Świata strony

Jacek Dziedzina

GN 25/2022 |

publikacja 23.06.2022 00:00

W czasie gdy zagraniczne wakacje stają się coraz większym luksusem, alternatywą może być dobra literatura faktu. Przebieg liczony w przeczytanych stronach, a nie w przejechanych kilometrach, daje czasem lepszą znajomość terenu niż niejedno all inclusive.

Świata strony istockphoto

Można leżeć 2 tygodnie na chorwackich, hiszpańskich, włoskich czy tureckich plażach i nic nie wiedzieć o burzliwych losach tych ziem. Albo przechadzać się gwarnymi ulicami miast i nie zamienić słowa ze świadkami dziejącej się ciągle historii. Ale można też inaczej – dotknąć miejsc, ludzi i czasu w sposób, który zamieni „bajeczne wakacje” w podróż życia. Niezależne od tego, czy ktoś w tym roku może wyjechać na urlop, czy też musi spędzić ten czas w swojej miejscowości – dobra literatura faktu i jednym, i drugim pozwoli wejść w przestrzeń, która zazwyczaj gubi się w gąszczu wakacyjnych fajerwerków. Zwłaszcza że wybrane tytuły niekoniecznie dotyczą najpopularniejszych kierunków zagranicznych wojaży. I niekoniecznie pokazują słoneczną stronę życia.

„Nasi” za granicą

Na dobry początek książka związana nie tyle z konkretnym krajem, ile z Polakami wyjeżdżającymi na zagraniczne podboje. „Polacy last minute. Sekrety pilotów wycieczek” autorstwa Justyny Dżbik-Kluge to lektura równocześnie zabawna i przygnębiająca. Jak zapowiada już na okładce wydawca: „To właśnie my. Tylko bardziej”. Książka jest zapisem opowieści pilotów wycieczek, którzy z bliska, nieraz kilkanaście godzin dziennie, mają możliwość obserwacji, jak u rodaków puszczają hamulce podczas zagranicznych wyjazdów. „Wakacje to czas zawieszony, w którym nie działają normalne zasady. Polak z dala od domu pozwala sobie na wiele, na znacznie więcej niż w normalnym życiu. Wieczne narzekanie. Że zimno. Że gorąco. Że tłok. Że ludzi nie ma. Zabieranie jedzenia na zapas ze stołówek. Picie na umór. Ostentacyjne wywyższanie się. Pozostawianie bałaganu wokół siebie. Rozwiązywanie zaległych sporów rodzinnych. Głośne kłótnie…”. Książka ma być pewnego rodzaju lustrem, w którym mamy się przejrzeć. Pytanie, czy nie stała się raczej krzywym zwierciadłem. Bo owszem, wiele opisów „przyrody” brzmi jakoś swojsko, ale to chyba nie jest cała prawda o naszym „Polak potrafi”?

Zanim zapuścimy się w odległe rejony, zajrzyjmy jeszcze do najbliższych sąsiadów. „Ach, te Czeszki” Mariusza Surosza nie kojarzy się być może z „typową” wakacyjną lekturą (zresztą co czytelnik, to inny typ), ale warto po nią sięgnąć choćby dlatego, że bliskie Czechy pozostają paradoksalnie terra incognita dla Polaków. Już sama konstrukcja książki intryguje: główną bohaterką każdego z zamieszczonych tu reportaży jest kobieta, ale jej losy są tylko punktem wyjścia dla opowieści o Czechosłowacji w XX wieku (od międzywojnia po aksamitną rewolucję). To historia nie tylko o konkretnych Czeszkach, ale w gruncie rzeczy o przeoranym przez totalitaryzmy społeczeństwie, które jakimś cudem zachowało swój specyficzny „zbiorowy urok osobisty”.

Zderzenie cywilizacji

Przenosimy się do innej cywilizacji, a właściwie do obcej galaktyki, choć geograficznie ciągle jesteśmy w „bliskiej zagranicy”. Podróże do Rosji raczej odradzamy, ale tym bardziej warto sięgnąć po książki, których autorzy docierają do samych korzeni zła tej cywilizacji. „Pandrioszka” Krystyny Kurczab-Redlich to coś więcej niż reportaż z Rosji lat 90. XX wieku. Autorka nie kryje na początku tego, co pojawia się u większości osób, które zetknęły się z tym „obszarem rzeczywistości”: jest zachwyt i zauroczenie rosyjską kulturą, folklorem, wielką sztuką i literaturą… ale dość szybko następuje otrzeźwienie na skutek brutalnego zderzenia z rosyjską codziennością. Autorka w pewnym sensie dojrzewa wraz z kolejnymi stronami książki – od zauroczenia do niezrozumienia i niezgody na rosyjską bierność, brak wewnętrznej wolności i przyzwolenie na cierpienie. Także to zadawane innym.

Trudno w tym kontekście pominąć pozycję, która równocześnie straciła i zyskała na aktualności. Jak to możliwe? „Apartament w hotelu Wojna” to wstrząsający reportaż Tomáša Forró z wojny w Donbasie. Książka powstawała w czasie, gdy świat zapomniał o toczącym się od 2014 r. konflikcie zbrojnym na wschodzie Ukrainy. W tym sensie może wydawać się „nieaktualna”, bo dzieje się jeszcze przed otwartą agresją rosyjską na całą Ukrainę. Ale zarazem, po 24 lutego, stała się tym bardziej aktualna, bo większość realiów tej wojny akurat w Donbasie nie uległa zmianie. Poza tym, że teraz to już nie żadni „prorosyjscy separatyści”, tylko oficjalnie Rosjanie. I że obecna faza działań wojennych to już wojna totalna, obliczona na zniszczenie wszystkiego. Od strony reporterskiej wartością książki są rozmowy, jakie autor prowadził i z ukraińskimi, i z prorosyjskimi żołnierzami. Za to zresztą był traktowany podejrzliwie przez jednych i drugich. Dziś, w obliczu otwartej rosyjskiej agresji, ten reporterski „symetryzm” może się wydawać trochę naiwny, ale nadal ma w sobie ten ładunek poznawczy, którego zazwyczaj brakuje w relacjach z frontu.

