Wybrany

Marcin Jakimowicz

GN 41/2021 |

publikacja 14.10.2021 00:00

Załamał się po doświadczeniu totalnej filmowej klapy i chciał dać za wygraną, a jednak, poruszony słowem Boga, zaczął kręcić serial o Jezusie z krwi i kości. Na czym polega fenomen oglądanego przez 50 milionów widzów obrazu „The Chosen”?

„The Chosen” to prawdopodobnie najlepszy serial biblijny, jaki powstał do tej pory. Został zrealizowany za pieniądze zebrane w internecie przez społeczność skupioną wokół tego dzieła. Materiały promocyjne filmu „The Chosen” to prawdopodobnie najlepszy serial biblijny, jaki powstał do tej pory. Został zrealizowany za pieniądze zebrane w internecie przez społeczność skupioną wokół tego dzieła.

Nie działają na mnie zbiorowe „ochy” i „achy”, a im więcej osób poleca jakąś książkę czy film, tym mam większe opory, by po nie sięgnąć. Taka przekorna natura. A jednak gdy kolejny znajomy z wypiekami na twarzy zapytał, czy oglądałem „The Chosen”, skapitulowałem i postanowiłem nadrobić zaległości. A przy okazji sprawdzić, dlaczego serial ten cieszy się tak ogromną popularnością. Ważne było to, że nie polecali go niedzielni katolicy czy pragnący nawracać wszystkich dookoła rozentuzjazmowani neofici, ale ludzie zakorzenieni, zaangażowani w Kościół, którzy widzieli już niejedno. A jeśli oni mówili, że serial jest świetny, to musiało być coś na rzeczy.

Cudownie zwyczajny

– To prawdopodobnie najlepszy serial biblijny, jaki do tej pory powstał – przekonywał Tomasz Trębacz z bielskiej wspólnoty Miasto na Górze. – Cudownie zwyczajny, bez niepotrzebnego zadęcia i odpustowego blichtru, a jednocześnie urzekająco piękny w swojej prostocie. Jezus, apostołowie, Maryja i inne kobiety to ludzie z krwi i kości, którzy mimo że pozbawieni unoszących się nad głowami aureoli, emanują jednak tym nieuchwytnym „czymś” – dodaje.

– Serial wspaniale ukazuje Ewangelię w przystępnych, codziennych kolorach – nie miał wątpliwości ks. Paweł Gołofit, autor książki „W oczekiwaniu na przełom”.

Film powstał jako projekt crowdfundingowy, czyli finansowany przez społeczność skupioną wokół tego dzieła. Jak powiedziałby nieodżałowany Sidorowski z „Rejsu”: „Ja płacę, pan płaci, społeczeństwo płaci”. Ta metoda zbierania w internecie pieniędzy na filmy, płyty czy książki, które dzięki przelewom internautów mogą ujrzeć światło dzienne, jest coraz bardziej skuteczna. Zyskała popularność w czasie pandemii, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Na półki sklepowe trafiają właśnie płyty, które powstały w zaciszu domowego studia po organizowanych w sieci zrzutkach. Podobnie było z „The Chosen”, opłacanym przez samych „oglądaczy”. Projekt tak im się spodobał, że zebrali na niego… ponad 20 mln dolarów. Serial został największym w historii projektem medialnym finansowanym przez społeczność.

Nasze plany? W ciągu siedmiu lat pragniemy stworzyć siedem sezonów i dotrzeć do miliarda widzów – nie owijają w bawełnę twórcy filmu. Jeśli udało się to twórcom „Gry o tron”, to dlaczego ma się nie udać serialowi opartemu na najlepiej sprzedającej się książce w historii? Przetłumaczony na 50 języków serial można zobaczyć w internecie za pośrednictwem aplikacji całkowicie za darmo. Pierwszy klaps na planie padł w 2017 roku, a premiera pierwszego odcinka odbyła się 26 czerwca 2019 roku. Film od razu podbił serca widzów, a pierwszy sezon obejrzało aż 50 mln ludzi w ponad 180 krajach świata!

