Recenzje

GN 23/2021 |

publikacja 10.06.2021 00:00

Grzegorz Miecznikowski
Miłość chodzi ulicami
Koronis
Warszawa 2021
ss. 120 Grzegorz Miecznikowski Miłość chodzi ulicami Koronis Warszawa 2021 ss. 120

KSIĄŻKI

Nie ma rzeczy niemożliwych

Ten chłopak nie zna pojęcia taryfy ulgowej. Jeśli wchodził w zło, to na maksa. Gdy wybrał życie w Duchu, też nie zrobił tego na pół gwizdka. O swoim spotkaniu z Bogiem opowiadał i w czasie pełnych ognia charyzmatycznych spotkań, i na warszawskim oddziale onkologii, którego był pacjentem.

Szczerość. To największa zaleta tej książki – rozmowy Grzegorza Miecznikowskiego z ks. Rafałem Jarosiewiczem. Każdy, kto spotkał Grzesia, wie, że to człowiek, który do głębi przejął się słowami: „Obyś był zimny lub gorący” – i wybrał tę drugą opcję. Nie owija w bawełnę, nie bawi się w półsłówka politycznej poprawności. Mówi, jak jest. Z radykalizmem i pasją opowiada o swoim doświadczeniu. A to opowieść, którą można jedynie przyjąć albo odrzucić. Nie da się obok niej przejść obojętnie.

„Żyłem ostro… W domu mówiłem, że idę do kościoła, a skręcałem w bok, do kumpli na osiedle. Z czasem stałem się wojującym antyklerykałem” – opowiadał mi przed laty. I tak mogłaby skończyć się ta historia. Ale od czego jest Bóg? „Jedno spotkanie z żywym Bogiem może zmienić wszystko” – zapewnia dzisiaj. „Gdy Jego miłość wtargnęła do mojego życia, zrozumiałem, że nie ma rzeczy niemożliwych. W moim sercu zrodziło się pragnienie, aby jak najwięcej ludzi poznało, jaki On jest naprawdę. Przeszedłem drogę od gorliwego ateisty do gorącego ewangelizatora. Dobry Bóg wyciągnął mnie z depresji, nerwicy, hazardu i przeprowadził zwycięsko przez chorobę onkologiczną. Dziś dzielę się tym z innymi: w parafiach, szkołach, ośrodkach szkolno-wychowawczych i na ulicy”.

Marcin Jakimowicz

PŁYTY

Burns po śląsku

Narodowy poeta szkocki, prekursor romantyzmu w tłumaczeniu na... śląski? Tylko z pozoru brzmi to egzotycznie. Wszak status języka scots (nie mylić z gaelickim szkockim), w którym pisał Robert Burns, też ciągle pozostaje dyskusyjny – podobnie jak jest to w przypadku śląskiej mowy. Jeśli jednak kiedyś śląski zostanie, tak jak szkocki, uznany oficjalnie za język regionalny, rola Mirosława Syniawy, tłumacza poezji Burnsa, będzie w tym niebagatelna. Bowiem dialekt, czy też może raczej zespół dialektów, staje się językiem m.in. wtedy, gdy otrzymuje formę literacką i gdy możemy w nim zawrzeć także to, co metafizyczne, duchowe. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że przekłady Syniawy są literaturą najwyższej próby. Jego śląski jest piękny, przy czym jest to piękno „nieulizane”, bo teksty Burnsa osadzone są w zwyczajnym życiu, z jego pokusami i bolączkami. Znajdziemy tu jednak sporo życiowej mądrości: pochwałę prostoty, poprzestawania na małym i umiejętności cieszenia się z tego, co przynosi codzienność. Także w tym Szkoci i Ślązacy mają, jak się okazuje, wiele wspólnego.

Te wszystkie nasze – dzienne i nocne – sprawy wyśpiewał teraz Marek McCarron Motyka. Trudno o wykonawcę bardziej pasującego do tego repertuaru. Marek czuje śląską mowę jak mało kto, a jego chropowaty głos dobrze współgra z dosadnymi (choć nie wulgarnymi) tekstami Burnsa. Współgra też z nimi ­blues, w którym „Makaronowi” towarzyszą Tomasz Bienek i Jacek Raciborski, oraz gościnnie, na banjo, Patryk Filipowicz.

Szymon Babuchowski

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.