Pisanie silniejsze od śmierci

Barbara Gruszka-Zych

GN 50/2021 |

publikacja 16.12.2021 00:00

O nagłej śmierci ukochanej żony, doświadczeniu Hioba i mocy poezji mówi Miloš Doležal.

Pisanie silniejsze od śmierci Henryk Przondziono /foto gość

Barbara Gruszka-Zych: W swoich książkach ocalił Pan wielu, którzy już zmarli, jak na przykład księdza Josefa Toufara. Wygląda na to, że ciągnie Pana na cmentarze.

Miloš Doležal: Coś w tym jest. Mieszkam w samotni położonej kilometr od nieistniejącego już miasteczka o nazwie Zahrádka. Zostało zniszczone za komuny. Z dawnych zabudowań oszczędzono jedynie stojący na brzegu jeziora kościół, no i stary cmentarz. Cmentarz to kraina duchów, miejsce spotkania żywych i martwych. Zahrádka umarła, ale duch jej mieszkańców żyje i dlatego lubię zaglądać na ten cmentarz.

Mieszkańcy i ich miasto żyją dzięki Panu, bo Pan o nich opowiada.

To prawda, zamieniam się w kronikarza, archeologa, a może detektywa tropiącego wydarzenia z przeszłości. Dzisiaj tam, gdzie stały domy, rosną drzewa, krzaki, jakby nikt nigdy w tym miejscu nie mieszkał, ale ja wiem, że w każdym zakątku jest ukryta jakaś historia. Poezja, czy może szerzej – literatura ma klucz do odkrywania tajemnicy takich miejsc.

Świętej pamięci prof. Andrzej Szczeklik powiedział mi kiedyś, że w uchylaniu rąbka tajemnicy najbardziej pomaga dobra sztuka. Czuje Pan, że pisząc, wchodzi w obszary eschatologiczne?

Po takim pytaniu muszę podzielić się tym, co właśnie przeżywam. W czerwcu nagle zmarła mi żona Jana. Nic tego nie zapowiadało. W ciągu kilku minut straciła przytomność z powodu tętniaka aorty, który spowodował krwawienie do mózgu. Byliśmy wtedy w naszej samotni i ona upadła na moje ręce, aż nasz przerażony pies zaczął rozpaczliwie wyć. Natychmiast zadzwoniłem do lekarza, w krótkim czasie przyleciał helikopter i zabrano ją do szpitala w Pradze. Całe lato, już po jej śmierci, nie opuszczałem naszego domu i przeżywałem jej odejście. Wszystko do mnie wracało – cała nasza przeszłość, tysiące obrazów, bo byliśmy ze sobą 27 lat.

Wojciech Kilar po śmierci ukochanej żony przyznawał, że nie lubi opuszczać domu, bo tam czuje, jakby stale była obok.

Mnie też przypominał żonę widok jej sukien, zapach perfum… Na usta cisnęło mi się pytanie: „Janičko, gdzie jesteś?”. W tym napięciu nie mogłem spać ani odpoczywać. Nie umiałem bez niej żyć, dlatego stale rozmawiałem z Panem Bogiem.

O czym?

Znalazłem się w sytuacji podobnej do biblijnego Hioba – co Pan Bóg mi dał, teraz zabrał. Wiedziałem, że nie mogę wpaść w rozpacz, choć wszystko do niej skłaniało. Z jednym wyjątkiem – przez krótką chwilę na drugi dzień po jej śmierci miałem wrażenie, że jest bezpieczna. Poczułem wszechogarniający spokój, wynikający z jakiejś, chyba danej z góry pewności, że jest jej tam już dobrze. Prawie słyszałem, jak mówi: „Nie bój się o mnie”.

Pisał Pan wtedy?

Niczym innym nie potrafiłem się zajmować, tylko pisaniem. Często w nocy albo o poranku jak w gorączce siadałem, żeby przelać na papier to, co się we mnie kotłowało. To pisanie było silniejsze ode mnie. Intymne zapiski, które wtedy powstawały, były subtelną nitką łączącą mnie z żoną. Kiedy minęło lato, trans się skończył. Gdy przeczytałem, co napisałem, zobaczyłem, że te trzydzieści wierszy to mój żałobny śpiew.

Takie „Treny” Kochanowskiego?

Coś na ich podobieństwo, teksty pełne bólu i tęsknoty. Pokazałem moje teksty przyjacielowi, krytykowi literackiemu, który powiedział, że to gotowy zbiór wierszy. Tylko za pomocą poezji mogłem przechodzić z jednego świata w drugi. Udawało mi się otwierać zamknięte drzwi.

Czyli w słowie można znaleźć pocieszenie. Przecież na początku było Słowo.

I ono stało się mięsem. To zdanie: „Słowo stało się ciałem” można przecież przetłumaczyć i tak.

Brzmi to mocno i obrazowo. W Pana wierszach słowa zmieniły się w ciało żony.

