Wojna o dusze

Przemysław Puch

publikacja 18.09.2010 07:28

Przemysł gier komputerowych przełamuje kolejne tabu. Ociekające krwią produkcje już spowszedniały. Przyszedł więc czas na szokowanie scenariuszem.

Wojna o dusze Jakub Szymczuk/Agencja GN „Left 4 Death” – jedna z popularnych gier – „strzelanek”

W ostatnich latach nastąpił nieprawdopodobny rozwój przemysłu gier wideo. Dzięki doskonałym technicznie platformom trzeciej generacji, odtwarzającym rzeczywistość tak wiernie jak telewizja, kilkaset milionów osób na całym świecie oddaje się codziennie wędrówkom po wirtualnych zaświatach.

Zarobić na złu
Nie jest to jednak niewinna rozrywka. Gra toczy się o duszę gracza. Niemające żadnych zahamowań koncerny odkryły, że mogą dobrze zarobić na promowaniu zła. Szybko i łatwo angażuje ono bowiem emocje gracza, a bez nich żadna produkcja odnieść sukcesu nie może. Samo epatowanie przemocą już jednak nieco spowszedniało. Teraz terenem walki stał się scenariusz, którego zadaniem jest uczenie gracza „prawdziwej”, stojącej w sprzeczności z oficjalnie głoszoną, historii świata. Społeczne konsekwencje obu procederów są coraz bardziej opłakane.

Co chwilę opinia publiczna poruszana jest przypadkami ataku młodych ludzi na szkoły czy zadawaniem śmierci najbliższym. W toku śledztwa okazuje się często, że sprawca był namiętnym fanem sieciowych „strzelanek” i próbował sprawdzić w realu, czy prawdziwa rzeczywistość jest równie „ciekawa” jak ta wirtualna. Całkiem niedawno francuska opinia publiczna zbulwersowana została informacją o ataku, jakiego dokonał 20-letni Francuz Julien Barreaux. Nie mógł znieść porażki w internetowej grze „Counter-Strike”. Wytropił i zaatakował nożem swojego wirtualnego przeciwnika. Ofiara cudem przeżyła. Ostrze noża tylko o kilka centymetrów ominęło serce. Konsekwencje duchowe są równie opłakane. – Trudno nie zauważyć, że gry mogą mieć ogromny udział w postępującej, szczególnie na zachodzie Europy, laicyzacji – uważa ks. Radosław Broniek z Dominikańskiego Centrum Informacji o Sektach. Warto dodać, że wiele tego typu produkcji ociera się o satanizm.

Symulatory dewiacji
Oferta przemysłu gier wideo skierowana jest przede wszystkim do dzieci i młodzieży. Wśród rodziców panuje błędne przekonanie, że gry wideo to coś w rodzaju zabawek, bardziej skomplikowanych, elektronicznych, ale jednak służących przede wszystkim rozrywce. Na skutek tego w warunkach niemal niczym nieskrępowanej wolności nastąpił w ostatnich latach nieprawdopodobny rozwój przemysłu gier wideo. Koncern Microsoft co roku sprzedaje 30–40 mln sztuk swojej flagowej platformy – konsoli xbox 360. Podobnie jak ścigające się z nim japońskie Sony. Na gry do obu tych urządzeń polscy fani wędrówek po wirtualnych światach wydają rocznie kilkaset milionów złotych (jedna gra kosztuje ok. 150–250 zł).

Jeśli gry wideo kojarzą się Państwu z komputerowym oddawaniem strzałów na objazdowej strzelnicy, to jest to obraz całkowicie już nieaktualny. Same platformy to prawdziwe multimedialne kombajny. Ich potężna moc obliczeniowa, dużo większa niż tradycyjnych PC, w połączeniu z możliwością obsługi gier o wysokiej rozdzielczości (HD) pozwala graczom na obcowanie z doskonałą niemal grafiką. Same gry to w dużej części wysokobudżetowe symulatory dewiacyjnych lub przynajmniej dwuznacznych moralnie zachowań, dzięki którym gracz może się wcielić w seryjnego mordercę – mściciela, ćwiartującego „z lubością” zwłoki swoich przeciwników („Hitman”, „Kane&Lynch”), czy rosyjskiego bandziora niepotrafiącego nic poza zabijaniem i kradzieżą („Grand Theft Auto 4”).