z charakterkiem

Postać Jezusa jest nienachalna. Już po pierwszych odcinkach mamy wrażenie, że występuje On w tle, a głównym bohaterem jest Nikodem, rozchwytywany faryzeusz, który na tarczy wraca po próbie egzorcyzmowania Marii Magdaleny. Przekonuje uczniów, że taką gromadę demonów może wypędzić jedynie sam Bóg. Trzeba zobaczyć jego minę, gdy dowiaduje się, że kobieta jest uwolniona, czysta i urządza wieczerzę szabatu. Nikodem ryzykuje swą reputacją, by dotrzeć do Tego, który ma „moc stąpania po wężach i skorpionach” i poradził sobie z duchami mieszkającymi w przeoranej przez życie kobiecie. To wówczas na scenę wchodzi Jezus.

Dalej nie będę opowiadał, choć oczywiście nie byłoby żadnym spoilerem opisanie tego, jak skończy się ta historia, i wspomnienie, że śmierć nie będzie jej ostatnim słowem. Jak przyznaje reżyser Dallas Jenkins, „chodzi o ożywienie historii, które słyszeliśmy już tyle razy, nie zmieniając ich. Wierzę, że jeśli zobaczysz Jezusa oczami tych, którzy Go rzeczywiście spotkali, możesz tak jak oni Go doświadczyć”. Sam opowiada, że Bóg realnie wkroczył w jego życie, a serial jest „owocem wielu łez, zaufania w ciemno i cudu rozmnożenia”.

Jezus na audiencji

​​Reżyser filmu i​ Jonathan Roumie, który gra rolę Jezusa, spotkali się przed miesiącem z papieżem Franciszkiem. Na audiencji generalnej w Auli Pawła VI Ojciec Święty rozpoznał w Jonathanie Jezusa, ale pomylił reżysera z Judaszem. Wszyscy serdecznie się uśmiali. Aktor grający rolę Mesjasza poprosił Franciszka o pobłogosławienie kilku różańców. Zapewnił go również o swoich modlitwach. To nie był czczy gest. Jonathan Roumie (grał w filmach „Droga do szczęścia”, „Serce nie sługa”) to praktykujący katolik żyjący na co dzień Eucharystią. W rozmowie z papieżem przyznał, że granie Jezusa jest dla niego zaszczytem. „Obyś Go naśladował, obyś Go znalazł i niech Jezus cię uszczęśliwi” – usłyszał od Franciszka.

Czy sekret fenomenu filmu nie polega na tym, że jest on dziełem ludzi głęboko wierzących? Tak uważa jezuita o. Tomasz Oleniacz. – Pomysłodawca i reżyser jest głęboko wierzącym protestantem, odtwórca roli Jezusa to praktykujący katolik, a cała ekipa tworząca serial to ludzie modlitwy i wiary, którzy wykorzystują swoje talenty i współczesne środki przekazu do prowadzenia dzieła ewangelizacyjnego. Zależy im przede wszystkim na przekazaniu prawdy o Jezusie i Jego uczniach – zapewnia. Przyznajmy: robią to znakomicie.

Piotr kombinator

Ciekawym zabiegiem było wysunięcie roli drugoplanowych na plan pierwszy. Dzięki temu życie Jezusa śledzimy przez pryzmat uwolnionej od demonów Marii Magdaleny, a także zamartwiającego się, skąd znaleźć pieniądze na życie, Piotra. To ludzie z krwi i kości. Reżyser pozwala nam wejść w ich skórę, a ponieważ ludzie otaczający Mistrza nie unoszą się pod sufitem, nie są odrealnieni, a aureole nie zasłaniają im oglądu rzeczywistości, możemy się z nimi w pełni identyfikować. Apostołowie są dzisiejsi, chropowaci, zadziorni, z wątpliwościami, pęknięciami. Targają nimi emocje. – Nikt dotąd nie opowiedział biblijnych historii w tak świeży, bliski i czuły sposób – zachwalali moi znajomi. – To film o Bogu, który był też w stu procentach człowiekiem. Miał relacje z ludźmi, żartował.

