Pójdźmy wszyscy do… galerii?

Agnieszka Browarek

publikacja 09.12.2010 06:31

Oglądając poczynania Bridget Jones w kultowym dla współczesnego pokolenia filmie „W pogoni za rozumem”, śmiało można stwierdzić, że ten tytuł jak ulał wpasowuje się w gorącą atmosferę, która roztacza się wokół przygotowań na przyjście Bożej Dzieciny. A gonitwa, doprawdy, innej nie równa.

Istna bajka? eridesign / CC 2.0 Istna bajka?
Pada śnieg, suną sanki, jest renifer i bałwanki. I długi grudniowy weekend...

Zaczęło się na dobre! Reklamy, banery, neony, kolory. Luminescencja nie ma końca, wszak nowoczesny, oświecony świat. W świątyniach ateizmu zawrzało. Wyczekiwany czas, wytęsknione chwile. Zakupowy szał, połyskujące witryny butików, rozbujane mikołaje, bałwany pląsające do dźwięków kolęd i dumne renifery. Energii w tym wszystkim tyle, że liczniki muszą na pewno pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, na okrągło, na ekstra wysokich obrotach. Ostra harówka. Zdecydowanie nie jest to blask gwiazdy betlejemskiej. I nieprzebrane tłumy. Niech żałują Ci, którzy z dystansu nie widzieli nocy wyprzedaży przedświątecznych, istne Boże Ciało, procesja. Doskonale ilustruje ten obrazek Ernest Bryll w „Odzie świątecznej”:

 

„Szczęśliwi, którzy razem z nami

W supermarketach wózek pchają

I dumnie przed kasami stając

Są jak wybrańcy u bram raju

 

Szczęśliwi, którzy z rodzinami

Żrą w macdonaldach wielką bułę

I wszystkich smaków świata czułych

Zatkani bułą nie zaznają

 

Dusz ich nie dusi przypomnienie

Innego świata. Wszystko mają

Co chcieli. Po dostępnej cenie…”

 

Promocje, oferty, atrakcje. Posługując się językiem aktualnej reklamy, chciałoby się powiedzieć, „majcie oczi na tabliczkach” , szczególnie tych z napisem „wyjście ewakuacyjne”. I obrać zupełnie nowy kierunek.

Ale nie na tym koniec. Jest jeszcze przecież gruntowne sprzątanie. Bez tej krzątaniny, święta to lipa. Tak, tak, dywan zawiśnie z pewnością na niejednym trzepaku. Jakby zupełnie zabrakło świadomości, o co tak naprawdę, w tym wszystkim chodzi. Przecież realizujemy słowa Pisma: „gorliwość o dom Twój pożera mnie” – usłyszałam od zakłopotanej pani. Bingo! Nie ma to jak trafna interpretacja.

Obserwując to wszystko, można z dużym zdziwieniem zapytać:

 

Co się więc takiego, takiego

Tobie Panie stało

Żeć się na ten kiepski świat, kiepski świat

Przychodzić zachciało

 

Jest już chyba wszystko. Pada śnieg, suną sanki, jest renifer i bałwanki. I długi grudniowy weekend. Istna bajka. O bajkach wiemy sporo, także i to, że każda kiedyś się kończy i każda ma swój morał. Jaki jest ten płynący ze świątecznej idylli? Na co tak naprawdę czekamy? Może na tradycję? Ale tradycja , jak wiemy z filmu Barei narodziła się w Gdańsku. Co zatem z resztą kraju? Co się stanie w nocy z 24 na 25 grudnia? Czy zakończy się jedynie wzajemnym obdarowaniem się tym, na co tak polowaliśmy przez ostatni miesiąc? I  stwierdzeniem, że mąż jest wyjątkowo drogi, a żona jak zwykle najdroższa. To też jednak nie finał. Nierzadko, będąc już niemal na mecie  kulinarnych wyścigów, ocierając pot z czoła, dochodzimy do jakże soczystej puenty ”święta, święta i po świętach” . Kiedy słyszę te słowa, mam ochotę odwrócić listę życzeń i w pierwszej kolejności nadesłać te, aby choinkowe światełko runęło na obie półkule takiego myśliciela i rozświetliło je od środka.

To prawda stara jak świat, na tyle przeżyjemy święta na ile się do nich przygotujemy.

A Jezus…? Przychodzi cicho, cichuteńko…Chyba musi być mu smutno w tym ferworze i zgiełku. Bez Niego nie zrozumiemy tak naprawdę nic. Cała iluminacja dookoła staje się jedynie pustym zabiegiem, chwilowym szczęściem, złudzeniem. A może by tak zatrzymać się na chwilę? Odsapnąć w tym pędzie? I odpowiedzieć sobie na pytanie, czy zamiast poszukiwania Merry  Christmas w galerii handlowej nie skierować swoich kroków do stajenki? Bez tej wizyty nie zrozumiemy innych. Nie zrozumiemy samych siebie. Nie zrozumiemy naszych pragnień. Nie zrozumiemy naszych łez. To wszystko można pojąć jedynie z Jezusem. Inaczej po świętach zostanie tylko uprany dywan i niestrawność od nadmiaru barszczu z uszkami.