Tylko dziękczynienie

Szymon Babuchowski

GN 4/2021 |

publikacja 28.01.2021 00:00

Los Josifa Brodskiego był losem wygnańca, a mimo to trudno zauważyć, by jego twórczość nosiła ślady zgorzknienia.

Tylko dziękczynienie ANDERSEN /east news

Co mogę powiedzieć o życiu? Że rzecz to w sumie dość długa./ Tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie,/ ale dopóki ust mi nie zatka gliniasta gruda,/ będzie się z nich dobywać tylko dziękczynienie – napisał w wierszu „*** (Zastępowałem w klatce dzikie zwierzę)”, w którym podsumował pierwszych 40 lat swojego życia. 25 lat temu Josif Brodski zmarł.

Truteń z marginesu

Urodził się w 1940 r. w Leningradzie, w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec Aleksander był fotoreporterem, a matka, Maria Volpert, Żydówka pochodząca z Litwy, pracowała jako księgowa. Formalna edukacja Josifa skończyła się już w wieku lat 15, kiedy to porzucił szkołę i, chcąc wesprzeć finansowo rodzinę, rozpoczął pracę w fabryce. W tym samym mniej więcej czasie rodzina Brodskich otrzymała lokum w dawnym domu księcia Aleksandra Muruziego przy Litiejnym Prospekcie. Było to mieszkanie kwaterunkowe, tzw. komunałka, którą dzieliło się z innymi rodzinami. Ten egzotyczny dziś dla nas standard życia, wpisujący się w komunistyczną ideologię, najsilniej przyjął się właśnie w Leningradzie. „(...) nasza część amfilady obejmowała sześć pokoi podzielonych w ten sposób, że zajmowały je tylko cztery rodziny. Mieszkało tam zaledwie jedenaście osób z nami włącznie. Liczba lokatorów w takim wspólnym mieszkaniu nierzadko sięga setki, przeciętna liczba mieszkańców waha się między 25 a 50. Nasze mieszkanie było stosunkowo mało zaludnione” – wspominał Brodski to miejsce po latach w eseju „W półtora pokoju”.

Dostępne jest 22% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.