Recenzje

GN 43/2020 |

publikacja 22.10.2020 00:00

Alice Lugen
Tragedia na Przełęczy Diatłowa
Czarne
Wołowiec 2020
ss. 280 Alice Lugen Tragedia na Przełęczy Diatłowa Czarne Wołowiec 2020 ss. 280

KSIĄŻKI

Potężna siła

Ural Północny, rok 1959. Grupa studentów wyrusza, aby zdobyć zimą szczyt Otorten. Zaprawieni w turystyce, wyposażeni, silni, odpowiedzialni i zdyscyplinowani. Po kilku tygodniach znaleziono ich ciała. Badający tę sprawę od 60 lat zgadzają się tylko co do kilku rzeczy: namiot został przecięty nożem od wewnątrz, turyści nie mieli na sobie kurtek ani butów. Przyczyna śmierci rozrzuconych na przestrzeni trzystu metrów ciał: hipotermia. I cały protokół rozbieżności: niektóre ciała mają liczne urazy, czubki wysokich drzew są osmalone, a w trumnie znajduje się przynajmniej jedno ciało, które nie należy do żadnego z turystów.

To, co wydarzyło się na Przełęczy Diatłowa (nazwa pochodzi od kierownika feralnej wyprawy), do dziś nie daje spokoju. Odpowiedź od lat jest tylko jedna: potężna siła. Autorka czyta raz jeszcze dokumenty i bada racjonalne hipotezy. Dostajemy fascynujący thriller wprost z serca zimnej wojny: chaos w dokumentach, znikające dowody, śledczy śledzący śledczych…

Gdy w 1953 r. doszło do katastrofy w elektrowni atomowej w pobliskim Majaku, tylko nieliczni wiedzieli, co się wydarzyło. Tajemnica państwowa warta była śmierci kilkuset osób. Studiujący na Politechnice Uralskiej siłą rzeczy związani byli z zakładami, które uczestniczyły w wyścigu zbrojeń. Wymyślali patenty, kreowali szalone wizje, które miały być wykorzystane do budowania rakiet – śmiercionośnych i kosmicznych. Wszystko, co wiązało się z grupą Diatłowa, też należało do państwa: mapy, sprzęt do turystyki, kariera zawodowa. Również ich śmierć.

Marcin Cielecki

PŁYTY

Coś więcej niż materia

Ach, jak potrzebne są takie dźwięki – subtelny jazz, by odpłynąć, puścić wodze. Na tle wszechobecnego wygrażania światu i obrażania się na rzeczywistość płyta „Bez końca” wydaje się bezczelnością. Oto dwóch młodych ludzi wierzy, że „jest coś więcej niż materia”. To łódzki duet: Radosław Bolewski – śpiewający i grający na perkusji, oraz Maciej Tubis – mistrz fortepianu. Słyszę, że do nich należy świat. Jeden z nich ma głos, który nie wstydzi się czułości. Spod palców drugiego wypływa idealnie dobrana porcja dźwięków lub szalona improwizacja, pełna wirtuozerii. By tak grać, trzeba mieć Żelazową Wolę!

Rozumiem cię – Bolewski zdaje się śpiewać wątpiącemu – „kawa o poranku ma apokaliptyczny smak”, ale spróbuj odkryć w sobie odpowiedzialność, poczuć kruchą niesamowitość „naszego śladu”. Zachwycają: olśnienie wielkością („Ocean”), hymn do cudu miłości („Afirmacja”) i wyznanie wiary, że można tak pragnąć, by wpłynąć tym na rzeczywistość („Zagęszczenie”). W „Przyśnij się” tekst skrzy się od subtelnych wyznań, a dynamiczny „Czas spokojny” przekonuje, że nasze kłótnie są niemądre, bo przecież tyle nas łączy. „Walczyk” przez oryginalne wstawienie sitcomowych śmiechów kpi nie tylko z bezrozumnej pomnikomanii, ale też z braku wyczucia. Tytułowy utwór brzmi kojąco. Jest delikatny i dostojny, płynie jak rzeka miodu, frunie jak dmuchawiec. Jeśli potrzebujesz obudzić w sobie pewność, przeniknąć „jak zapach, jak dźwięk”, wiesz, co masz robić.

Krzysztof Kleszcz

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.