Pizza zamiast koncertu

publikacja 27.11.2010 06:00

O miejscu kultury w życiu małych miast, czynach społecznych i nowych pomysłach z Pawłem Bukowskim, dyrektorem Nidzickiego Ośrodka Kultury, rozmawia Krzysztof Kozłowski.

Pizza zamiast koncertu AUTOR / CC 2.0 Możemy zamówić pizzę na telefon lub stać przy kuchni i zrobić smaczny obiad. Co jest dla nas lepsze? Niech każdy wybiera

Krzysztof Kozłowski: Kultura w mniejszych miejscowościach. Jaka powinna być?

Paweł Bukowski: – Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Zależy to od specyfiki miasta, potrzeb ludzi i możliwości finansowych. Jednak największy wpływ na jej jakość mają osoby pracujące w ośrodkach kultury.

Jaka jest Pana wizja funkcjonowania NOK-u?

– Staram się, by nasz ośrodek nie kierował się wyłącznie ambicją kreowania wielkich artystów, chęcią wygrywania wszystkich prze­glądów, czy zdobywania przez naszych wychowanków wyłącznie pierwszych nagród. Ma to być miejsce spotkań, które przyciąga każdego, kto chce spędzić czas z ludźmi o podobnych zain­teresowaniach, wyrwać się z domowej szarówki i spotkać ludzi pozytywnie zakręconych. NOK to również alternatywa dla alkoholu i innych używek, bezmyślnego udeptywania chodników i przesiadywania z piwem w dłoni na osiedlo­wych ławkach.

Jakie propozycje macie dla nidziczan?

– Prowadzimy kilkanaście kółek zaintereso­wań. Z naszych pomieszczeń korzystają również różne grupy i stowarzyszenia. Bo gdzie mieliby się podziać? Spotykają się speleolodzy, bractwo rycerskie. Na zamku jest szkoła muzyczna. Nie­długo powstanie klub amazonek. Kształtuje się towarzystwo ziemi nidzickiej. Otwarliśmy się na wszelkie inicjatywy. Obecnie jesteśmy również w trakcie reaktywacji kina. Jednak nie będzie to typowa komercja. Chcemy przy tej okazji po­wołać dyskusyjny klub filmowy. Podpisujemy umowę z firmą, która ma prawo udostępniania ponad 400 filmów. I nie jest to kiepskie kino, ale filmy, które przedstawiają pewną wartość arty­styczną. Chcielibyśmy również puszczać stare koncerty rockowe z wykorzystaniem nagłośnie­nia koncertowego. Chodzi nam o edukację, by młodzi ludzie mogli poznać wartościowe kino, usłyszeć klasyków muzyki.

W NOK odbywa się wiele imprez. Koncerty, wystawy. Skąd biorą się na to pieniądze?

– Większość z nich otrzymujemy z urzędu miasta. Całe szczęście, nasi radni nie spychają kultury na szary koniec potrzeb. Oczywiście niektóre koncerty – choćby Edyty Geppert – są biletowane. Cyklicznie organizujemy rów­nież koncerty jazzowe, na które bilety w Polsce kosztują 80 zł, a u nas wejście jest bezpłatne lub za jedyne 10 zł. Po prostu nie nastawiamy się na zarabianie na kulturze, a na jej rozpowszech­nianie. Poza tym przy organizowaniu tych koncertów pomaga nam ks. Andrzej Midura, którego można bez obaw nazwać mecenasem kultury. Jest po części wzorem dla nas, w jaki sposób trafić do młodzieży, by zechciała nie tylko przyjść na imprezę, ale również włączyć się w jej organizowanie. Bo wspólne wysiłki powodują, że docenia się pracę innych.

Czy dlatego latem nałożył Pan z pracowni­kami robocze ubrania i wraz z młodzieżą porządkował teren wokół nidzickiego zam­ku? To był, jakby nazwali to ludzie starsi, czyn społeczny.

– Skąd pan to wie? (śmiech) Co możemy, to robimy sami. Osoby pracujące w NOK-u to nie są ludzie z przypadku. Tworzymy wręcz ro­dzinę. I w wielu przypadkach nie ma podziału na rządzących i rządzonych. Bo jesteśmy tu, by wsłuchiwać się w głosy ludzi, wzajemnie wspierać. Poza tym dobrze jest po ciężkiej pra­cy usiąść i spojrzeć na jej efekty. Ci, którzy pra­cowali, już nie wyrzucą śmieci na zamkowym wzgórzu, nie przewrócą śmietnika. Uczymy się w ten sposób szacunku do otoczenia. Bo dziś czyn społeczny to nie obowiązek, a dobrowolna praca. Poza tym nie był to pierwszy „zryw”. I widzę już zmiany w naszym małym świecie. On się staje lepszy. Na szczęście.

Skąd czerpie Pan nowe pomysły? Czy dyrek­tor NOK-u budzi się rano, drapie po głowie i doznaje olśnienia?

– Zawsze po głowie coś mi chodzi. Czasami kładę się spać i myślę, szukam – coś się rodzi w umyśle. Poza tym mam wspaniałych pracow­ników i stażystów, którzy czują kulturę. Często rozmawiamy kreatywnie. Z takiej wymiany myśli zawsze coś się może zrodzić.

Każdy pomysł to dodatkowe pieniądze. Jednak nie do zarobienia, a do wydania. A te otrzymywane z urzędu miasta przecież nie rozmnożą się w cudowny sposób.

– Myślę, że jest to bolączka każdego domu kultury. Dziś, kiedy sytuacja gospodarcza nie jest najlepsza, nie tak łatwo jest pozyskać spon­sorów. Środki z dotacji z Unii Europejskiej też obwarowane są różnymi wymogami. Ostat­nio staraliśmy się o dotację na remont dachu zamku, w którym znajduje się nasza siedziba. Zabrakło nam pół punktu. Można się załamać. Jeśli chodzi o imprezy kulturalne, bazujemy na projektach ministerialnych. Ale i tu ostatnio nie jest najlepiej. Teraz pracujemy nad nowym projektem skierowanym do młodzieży: „Liryka chodnika”. Jednak nie chcę na razie zdradzać zbyt wielu szczegółów.

Czy czasami nie czuje Pan tego, że mimo wielu inicjatyw, ludzi jakby coraz mniej? Wydaje się, że dzisiejsza kultura na żywo jednak przegrywa z telewizją i internetem?

– Telewizja i internet niestety przeszka­dzają w tworzeniu kultury. Przeszkadzają w ratowaniu ludzi, bo niosą ze sobą nie zawsze pozytywne przesłanie. Łatwiej jest – szczegól­nie jesienią i zimą – usiąść wygodnie w fotelu i obejrzeć cokolwiek, niż ubrać się, wspiąć po dziesiątkach schodów na górę zamkową i póź­niej czynnie tworzyć cokolwiek lub obejrzeć koncert. Ale to jest zawsze wybór. Możemy zamówić pizzę na telefon lub stać przy kuchni i zrobić smaczny obiad. Co jest dla nas lepsze? Niech każdy wybiera.                               

Propozycje nidzickiego Ośrodka Kultury można znaleźć na stronie www.nok.nidzica.pl