– ​Dwa sezony zobaczyliśmy z żoną w tydzień. Na komórce. Wciągnęło nas od pierwszego odcinka – opowiada Grzegorz Bociański z Radia eM. – Zachwyciło mnie to, że Jezus i osoby z Nim związane są normalni, nie tacy „kościółkowi”, nieprzypudrowani. Nie ma mdłego lukru, do którego przyzwyczajano nas przez lata. Serial jest odarty z cukierkowatości. Piotr robi ciemne interesy, Maria Magdalena włóczy się po zaułkach. Samo życie. Widzisz, jak trudne decyzje muszą podejmować. Bardzo dotknęła mnie scena z Nikodemem, który zachwycony Jezusem słyszy: „Za parę dni wyruszamy”. Gdy nadszedł ten czas, apostołowie pytają Nauczyciela: „Dlaczego nie idziemy?”, a On odpowiada: „Jeszcze na kogoś czekamy”. Nikodem jest ukryty tuż obok, ale nie ma odwagi się do nich przyłączyć. Słyszy słowa: „A miałeś szansę…”. Zaczyna płakać, ale pozostaje w miejscu – dzieli się.

– Wystarcza mi spojrzenie Jezusa: przenikliwe, współczujące, rozumiejące… Jonathan Roumie genialnie oddał tę czułość zapisaną w spojrzeniu. I wzbudził tęsknotę za Jego bliskością w takich codziennych chwilach – podsumowuje Piotr Sacha z portalu gosc.pl

Załamanie

– Mam za sobą wielkie rozczarowanie i medialną klęskę – opowiada sam reżyser. – 20 stycznia 2017 r. był dniem premiery mojego filmu „The Resurrection of Gavin Stone”. Zrobiliśmy wszystko według najlepszej wiedzy, we współpracy z najlepszymi firmami producenckimi w Hollywood. Sprawdzaliśmy z żoną wyniki w Krajowej Kasie Biletowej i okazało się, że film jest totalną klęską. W ciągu kilku godzin firmy, z którymi współpracowałem, informowały mnie, że wycofują się z robienia ze mną czegokolwiek. Z reżysera ze świetlaną przyszłością stałem się reżyserem bez przyszłości. Siedziałem z żoną w domu, płakaliśmy i modliliśmy się. Zaczęły targać nami wątpliwości, czy Bóg był w tym działaniu. Co zrobiłem źle? Czego nie zrozumiałem? Nagle żona Amanda powiedziała mi, że Bóg włożył w jej serce myśl o rozmnożeniu przez Jezusa chleba. Przeczytaliśmy tę Ewangelię i czekaliśmy na cud. Kolejnego dnia dostałem wiadomość od znajomego z Facebooka. Napisał: „Pamiętaj, że Twoją pracą nie jest nakarmić 5 tys. głodnych, ale przynieść im chleb i ryby”. Zdębiałem. Gdy zapytałem, dlaczego przysłał mi te słowa, odparł, że takie miał przynaglenie. Nie miałem nic do stracenia i postanowiłem zaryzykować. Moja rada po tym, co przeżyłem? Bądź wdzięczny Bogu mimo zmieniających się okoliczności i nie bój się ofiarować mu swoich ryb i chlebków. On będzie wiedział, co z nimi zrobić.

– Kto nie oglądał jeszcze „The Chosen”, ten trąba – podsumowuje o. Paweł Sawiak, jezuita. – Właśnie zakończył się drugi sezon, w którym poznaliśmy wszystkich apostołów. Ten kolaż to nie boysband, tylko Dwunastu. Jezus, gdy prosił Mateusza, by pomógł mu uporządkować Kazanie na Górze, które miał wygłosić następnego dnia, wpadł na pomysł, by przedstawić apostołów za pomocą błogosławieństw. Intuicja reżysera piękna i niezmiernie głęboka. Jezus tłumaczy Mateuszowi, że ludzie znajdą Boga tam, gdzie odnajdą takich jak Dwunastu – ludzi błogosławieństw. I ten przeskok do współczesności: do Judasza dzwoni komórka, a podczas sceny z Jezusem włącza się alarm w samochodzie…•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.