Mniam!

Marcin Jakimowicz

GN 50/2021 |

publikacja 16.12.2021 00:00

Spod bajkowo oświetlonego piernikowego kościoła odjeżdża pociąg z czekolady. W oknach trzystu domków pachnących imbirem, goździkami i cynamonem grają pastelowe światła. Piętro wyżej, między gliwickim Rynkiem a Dzikim Zachodem, po 460 metrach torów pędzi 15 pociągów. Pomniejszony 25 razy świat kopalń, uliczek, jarmarku na Janowie tętni życiem.

Na sam widok bajecznie kolorowych domków  leci ślinka. Henryk Przondziono Na sam widok bajecznie kolorowych domków leci ślinka.

Pierwsze wrażenie? Zapach! Obłędny aromat korzennych przypraw i cynamonu. Pracownicy Kolejkowa już się do niego przyzwyczaili, ale tym, którzy po raz pierwszy odwiedzają Miasto z Piernika, na sam widok bajecznie kolorowych domków leci ślinka… Tak musieli się czuć Jaś i Małgosia, gdy wygłodniali ujrzeli w gęstym lesie chatkę z piernika. Nic dziwnego, że rzucili się, by pałaszować pachnący korzennymi przyprawami domek. Dobrze, że tu jest barierka…

Ja pierniczę!

Do Kolejkowa mieszczącego się w gliwickim Centrum Handlowym Europa Centralna wchodzi kolejna młoda ekipa. Do południa przychodzą tu przede wszystkim przedszkola i szkoły, potem czas na rodziny. Miasto z Piernika to jedyna taka wystawa na świecie.

– Jaaaacie! – słychać obok ślicznie oświetlonego piernikowego kościoła, do którego sunie po szynach pociąg wykonany z czekolady. Miasto tętni życiem, a w oknach domków pachnących imbirem, goździkami i cynamonem grają pastelowe światła. Do wykonania słodkiego miasteczka rozciągającego się na powierzchni przeszło 80 metrów kwadratowych użyto ponad tonę piernikowego ciasta, 120 kg miodu, 28 kilogramów przypraw korzennych do piernika, 25 kg czekolady oraz niezliczone kilogramy cukrowych posypek i czekoladowych wiórków. Efekt świątecznej, zimowej scenerii uzyskano dzięki 312 jajom, 110 cytrynom i 32 kilogramom cukru pudru. To te składniki sprawiły, że dachy piernikowych chat pokryła słodka pierzynka z lukru.

Kilkadziesiąt piernikowych ludzików spaceruje wśród oświetlonych choinek i słucha sączącej się z głośników świątecznej muzyki. Prace nad słodką makietą trwały trzy miesiące. Wystawę będzie można zwiedzać do 28 lutego 2022 roku.

Porzucam bajkowy świat świątecznych wypieków i po schodach wdrapuję się na Dziki Zachód, gliwicki Rynek, katowicki Nikiszowiec, dolinę dinozaurów i zamek w Będzinie. Zostawiam bajkę o Jasiu i Małgosi, by przez chwilę poczuć się jak Guliwer w Krainie Liliputów.

Wrażenia? Piorunujące!

Zagrzmiało. Dzieci wyciągają rączki, by sprawdzić, czy z deszczowej chmury nad makietą Rudy Śląskiej pada prawdziwy deszcz. Leje. Naprawdę. Potężny sunący nad familokami kłębiasty cumulonimbus jest złowrogo rozświetlony przez głośne błyskawice, a na biegnących chodnikami mieszkańców spadają krople deszczu. Po chwili na wykonanym z detalami bruku tworzą się kałuże. Wychowawczyni czyta dzieciakom na tabliczce (prócz polskiego i kilku języków jest i wyjaśnienie po… śląsku): „Jedyno na świecie chmura burzowo nad makietom. To łod nos zależy, kedy nad Rudom Ślónskom sie rozkido. Ku tymu jeszcze momy pierónobicie. Kłymbiaste chmury dyszczowe to nojwiynksze obłoki, na jaki mogymy spodziyrać na niebie. Ich podstawa mo poczontek 2–3 kilomyjtry nad ziymiom, a fest z wiyrchu może siongać tyż 20 kilomyjtrów”.

Przechodzę od tętniącego życiem gigantycznego dworca kolejowego w Gliwicach (otwarto go z pompą 2 października 1845 roku, a pierwszy pociąg ruszył do Wrocławia) do ślicznie odrestaurowanego Rynku. Tyle że zajmuje mi to nie dziesięć minut, a tyle samo… sekund.

Konstruktorzy zadbali o szczegóły. Przechodnie mijają aptekę, restauracje Pizza Dominium i Dobra Kasza Nasza, szkołę angielskiego i Dom Plastyków i zajadają zapiekanki. Rynek tonie w śniegu, a gliwiczanie popijają na świątecznym jarmarku grzane wino.

Doba w Kolejkowie trwa 18 minut. Jak w kalejdoskopie zmieniają się pory dnia, a rozświetlone, słoneczne miasteczko zaczyna tonąć w mroku i grać feerią barw. Cichnie uliczny gwar, zapalają się latarnie i światła w budynkach. Dzieci zaglądają do okien. Modelarze nie poszli na łatwiznę. Zza firanek można podglądać życie mieszkańców. Oglądają telewizję, popijają herbatę.