Przerwany sen

Nie chciałbym studzić zapału, entuzjazmu i nadziei, jakie Sara James wiąże ze Stanami Zjednoczonymi (młoda polska wokalistka nie kryła swojej fascynacji „amerykańskim marzeniem” podczas występu w tamtejszym „Mam talent”), ale znając trochę realia świata po drugiej strony Atlantyku, nie zdziwiłem się tytułem książki „Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu”. Małżeństwo Nicholasa D. Kristofa i Sheryl Wudunn (oboje są dziennikarzami) próbuje odpowiedzieć na pytanie, co sprawiło, że w jednym z najbogatszych krajów świata i jedynym supermocarstwie nierówności społeczne są porównywalne z tymi, z którymi mierzono się w XIX wieku. I dlaczego „amerykański sen” coraz częściej staje się „amerykańskim mirażem”? Autorzy przejechali Amerykę wzdłuż i wszerz, rozmawiali z mieszkańcami wykonującymi różne zawody, ale uderza skupienie się jednak na klasie robotniczej. To z jednej strony może trochę wykrzywiać obraz i nie pokazywać pełnej skali problemów, ale z drugiej – pokazuje też tę Amerykę, która została zapomniana, wstydliwie zepchnięta w niebyt przez tych, którym rzeczywiście udało się zrealizować „amerykańskie marzenie”. I nie da się zrozumieć dzisiejszych napięć w USA (które mogą stać się nawet zarzewiem nowej wojny domowej) bez dotknięcia źródeł polaryzacji i poczucia odrzucenia. Ważna, potrzebna lektura.

Jej siostrą bliźniaczką, choć napisaną z dużo większym, niemal filmowym rozmachem, jest książka „Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni” Nicholasa Griffina. Bo choć głównym bohaterem jest Floryda, najsłynniejsze miasto stanu, w rzeczywistości jest to opowieść o tym, co rozsadza Amerykę od środka od wielu dekad. Rok 1980 właśnie w Miami stał się symbolicznym punktem zwrotnym, bo to właśnie wtedy skumulowały się tam narastające od dawna problemy. „Napływ tysięcy imigrantów z Kuby, kolumbijscy narcos przemycający przez Miami tony kokainy, oszuści piorący miliony dolarów, zbuntowani czarni rozgoryczeni ubóstwem i nieustającą agresją policji. Lokalne skandale, zamieszki rasowe i kryzys migracyjny – w ciągu jednego roku Miami przeżyło upokarzający upadek, z którego musiało się podnieść bez pomocy z zewnątrz. Koniec 1980 roku przyniósł jednak nadzieję. Trudne doświadczenia ostatnich dwunastu miesięcy zmusiły wszystkie departamenty policji oraz włodarzy miasta do wprowadzenia gruntownych zmian, a zmęczonych przemocą mieszkańców – do integracji. I to właśnie z traumy 1980 roku narodziło się współczesne Miami” – czytamy. Nicholas Griffin pracował nad tym materiałem przez 7 lat. Efektem pracy jest wyjątkowa kronika burzliwego przełomu w historii miasta i zarazem obraz amerykańskich problemów, których elity w Waszyngtonie wolałyby nie ruszać.

Najważniejsza litera

Ten subiektywny wybór lektur na wakacje nie byłby kompletny, gdyby nie pojawił się tu jakiś tytuł dotycząca Izraela. Pisaliśmy już o „Wnukach Jozuego”, a „Izrael już nie frunie” zapewne przejadł się wielu czytelnikom, natomiast ani słowa dotąd nie powiedzieliśmy o zupełnie innej niż tamte książce Pawła Smoleńskiego. „Balagan. Alfabet izraelski” to kapitalny przegląd najważniejszych pojęć, które kształtują złożoną rzeczywistość i tożsamość współczesnego Izraela. Nie jest to oczywiście żaden „słowniczek”, który ma nam zapewnić bezstresowe poruszanie się po Ziemi Świętej. To raczej burzliwe przedzieranie się przez bazar w Jerozolimie, dotykanie słów i znaczeń, których rozumienie jest warunkiem wstępnym do zrozumienia pulsu tego najbardziej newralgicznego, niespokojnego i zarazem najświętszego skrawka naszego planety. Tytułowy „balagan” (właśnie przez „l”, a nie „ł”) to tureckie słowo przejęte przez hebrajski z jidysz i polskiego. To jedno ze słów, które jest częścią języka – jak pisze autor – wymyślanego niemalże z dnia na dzień na izraelskich ulicach i w domach. Kiedyś język liturgiczny Izraela – dziś odrodzony i stale tworzony język Żydów, którzy przybyli tu ze wszystkich stron świata. „Ten alfabet winien zaczynać się od I. Bo I dotyczy jednego z najgorętszych I, jakie kiedykolwiek pojawiły się w geografii, polityce, kulturze – Izraela” – pisze autor. „I (jak Izrael) mieści tyle, ile chyba żadna inna litera alfabetu. O tym I jest ta książka” – dodaje. Lektura obowiązkowa nie tylko dla tych, którzy planują podróż do Ziemi Świętej.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.