Prawo wodniaka

GN 25/2021 |

publikacja 24.06.2021 00:00

– Wewnętrzny kompas pomaga najbardziej – mówi Michał Rogalski, reżyser filmu „Ciotka Hitlera”.

Leon wraz z synami usiłuje uratować żydowską dziewczynkę i jej matkę, narażając rodzinę na śmiertelne niebezpieczeństwo. MATERIAŁY TVP Leon wraz z synami usiłuje uratować żydowską dziewczynkę i jej matkę, narażając rodzinę na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Edward Kabiesz: Holocaust był tematem wielu filmów, także znaczących, takich jak „Lista Schindlera”, „Pianista” czy „W ciemności”. Pana obraz kontynuuje ten temat. Co Pana skłoniło do jego podjęcia?

Michał Rogalski: Ten temat jest aktualny zawsze. Trudno już wygłaszać takie banały, że chodzi o to, by widz się jakoś utożsamił, postawił sobie pytanie, w jaki sposób by się zachował w takiej sytuacji. Oczywiście to też jest ważne, ale mnie w chwili realizacji filmu interesują pogłębione pytania. Jak bardzo źle było? I jak źle może jeszcze być, jeśliby okoliczności się zmieniły tu i teraz? Daleki jestem od przypisywania całym narodom jakichś cech – zarówno dobrych, jak i złych, skupiam się raczej na konkretnych ludziach. Na ich indywidualnych wyborach. Kiedy ujawniane są coraz to nowe źródła dotyczące przeszłości, niestety odpowiedź na postawione pytanie jest bardziej pesymistyczna. Wtedy było bardzo źle i trzeba było być jakimś nadludzkim, etycznym herosem, żeby się w tym świecie nie pogubić. To jest bardzo skomplikowane i intymne w tym sensie, że moja opinia o tym, czy ludzie byli generalnie źli, czy dobrzy, ewoluuje na skutek doświadczeń i świadectw.

W filmie znajduje się informacja, że scenariusz został zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami.

Wojciech Tomczyk, scenarzysta filmu, odszukał pewną historię, a scenariusz był inspirowany wydarzeniami z nią związanymi. Naprawdę było tak, że piaskarz uratował matkę z dzieckiem, która chciała się utopić. Matka miała już dosyć, nie widziała innego wyjścia. To jest ten prawdziwy epizod, a cała reszta została przez nas dopowiedziana.

Kiedy rozmawiałem z Agnieszką Holland z okazji premiery „W ciemności”, powiedziała, że jednym z powodów, dla których filmowcy sięgają do tych tematów, jest nagromadzenie dramatycznych sytuacji, których nie wymyśliłby żaden scenarzysta.

Zdecydowanie się zgadzam. Zrobiłem taki film „Letnie przesilenie”. Zainspirowały mnie do niego rozmowy z ludźmi tego pokolenia. Miałem ciotkę w Londynie, która trafiła tam z armii Andersa. Mimo że minęło już kilkadziesiąt lat od wojny, dla niej najciekawsze wciąż były opowieści wojenne. Po pierwsze odcisnęły one silne piętno, a po drugie był to czas, kiedy intensywność emocji i moc tych wydarzeń była tak wielka, że wystarczyłaby dla kilku żyć. Tymczasem te wydarzenia działy się w sposób skondensowany w ciągu pięciu lat. Zgadzam się z tym, co mówiła Agnieszka Holland, bo nikt nie wymyśliłby takiego zła ani też pewnie takiego dobra. I takiej komplikacji. Żaden scenarzysta nie miałby odwagi wymyślać takich dialogów. W usta małej uratowanej dziewczynki włożyłem tekst: „Ja mam już dosyć. Ja nie polubiłam życia”. Ten autentyczny tekst zaczerpnięty z dokumentalnej książki „Jest taki piękny słoneczny dzień…” zabrzmiał w ustach 9-letniej aktorki wstrząsająco.

Dostępne jest 63% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.