publikacja 09.01.2020 00:00
Kochał jazz, nienawidził komuny, a po wyjeździe do USA zaczął krytykować panującą tam kulturę liberalną. Rok 2020 został ustanowiony Rokiem Leopolda Tyrmanda.
wk/gj/PAP
Leopold Tyrmand (w środku) z muzykami na Festiwalu Jazzowym. Sopot 1957.
Zepchnięty na margines życia publicznego literat z ironią przygląda się absurdom Polski Ludowej: centralnie planowanej gospodarce, nowomowie i cenzurze. W poszukiwaniu odskoczni pisze dziennik, romansuje z kobietami i chodzi na zakazane przez władze koncerty jazzowe. O smutnej rzeczywistości nie pozwalają mu jednak zapomnieć wszechobecne portrety Bolesława Bieruta, górujący nad stolicą Pałac Kultury i wzywająca go na przesłuchania ubecja. Mniej więcej tak można streścić fabułę „Pana T.”, który niedawno wszedł na ekrany polskich kin. Chociaż w wyniku sporu o prawa autorskie Marcin Krzyształowicz zaprzeczył, jakoby wyreżyserowany przez niego obraz opowiadał o Leopoldzie Tyrmandzie, faktem jest, że historia tytułowego bohatera, granego przez Pawła Wilczaka, do złudzenia przypomina powojenne losy pisarza. Z całą pewnością nie można jednak traktować tego filmu jako biografii autora „Złego”. Żeby go poznać, lepiej sięgnąć do jego książek.
Nie ma mnie
Leopold Tyrmand pochodził z rodziny żydowskiej. Jego ojciec zginął na Majdanku, a matce po wojnie udało się wyemigrować do Izraela. On w latach 40. przebywał w Danii i Norwegii, gdzie pracował w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu, Polpressie i biurze prasowym polskiego poselstwa. Po powrocie do powstającej z gruzów Warszawy rozpoczął karierę dziennikarza i literata. Jego teksty publikowano w „Przekroju”, „Expressie Wieczornym”, „Rzeczpospolitej”, „Dziś i Jutro” oraz „Ruchu Muzycznym”. W 1947 r. wydano zbiór jego opowiadań wojennych „Hotel Ansgar”. Przykre wydarzenia kolejnych lat sprawiły, że Tyrmand zaczął pisać swój słynny dziennik.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.