publikacja 09.09.2021 00:00
– Chciałam się przyjrzeć z czułością swojemu dzieciństwu – mówi Kinga Dębska, reżyserka filmu „Zupa nic”.
Henryk Przondziono /foto gość
Kinga Dębska – scenarzystka i reżyserka. Realizuje filmy dokumentalne i fabularne, w tym znakomite „Moje córki krowy” i „Zabawa, zabawa”.
EDWARD KABIESZ: Nie wszyscy czytelnicy, szczególnie młodsi, wiedzą, co oznacza tytuł Pani filmu. Czym była „zupa nic”?
KINGA DĘBSKA: Tak naprawdę uważam, że widzowie nie muszą tego wiedzieć. To jest taki jakby wytrych, klucz do czasów, kiedy nie było niczego, a tak naprawdę było wszystko. Mój film nie jest pochwałą komuny, ale ta „zupa nic” jest takim przywołaniem z pewną czułością smaków dzieciństwa. A dla mnie takim smakiem jest słodka zupa z mleka, żółtek i cukru waniliowego.
Czy film był kręcony w czasie pandemii?
Tak, ale bardzo się starałam, by nie było tego widać. Kolejki musiały być prawdziwe. Zdjęcia podczas pandemii były obciążone ryzykiem, poza tym ciągłe testy i niewiadoma, czy jutro też się uda wejść na plan. Staraliśmy się, by było bezpiecznie, nosiliśmy maseczki. Miałam poczucie odpowiedzialności za wszystkich. Gdyby ktoś się zaraził na planie, nie czułabym się dobrze.
Czy ten okres pandemii, izolacji w domu coś zmienił w Pani sposobie patrzenia na życie?
Miałam trochę więcej czasu na myślenie, mniej pracowałam, ale teraz mam poczucie, że mi gdzieś zginął jeden rok, że był 2019 i od razu 2021. Jakoś tego zeszłego roku, mimo że nakręciłam w nim przecież film, nie pamiętam.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.