Tymi wierszami umywałem jej ciało, żeby pokazać, jaka jest piękna. Kiedy już opowiadam o tak intymnej sytuacji, muszę wspomnieć o niesamowitej chwili w szpitalu, gdy dokonało się takie metafizyczne obmycie żony i wróciła jej uroda z dawnych lat. Kiedy helikopter przywiózł Janę do szpitala w Pradze, lekarze zadzwonili, że sytuacja jest beznadziejna i byłoby dobrze, żebyśmy się z nią pożegnali. Natychmiast pojechałem tam z dziećmi – dwoma synami i córką. Kiedy stanęliśmy nad jej łóżkiem, leżała już bez kontaktu, gdyż nastąpiła u niej śmierć pnia mózgu. Jej twarz jednak jaśniała niesamowitym blaskiem i sprawiała wrażenie, jakby nagle ubyło jej lat i znów była młodą dziewczyną.

To było jak przeniesienie w czasie?

W poczekalni pani doktor powiedziała, że ciało żony poza śmiercią pnia mózgu jest zdrowe i dlatego mogłaby oczekującym na transplantację darować swoje organy. Dodała, że mamy pięć minut na zastanowienie. W tamtej chwili bardzo pomogła mi córka, która powiedziała, że mama, nie tylko aktorka, ale i nauczycielka w Radiowym Chórze Dziecięcym im. Miloslava Dismana przy praskim radiu, za życia lubiła dzielić się z innymi i teraz też pewnie oddałaby swoje narządy potrzebującym.

Zgodził się Pan na ich pobranie?

Tak. Dała serce jakiejś młodej kobiecie i nerki dwóm innym osobom.

Teraz żyją dzięki żonie.

Kiedy wracaliśmy z dziećmi ze szpitala, jeszcze nie wiedziałem, czy zdecydowaliśmy dobrze. Dzisiaj jestem pewien, że to była bardzo dobra decyzja, że z tej beznadziejnej sytuacji udało się jeszcze wykrzesać nadzieję dla innych. Że ta śmierć nie była samą rozpaczą.

Nie była nią nie tylko dlatego, że z ciała żony pobrano narządy…

To prawda… Także przez miłość.

Z powodu tej miłości cierpiał Pan.

Nieustannie kierowałem do Boga pytanie, dlaczego dał mi taką miłość, a teraz ją zabrał. Czy jest w tym jakaś logika? Wiem, że od wieków toczymy bój między miłością a śmiercią, ale nie potrafię zrozumieć sensu tego odejścia.

Wszystko, co najważniejsze w literaturze, opisuje zmagania między miłością a śmiercią.

Po tych pięciu miesiącach od śmierci żony wiem, że moja miłość do niej jest silniejsza od śmierci.

Ale nie może Pan dotknąć żony, trzymać ją za rękę.

Jednak wiem, że jej duch żyje. Wierzę w nieśmiertelność jej duszy. Kiedy o niej myślę, gdy wspominam tę miłość, odczuwam jakby muśnięcia motyla. To taka paradoksalna sytuacja, którą starałem się wyrazić w wierszu: „Im częściej się oddalasz/ tym jesteś bliżej?// Gdy tak bardzo cię brak/ nagle się pojawiasz?”. Nieraz wyobrażam ją sobie, jak przebywa poza czasem: „Wróciłam do porannej chwili,/ mam piegowatą przejrzystą twarz/ jak wtedy, gdy byłam dziewczyną/ włosy jak żytnie pole// Już nie ma tutaj ani tam/ tylko wietrzyk, subtelny wiatr/ Już nie ma tutaj ani tam/ stan nieważkości”.

Z doświadczenia wiem, że żałoba po zmarłym trwa do końca życia tego, który pozostał.

Dzisiaj przypominam pacjenta po jakiejś amputacji i tak już pozostanie. Kiedy zwali się kolumna, przechyla się cała budowla. Również czuję, jak z odejściem żony zawalił się mój dom. Wspierają mnie dzieci, dobrzy przyjaciele, ale mam poczucie, że nic już nie będzie jak dawniej. Już nigdy nie poczuję takiej pełni szczęścia.

Wiara w Boga przynosi Panu pocieszenie?

Teraz postrzegam Go mniej jako czułego i delikatnego ojca. Jest raczej stanowczy, ostry jak brzytwa, potrafiący ciąć. Żona odeszła tak nagle, z minuty na minutę, nie zdążyłem się do tego przygotować. Czemu żaden anioł nie ostrzegł mnie, że to się zdarzy jutro?

Co by Pan wtedy zrobił?

Powiedziałbym jej: „Dziękuję ci za wszystko”.

Ale przecież ona to już wie.

To mnie brakuje tych słów. Przez to doświadczenie Pan Bóg ma teraz dla mnie trochę inną twarz.

Najważniejsze, że czuje Pan, że jest.

Bóg Ojciec zawsze był blisko, a teraz odszedł dalej. Za to blisko mnie jest czuły Chrystus. I to On mi pomaga. •

Miloš Doležal

czeski poeta, pisarz, radiowiec, dziennikarz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: