Nasi w Monachium

Barbara Gruszka-Zych

GN 15/2022 |

publikacja 14.04.2022 00:00

W jednej z ważniejszych niemieckich instytucji sztuki, Kunsthalle w Monachium, otwarto 25 marca wyjątkową ekspozycję 130 dzieł największych polskich artystów przełomu XIX i XX w.

Jan Matejko „Stańczyk”, 1862 r. Jan Matejko „Stańczyk”, 1862 r.
reprodukcje Kunsthalle, Monachium

Już od wejścia o powinności twórcy wobec narodu przypomina Jan Matejko „Stańczykiem” z 1862 r., którego pełna nazwa wyjaśnia kontekst jego powstania: „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”. Obraz odnosi się do wydarzenia z XVI w., ale mamy wrażenie, że błazen królów polskich siedzi pogrążony w smutku, bo Rosjanie zrównali z ziemią Mariupol. Z powodu inwazji Rosji na Ukrainę nadal według tego kodu czytamy niektóre dzieła. Dlatego nawet czerwień „Maków” Wojciecha Weissa przypomina krew.

Malarscy buntownicy po cichu na płótnach walczą ze zniewoleniem politycznym i duchowym. Ich rebelia jest z jednej strony artystycznym protestem przeciw wymazaniu Polski z map Europy, z drugiej – wyrazem buntu pokolenia artystów Młodej Polski wobec akademickiego malarstwa historycznego. Przywiezione do Monachium dzieła to ocalałe z pożogi dwóch wojen bezcenne skarby z kolekcji muzeów narodowych w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, z Kolekcji Raczyńskich oraz zbiorów prywatnych. Patronat nad ekspozycją objęli prezydent Polski – Andrzej Duda i Niemiec – Frank-Walter Stein­meier, a otwarł ją minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński.

– To największy projekt, jaki realizujemy w dziejach polsko-niemieckiej współpracy kulturalnej – podkreśliła podczas wernisażu Barbara Schabowska, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, ważnego współorganizatora przedsięwzięcia. – Język sztuki jest uniwersalną mową ludzkości. Pozwala zrozumieć zarówno kontekst, jak i sytuację ludzi, co ma szczególne znaczenie podczas wielkiej tragedii wojennej na Ukrainie.

Spojrzenia

Stańczyk Matejki, ubrany w strój koloru szat władców, którym śmiał zwracać uwagę, to autoportret 24-letniego artysty, który postarzał się na nim na użytek dzieła. Przyciąga wzrok zwiedzających już z korytarza galerii i stanowi znakomity kontrapunkt modernistycznej wystawy. Niepokojąca czeluść czerni, z której wyłania się drobna postać, i widok bawiących się w sąsiedniej komnacie skłaniają do zastanowienia, czy jest aż tak źle, że tylko niewiele mogący błazen przejął się wojenną katastrofą? Z obrazem Matejki prowadzi malarski dialog zawieszony obok „Stańczyk” Leona Wyczółkowskiego. Twarz przedstawionego na nim błazna można sobie jedynie wyobrażać, bo zrozpaczony ukrył ją w dłoniach. Ekspresję tego płótna, niemal krzyczącego obok dzieła Matejki, wyraża nie tylko gest Stańczyka, ale i nerwowo nakreślone postaci różnych stanów i zawodów, przywodzące na myśl figurki krakowskiej szopki. Zestawienie dwóch dzieł – wiernego tradycji Matejki i nowatorskiego Wyczółkowskiego uzmysławia, jakiej siły przebicia wymagał od młodopolan wybór własnej artystycznej drogi.

Matejko pozostaje z nami jeszcze w kolejnej sali na autoportrecie, namalowanym 30 lat po „Stańczyku”. Starszy już artysta patrzy z niego przenikliwym wzrokiem, zdając się dopytywać: „Co tu robisz? Dokąd idziesz?”. Okazuje się, że niezależnie od kontekstów te podstawowe egzystencjalne pytania umieją nam postawić genialni artyści, tacy jak on, nieskrępowani stylem czy epoką. Kilka sal dalej umieszczono autoportrety „rebelianckich” twórców – Jacka Malczewskiego, Ferdynanda Ruszczyca, Wojciecha Weissa. Można tylko żałować, że nie znalazły się obok Matejki na początku ekspozycji, prowokując zwiedzających do kontaktu tête-à-tête. A jeśli, jak u jedynej prezentowanej na wystawie kobiety Olgi Boznańskiej, autoportretu zabrakło, to z powodzeniem mogłaby go zastąpić jej genialna „Dziewczynka z chryzantemami”. Płonące czarnym blaskiem ogniki oczu małej, ubranej w sukienkę szarą jak z sierocińca (bo wszyscy podczas zaborów przypominali sieroty bez ojczyzny), dobrze antycypowałyby spojrzenie dorosłej autorki.