Gliwiccy Indianie

Wstało słońce. Szkolna wycieczka z rozdziawionymi ze zdumienia buziami ogląda dramatyczną akcję ratunkową. Pod zdemolowaną przez szkody górnicze fasadą kamienicy uwijają się dwie strażackie ekipy. Inna grupa zerka na piękny parowiec „Western River”, leniwie sunący po szerokich wodach Missisipi (okazuje się, że to całkiem niedaleko od Gliwic). Czego tu nie ma! Miasteczko westernowe Dzikie Gliwice, saloon, odważny szeryf i Indianie.

„W pomniejszonym 25 razy miniaturowym świecie zobaczysz życie na wsi, potowarzyszysz turystom podczas górskich wypraw, weźmiesz udział w akcji ratunkowej, wcielisz się w leśniczego, kupca, pracownika budowlanego, mechanika, cyrkowca czy plażowicza” – opowiadają przewodnicy.

To największa w Polsce makieta kolejowa z jeżdżącymi miniaturowymi pociągami (Baron de Saint-Gatien, właściciel zamku Sześciu Dam z książki „Pan Samochodzik i Fantomas”, byłby wniebowzięty!). Modelarze wykonali gigantyczną pracę: niezwykle zaawansowana konstrukcja była nie lada technicznym wyzwaniem.

15 pociągów pędzi po 460 metrach torów, a szosami mknie niemal 200 samochodów. Samych figurek ludzi i zwierząt jest 3200. To nie tylko zabawa, ale i lekcja lokalnej historii. Dzieci słyszą mnóstwo ciekawostek związanych z przeszłością prezentowanych budynków i poznają historię górniczego Śląska. Nic dziwnego, że miejsce jest odwiedzanie przez 10–12 tysięcy gości miesięcznie.

Odpust na Nikiszu

Zachwycają detale. Widać, co wypoczywający na łące urlopowicze pieką na ognisku, można przeczytać hasła na sztandarach strajkujących górników, rozkład jazdy na peronie dworca i barwne feretrony rozśpiewanej procesji maszerującej wokół kościoła świętej Anny na katowickim Nikiszu.

„Świynto Ana je patronkom: szczyńśliwych małżyństw, mamulek, gdów i gospodyń. Downij kiej sie dzioło co ważnego na farze, zwoniło piyńć zwonów: Ana, Paulek, Maryja, Zeflik i Barbórka. Downo grubsko kolónio, w kierej dali wszyscy wszamajom ślonski łobiod: rolada, gumiklyjzy i modro kapusta. Mo swój rynek, poczta, fara, badyhala, waszkuchnia i chałpa noclegowo. Downych miyszkańców do roboty kludziła grubsko ciufcia, kero grubiorze śmiysznie mianowali »Balkan Ekspres«. Czerwiono cegłówka familoków je symbolym ślonskigo baukunsztu przemysłowego” – czytają zwiedzający.

Jest i słynna Grupa Janowska: nieprofesjonalni malarze, którzy swe niesamowite, baśniowe, ezoteryczne wizje umieszczali wśród hałd i familoków. Są też niekwestionowani królowie polskich złomowisk: Marek i Edek. Mają ręce pełne roboty, bo w Kolejkowie natrafili na prawdziwą złomową „żyłę złota”. Właśnie targają stertę żelastwa…

Stoję pod miniaturą słynnej gliwickiej radiostacji. Tu 31 sierpnia 1939 roku Niemcy przeprowadzili słynną prowokację. Nawet pomniejszony 25 razy maszt robi wrażenie. Oryginał ma aż 111 metrów wysokości i jest najwyższą zbudowaną w całości z drewna konstrukcją w Europie. Zza najwyższej drewnianej wieży nadawczej świata widać potężną kamienną bryłę będzińskiej średniowiecznej warowni wzniesionej w połowie XIV wieku przez Kazimierza Wielkiego.

Głowa do góry!

Wrrrr! Szkolna wycieczka (zwłaszcza jej męska część) ogląda z zaciekawieniem braci Wright uwijających się przy konstruowaniu samolotu. „Pierwszy lot maszyny cięższej od powietrza nie był szczególnie imponujący i trwał dwanaście sekund, a samolot pokonał wtedy zaledwie trzydzieści sześć metrów. Pilot musiał leżeć za sterami, by zmniejszyć opór powietrza” – opowiada przewodniczka.

Para buch, koła w ruch. Po szynach sunie Rakieta. Popularny parowóz „Rocket” powstał 25 lat po skonstruowaniu pierwszego pojazdu szynowego napędzanego parą, a testową 90-kilometrową trasę pokonał bez usterki, osiągając zawrotną prędkość 48 km/h.

Uczciwie przyznam: zanim tu trafiłem, sądziłem, że opowieści o Kolejkowie i Mieście z Piernika są jedynie rozdmuchanym, marketingowo napompowanym projektem. Spacerując między Śląskim Parkiem Etnograficznym, pełnym akcji Dzikim Zachodem, szybami kopalń, doliną dinozaurów i barwnym jarmarkiem na Janowie, musiałem przyznać, że grubo się myliłem. To prawdziwe cacko. Majstersztyk. Frajda dla całej rodziny. Spod gliwickiego dworca odjeżdża właśnie Intercity. Pora ruszyć w drogę… Wracając, mijam piernikowe miasteczko, a obłędny zapach piernika przypomina: coraz bliżej święta! •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: