Ze sztuką na drodze wiary

Agnieszka Gieroba

publikacja 22.03.2021 15:45

W malowaniu sakralnych obrazów odnajduje spokój. Kiedy spod jej pędzla wychodzą portrety świętych, czy kandydatów na ołtarze, prosi ich o pomoc w pracy. Maria Tyzenhauz nigdy się nie zawiodła.

Dla Marii Tyzenhauz malowanie łączy się z modlitwą. Agnieszka Gieroba /Foto Gość Dla Marii Tyzenhauz malowanie łączy się z modlitwą.

Pani Maria Tyzenhauz jest rodowitą lublinianką. Maluje od dziecka. Pamięta dzień, kiedy w jej rodzinnym domu rodzice zdecydowali się na odmalowanie ścian, ale zanim się do tego zabrali, podarowali jej pudełko czarnych węgli i zgodę na rysowanie wszędzie, gdzie się jej podoba.

– Byłam wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Mogłam do woli rysować i czyniłam to z wielkim zapałem. W krótkim czasie ściany naszej kuchni pokryły się rysunkami koni, ptaków oraz twarzy osób starszych. Już wtedy, patrząc na nich, czułam się do głębi poruszona. Widząc jakąś staruszkę, potrafiłam podbiec do niej i całować jej dłonie. Dla mnie byli to ludzie o pięknych twarzach wyrażających całe ich życie – mówi pani Maria.

Potem była szkoła plastyczna i studia. Pasja przelewania emocji za pomocą sztuki wpisała się w jej codzienność na stałe. Przyszedł jednak taki czas, kiedy liczne trudności, jakie zgotował los wydawały się ciężkie ponad miarę. Malarka nie chce wdawać się w szczegóły, ale ta droga cierpienia stała się równocześnie drogą dojrzewania w wierze. – Moje nawrócenie nie było jakimś spektakularnym błyskiem, który w jednym momencie zmienił moje życie, ale drogą. Nie rozumiałam wówczas, dlaczego spotykają mnie kolejne trudne rzeczy, czułam ból i bezradność. Potrzebowałam ratunku. Dojrzałej wiary nie wyniosłam z rodzinnego domu, ale krok po kroku przybliżałam się do Jezusa. Patrząc na Jego wizerunek na krzyżu, rozumiałam co przeżywał. Obrazy wielkich mistrzów, którzy w swoich dziełach podejmowali tematykę religijną, prowadziły mnie do odkrycia Ducha Świętego, który jest przecież obecny i w naszym codziennym życiu – mówi malarka.

Stawiając kolejne kroki na drodze dojrzewania wiary, zaczęła malować dzieła dawnych mistrzów średniowiecza. – Fascynował mnie sposób, w jaki przedstawiali drogę życia Jezusa, jak ją kontemplowali, posługując się formą i kolorem. Zaczęłam malować według tych obrazów, jednocześnie medytując ich treść. Pierwszy był obraz „Zdjęcie z krzyża” Rogera van der Weydena. Potem były kolejne – mówi pani Maria.

Wszystkie malowane przez nią obrazy sakralne wykonane były temperą jajową na desce, posiadały też rzeźbienia i złocenia.

Malarstwo stało się jej drogą przybliżania do Boga. Ks. prof. Ryszard Knapiński, historyk sztuki, napisał o pani Marii, że wychodzi ona z przekonania, iż wiara bierze się także z widzenia, a malując dostrzega różne oblicza Boga. Czasem to bezsilne Dzieciątko przytulone do piersi karmiącej Matki, czasem Król, któremu hołd składają Mędrcy, czasem Mąż Boleści.

– Każdy obraz jest też moją modlitwą, wołaniem do Ducha Świętego, prośbą o prowadzenie i zrozumienie otaczającego mnie świata – przyznaje autorka.

Dziennikarz Ryszard Kieraciński napisał o Marii Tyzenhauz, że jej obrazy są dla widza w pewien sposób niebezpieczne. Nie da się powiesić ich w mieszkaniu niczym parasola, który ma nas chronić przed niebezpieczeństwami. Nie uda się wśród nich żyć bez ciągłej konfrontacji naszych czynów z Tym, którego przedstawiają.

Jednym z ostatnich jej dzieł jest portret sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. To obraz, który powstał na specjalne zamówienie moderatora Ruchu Światło–Życie ks. Jerzego Krawczyka z okazji 100. rocznicy urodzin ks. Blachnickiego. Malowany olejno ze znanego zdjęcia ks. Franciszka w berecie i codziennym płaszczu, przywołuje pokój płynący z postaci sługi Bożego.

– Przyznaję, że zanim ks. Jerzy zwrócił się do mnie z prośbą o namalowanie tego portretu nie wiedziałam nic o ks. Blachnickim. Obiło mi się o uszy, że był taki człowiek i pewnie musiał być kimś wyjątkowym, skoro się o nim mówi, ale to wszystko. Przyjmując zlecenie zaczęłam poznawać tę postać. Czytać o nim, słuchać opowieści, oglądać zdjęcia, żeby lepiej móc oddać na obrazie jego charakter. Zachwyciła mnie jego prostota, zaufanie Bożej Opatrzności i Maryi Niepokalanej. Choć był uczonym profesorem, dla tysięcy oazowiczów i ludzi, którzy z nim przebywali był po prostu ojcem z miłością podchodzącym do każdego człowieka. Tak starałam się go namalować – mówi pani Maria.