Symbole

Zerwanie z historyzmem skutkowało zainteresowaniem młodopolskich malarzy naturą i związaną z nią ludowością. Kolejne płótna układają się w rozwijane przed naszymi oczami fragmenty krajobrazu. Na obrazie „Chmura” Ferdynanda Ruszczyca widać dwa kamienie, z których jeden okazuje się obłokiem. Centralnym punktem „Sójki” Józefa Chełmońskiego jest fontanna śniegu wytryskująca spod cienkich nóżek ptaszka. Patrząc na „Zimowy krajobraz Tatr” Stanisława Witkiewicza niemal słyszymy, jak dzwoni, uderzając w sople, płynąca woda. „Babie lato” Józefa Chełmońskiego przenosi na senny ukraiński step. Leżąca na ziemi dziewczyna łapie na nim pajęczą nitkę jak marzenie o wolności. Na płótnie Wojciecha Weissa „Maki” nagi chłopiec i półnaga dziewczynka ziewają i przeciągają się po śnie, który dopadł ich na polu maków pełgających niczym płomyki ognia. Eros budzi się obok Thanatosa, którego symbolizują przynoszące sen kwiaty. W postaci upersonifikowanej „Wiosny” Jacka Malczewskiego rzucają się w oczy brudne pięty. Widać, musiała się sporo nabiegać, budząc uśpioną ziemię. Za to „Wiosna” Vlastimila Hofmana to mały faun, przechylający główkę ze zdziwienia, że za chwilę przyroda wybuchnie latem. Jan Stanisławski, malując mistrzowskie w każdym detalu „Bodiaki” – osty rosnące na stepach Ukrainy – przypomina, że Polacy, jak one, potrafią żyć nawet w niesprzyjających warunkach. Leon Wyczółkowski w „Druidzie skamieniałym” utrwalił ożywione skały, przywodzące na myśl postać Mojżesza – wyzwoliciela ludu Izraela z niewoli egipskiej, dłuta Michała Anioła. Oglądając ten obraz, mamy przekonanie, że czasem przyroda jest w stanie powiedzieć więcej niż człowiek. Tematy historyczne w innej odsłonie niż u tradycjonalistów pojawiają się w „Sarkofagach” Leona Wyczółkowskiego, stanowiących odwołanie do „Wnętrza grobu Kazimierza Wielkiego” Matejki. Z dwóch postaci nieokreślonych konkretnie władców uwagę przykuwają ich dłonie, dzierżące jabłka królewskie, jakby nawet po śmierci trzymali się insygniów władzy niczym stałego punktu także w wieczności. Z dzieł Jacka Malczewskiego, który, można rzec, zdominował swoimi pracami wystawę, najbardziej fascynuje „Śmierć”. Nikt z podejmujących ten temat prezentowanych tu twórców nie uświadamia w tak mistrzowski sposób, że to jedynie zamknięcie oczu na ten świat.

My i wojna

Do tematu zaborów nawiązuje „Hamlet Polski. Portret Aleksandra Wielopolskiego” Malczewskiego. Organizatorzy zwrócili uwagę na trzymaną przez hrabiego Wielopolskiego margerytkę, interpretowaną jako symbol przemijania epoki, i umieścili ją na torbach reklamujących ekspozycję. Na płótnie, obok kontrowersyjnego obrońcy polskości w zaborze rosyjskim, z jednej strony stoi młoda kobieta, ubrana w strzępy biało-czerwonej tkaniny z rozerwanymi kajdanami na nadgarstkach, z drugiej – starsza, w chłopskim stroju, z dłońmi spętanymi kajdanami. Przyjmuje się, że stara kobieta symbolizuje umęczoną zaborami Polonię, a młoda jest rewolucjonistką, prowadzącą kraj w nową epokę. Niewątpliwie w nowe rejony sztuki wprowadza zajmujące osobną salę groteskowe, pełne zaczepnej ekspresji malarstwo Witolda Wojtkiewicza, zmarłego w wieku zaledwie 29 lat. Podobnie jak wyraziste obrazy Vlastimila Hofmana z baśniowo-ludowymi i religijnymi motywami, cała jego twórczość wyprzedza swoje czasy i śmiało mogłaby się wpisać we współczesne trendy.

Od pierwszego oglądania zebranych dzieł miałam przekonanie, że monachijska wystawa stanie się naszym markowym produktem eksportowym. Teraz w Monachium do robiącego Polsce dobrą reklamę Roberta Lewandowskiego dojdą też polscy symboliści. Ich dzieła wyróżniają się na tle malarstwa europejskiego, bo choć nasi artyści byli inspirowani symbolizmem i secesją, potrafili po swojemu wyrazić tęsknotę za niepodległością, tożsamością i narodową sztuką. I właśnie gdzieś na styku melancholii, połączenia religii z mitologią i ludowości z romantyzmem stworzyli niepowtarzalną, rozpoznawalną w świecie własną szkołę.

Istotne, że wystawa zainaugurowała też bogaty program prezentacji polskiej kultury w stolicy Bawarii zatytułowany „Fokus auf Polen”, przygotowany przez Instytut A. Mickiewicza. W jego ramach w Konsulacie Generalnym RP w Monachium otwarto wystawę plenerową „Fotografia na szczytach” autorstwa kompozytora Mieczysława Karłowicza. Zaplanowano też wykłady poświęcone sztuce polskiej, spotkania literackie, m.in. z poezją Adama Zagajewskiego, pokaz filmów niemych, koncerty, a także obchody 70. rocznicy powstania Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Na plakat reklamujący ekspozycję wybrano krzyczący żółto-niebieskimi kolorami, niczym z ukraińskiej flagi, obraz Edwarda Okunia „My i wojna”, powstały podczas I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej. Autor z żoną idą na nim okryci czarnym młodopolskim płaszczem, ale drogę zagradza im trzymająca za poły okrycia, przypominająca wiedźmę kobieta, będąca uosobieniem wojny. Tak jak dziś – wiedźmy i demony wojny nie pozwalają nam w pełni cieszyć się znakomitym polskim malarstwem. Wbrew temu jednak właśnie ta wystawa wskrzesza nadzieję, że to sztuka ze swoim pięknem i dobrem będzie mieć w tych rozgrywkach ostatnie zdanie.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.