Na prowincji bez zmian?

Piotr Drzyzga

publikacja 28.08.2010 06:57

Komedie, których akcja toczy się na polskiej wsi, to już właściwie osobny gatunek w rodzimej kinematografii. Od wczoraj możemy na naszych kinowych ekranach oglądać „Święty interes” w reżyserii Macieja Wojtyszko, który - niestety - wpisuje się w tę konwencję.

Na prowincji bez zmian? mat. prasowy kino świat Adam Woronowicz i Piotr Adamczyk

Fabuła zapowiadała się intrygująco. Oto dwóch braci odziedziczyło po zmarłym ojcu samochód marki Warszawa - w przeszłości należący ponoć do samego Karola Wojtyły. Niezwykłe auto otaczane jest swoistym kultem przez mieszkańców wsi, w której toczy się akcja filmu i już wkrótce ma się stać ono największą atrakcją miejscowości, przyciągającą rzesze pielgrzymów i turystów.

Punkt wyjścia był więc obiecujący. Twórcy mogli przecież pochylić się nad kwestiami tzw. ludowej religijności mieszającej się z zabobonnością. Mogli poddać krytyce często podnoszony problem, iż zamiast oddawać się lekturze homilii i encyklik, stawia się Janowi Pawłowi II kolejne pomniki i organizuje wystawy pamiątek, po odsłonięciu/otwarciu, których raczej do jego pism się nie sięga, nie mówiąc już o wcielaniu w życie zawartych w nich idei. Niestety...

Zamiast namysłu nad powyższymi zagadnieniami, dostajemy kolejny polski „film wiejski”, w którym bohaterowie z lubością się upijają, rzucają wulgaryzmami i tarzają w sianie, wszystko to zaś na tle walących się stodół, niedokończonych domów z szarych pustaków i remiz strażackich. Te ostatnie stają się zresztą powoli – w tym nowym, polskim, nieszczęsnym gatunku filmowym - nieodzownymi miejscami akcji, niczym przed laty saloony w westernach.

To zdumiewająca, że polscy twórcy tak dobrze czują się w podobnych klimatach. Widać kultowość komedii „Sami swoi” robi... swoje. Tyle tylko, że coraz trudniej oglądać mi już te wszystkie imitacje i nieudane próby zdyskontowania sukcesu filmu Chęcińskiego z 1967 roku. Zastanawia także fakt, że kiedy w CNN lub ZDF w relacjach z Polski pojawiają się bezzębni pijacy jadący furmanką, wielu oburza fakt, że tak widzą kraj nad Wisłą zagraniczni dziennikarze. Kiedy jednak włączymy telewizor lub pójdziemy do kina, takich właśnie bohaterów jest nam dane oglądać w kolejnych polskich, „sielskich” komediach.

Jedna z postaci w „Świętym interesie” mówi w pewnym momencie o reszcie bohaterów, że to „wsiowe matoły”. Ale też jak inaczej określić mieszkańców fikcyjnej wsi, wierzących, że mają w stodole auto-relikwię, która leczy, albo takich, którzy od 8 lat nie naprawiają zepsutych głośników w telewizorze, bo od dźwięku jest radio.

Ten film to dla mnie naprawdę spory zawód. Niby są świetni aktorzy (Adamczyk i Woronowicz dystansujący się do swych wcześniejszych ról Wojtyły i Popiełuszki), niezłe zdjęcia, bardzo dobra muzyka „na ludową nutę” – wszystko to jednak detale. Zbyt mało, by uznać film za udany.

A tak na marginesie: po seansie chodzi za mną jeszcze jedno pytanie. Który z polskich twórców (i kiedy) podejmie się wreszcie ekranizacji utworu „Krótka rozprawa między trzema osobami, Panem, Wójtem, a Plebanem”? Nie dość, że tematyka „ta”, to dodatkowo jest to przecież lektura obowiązkowa, więc do kin przyjdą szkoły, co będzie oznaczało wpływy, wpływy, wpływy...

Święty interes - reż. Maciej Wojtyszko; wyst. Piotr Adamczyk, Adam Woronowicz, Patricia Kazadi; Polska - 2010 r.