publikacja 03.03.2022 00:00
Film jak życie: piękny, dramatyczny, w którym są i łzy, i śmiech. Bo ten film to trochę zwierciadło.
Jarosław Sosiński /MEDIABRIGADE
Grzegorz Płonka (w tej roli Michał Sikorski) musiał ciężko pracować, by zrealizować marzenia.
Przedziwna to sytuacja i – nie ukrywam – dość dla mnie trudna. Bo oto czas napisać recenzję filmu, w którego sukces nie bardzo się wierzyło. Filmu, którego scenariusz najpierw napisało życie, a później własnoręcznie się to życie opisało, w dodatku dwukrotnie, i to po raz pierwszy w polskich mediach. O co chodzi? Już wyjaśniam.
Pamiętacie Grześka?
Wierni czytelnicy „Gościa Niedzielnego” pamiętają: najpierw reportaż „Szkoła wiolinowych cudów” z 2008 roku, w którym pisałam o niewidomych i niedowidzących, uczniach szkoły muzycznej w Laskach. Jednym z bohaterów był – kilkunastoletni wówczas – Grzesiek Płonka z Murzasichla. Dwa lata później znałam już rodzinę Grześka prywatnie. I napisałam o Płonkach, walce Grześka o, godność, a przede wszystkim o ukochaną muzykę. Powstał reportaż „Fortepianowy Nikifor”.
Później temat rodziny podejmowały inne media. Po latach, gdy o Grześku było już dość głośno, pojawił się pomysł nakręcenia filmu o nim. Wydało mi się to wtedy pomysłem dość karkołomnym, wręcz niebezpiecznym. Dlaczego? Bez owijania w bawełnę: by nie skrzywdzić Grześka i całej rodziny. By nie wywołać dodatkowego bólu, zniechęcenia. Łatwo jest, robiąc fabularny film o realnym życiu, zrobić... parodię. Szczególnie gdy trzeba w fabularnym przekazie zamknąć dramat, miłość, wiele lat walki i życia w nadziei, ale i bólu. Bo przecież pewnego rodzaju uproszczenie jest w pisaniu scenariusza nieuchronne. Na projekcję filmu poszłam więc sceptycznie nastawiona. Niesłusznie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.