publikacja 22.07.2021 00:00
„Mam na imię Sara” to kolejny, po „Ciotce Hitlera” i „Cudaku”, film poświęcony tematyce Holocaustu.
materiały prasowe
W roli tytułowej bohaterki wystąpiła debiutantka Zuzanna Surowy.
Scenariusz zrealizowanego w amerykańsko-polskiej koprodukcji filmu oparty został na faktach i w miarę wiernie odtwarza wojenne przeżycia Sary Guralnik, która przetrwała Holocaust. Jej rodzina zginęła we wrześniu 1942 roku z rąk Niemców i ukraińskich policjantów w czasie masowych egzekucji koryckich Żydów. W filmie znalazły się krótkie sceny obrazujące działania oprawców. Z drugiej strony obserwujemy też brutalne działania sowieckiej partyzantki.
Tytułowa bohaterka, Sara Guralnik, jest żydowską nastolatką, której wraz z bratem udało się uciec z getta w Korcu, mieście na Wołyniu należącym przed II wojną światową do Polski. Po długiej wędrówce znajduje schronienie w małej wiosce u ukraińskiej rodziny, która nie zna, chociaż być może domyśla się, jej pochodzenia. Sara przyjmuje tożsamość swojej polskiej przyjaciółki sprzed wojny, Mani Romańczuk, z którą chodziła czasem na lekcje religii. To, czego się tam nauczyła, pomaga się jej wtopić w życie miejscowej społeczności, gdzie antysemityzm nie jest czymś wyjątkowym, czego przykładów w filmie nie brakuje. Wbrew własnej woli zostaje również wplątana w konflikt, jaki dzieli rodzinę.
Film Stevena Oritta jest przede wszystkim opowieścią o sile przetrwania w skrajnie niesprzyjających okolicznościach. Natomiast obraz ukraińskiej społeczności, w której przyszło jej dotrwać do końca wojny, jest niejednoznaczny i mało wyrazisty. W filmie większość postaci Ukraińców zagrali polscy aktorzy, a Emil Lubos i Paweł Królikowski stworzyli w nim zapadające w pamięć postacie.
Edward Kabiesz
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.