy byłem świadkiem tego, jak ludzie zmieniają się pod wpływem piosenek. Nazwałem tę misję „Odnawiam dusze” w piosence, którą napisałem dla Grzesia Markowskiego. Ona jest o nim, ale i o mnie: „Jestem już w drodze tyle lat/ Mam taki bardzo rzadki fach/ Odnawiam dusze”. To jest wiara poparta dowodami. Widzę, jak ludzie się otwierają, jak przychodzą i chcą rozmawiać o piosenkach. Wierzę oczywiście w określony gatunek piosenki. W taką, która jest ważna dla autora, kompozytora i wykonawcy. I oczywiście dla człowieka, który siedzi na widowni.

W zakończeniu książki cytuje Pan Alicię Keys, która mówi, że „kiedy naprawdę chcemy coś powiedzieć, robimy to za pomocą piosenek”. Co takiego jest we wspomnianym połączeniu, że sięga ono najgłębszych zakamarków naszej duszy?

To jest jakaś magia. My, ludzie, którzy od lat się tym paramy, nawet nie przypuszczamy, że w pewnym momencie połączenie słowa z dźwiękiem, często także z magicznym głosem wokalisty, da taki efekt. Rzeczywiście, jest w tym tajemnica, ale uważam też, że największym kapitałem polskiej piosenki jest jej publiczność. Wychowana na twórczości Ewy Demarczyk, Marka Grechuty, Grzesia Ciechowskiego. Na wierszach Juliana Tuwima, na Agnieszce Osieckiej, Wojtku Młynarskim czy Jonaszu Kofcie. To publiczność, która wie, czym naprawdę jest piosenka. I ta tradycja, na szczęście – widzę to po moich koncertach i wieczorach autorskich – jest przekazywana w rodzinach. Przychodzą bardzo młodzi ludzie, którzy są fanami takich piosenek. Znaczących, literackich, ważnych – magicznych właśnie.

Jest Pan także poetą. Czy oddziela Pan w sobie poetę od tekściarza? Jak daleko jest od wiersza do piosenki?

Oddzielam. Wiersz to jest inna forma rozmowy z czytelnikiem. Zupełnie wolna, nieskazana na rytm czasu. Piosenkę trzeba napisać na termin, ktoś ją musi nagrać. W gotowości jest wtedy całe studio, czekają ludzie – aranżer, muzycy. Wiersz rządzi się zupełnie innymi prawami. To jest moja rozmowa z czytelnikiem. Piszę je po to, by ktoś przed snem przeczytał jeden, może dwa. Nie mam innych wymagań. Julia Hartwig powiedziała pięknie, a ja to zacytowałem w książce – że wiersz z natury swojej dba o tego, który go pisze. A piosenka musi dbać o tego, który będzie ją śpiewał. To jest ta różnica.

Ale bywa przecież, że i wiersz się śpiewa.

Dostępne jest 31% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.