Zabawa w zabijanie
W najnowszej produkcji paryskiego studia Ubisoft głównym celem gracza jest zamordowanie papieża. Cała opowieść rozgrywa się w czasach renesansu. Realia epoki zostały oddane z niezwykłą, graniczącą z perfekcjonizmem, starannością. Po kilkudziesięciu minutach pozostawania w tym otoczeniu gracz odczuwa je wszystkimi zmysłami. Zapomina, gdzie jest naprawdę i wchodzi w materię „elektronicznej rzeczywistości”, chłonąc przy okazji, jak sucha gąbka wodę, scenariusz. A ten, mimo zapewnień producenta, że gra została stworzona przez „wielokulturowy zespół wyznający różne wierzenia i religie”, jest czystej wody antychrześcijańskim manifestem. Opiera się na kilku elementach historycznej prawdy, całym szeregu półprawd oraz setkach megabajtów prymitywnych uproszczeń skierowanych przeciwko Kościołowi. Osobą, w którą wciela się grający, jest niejaki Ezio Auditore Da Firenze. Jest on członkiem, istniejącej w historii naprawdę, tajemniczej sekty Asasynów, wyznającej zasadę „cel uświęca środki”. Przez całą „elektroniczną opowieść”, obliczaną na ok. 20–22 godziny, toczy on zaciętą walkę przeciwko zakonowi templariuszy, eliminując kolejnych jego przedstawicieli, oskarżanych o całe zło, jakie ma miejsce w świecie. Wreszcie dociera do samego papieża Aleksandra VI, Rodriga de Borgii. Ostatnim zadaniem bohatera jest zabicie tego najwyższego dostojnika Kościoła katolickiego w scenerii doskonale zrekonstruowanej Bazyliki św. Piotra.

Przemoc idzie dalej
Producenci wyznaczają coraz to nowe, wyższe pułapy przemocy. Kolejny krok na tej drodze postawiło ostatnio studio Activision w grze „Modern Warfare 2”. Opowieść toczy się w niedalekiej przyszłości i traktuje o perypetiach członków angielskiego wywiadu walczących z rosyjskimi nacjonalistami. W jednym z epizodów gracz wciela się w agenta, któremu udało się wniknąć w szeregi nacjonalistycznej organizacji. Aby udowodnić grupie swoją przydatność, bierze on udział w akcji na moskiewskim lotnisku Wnukowo. Jego celem jest dokonanie rzezi na oczekujących na wylot pasażerach. Pozwoli to nacjonalistom zrzucić odpowiedzialność za mord na Amerykanów, co w ich rachubach może doprowadzić do wybuchu upragnionej trzeciej wojny światowej. Także „MW2” pod względem technicznym jest grą doskonałą. Ale ze względu na scenariusz, gloryfikujący bezwzględną przemoc, jest to raczej wada niż zaleta. Dzięki temu realia rzezi na lotnisku docierają do gracza z całą intensywnością. To nie jest oddawanie strzałów w stronę „kukiełek”. To rozstrzeliwanie cierpiących, rozpaczliwie walczących o życie obrazów ludzi z krwi i kości.

Potrzeba dobrych historii
Częściową winę za pozostawienie obszaru gier wideo w rękach osób pozbawionych skrupułów i wyczucia moralnego ponoszą same środowiska chrześcijańskie. Nie znalazło się bowiem dotąd zbyt wielu twórców przyznających się do takiej inspiracji, którzy stworzyliby grę wideo angażującą emocje na podobnym poziomie, ale niestojącą przeciwko nakazom Ewangelii. Nie musiałaby to koniecznie być opowieść traktująca bezpośrednio o epizodach z Pisma Świętego. Wystarczyłoby stworzenie historii, w której dobro jest nagradzane, a zło – ostatecznie przegrywa.