Książka, której miało nie być

ks. Adam Pawlaszczyk

GN 26/2022 |

publikacja 30.06.2022 00:00

Zofia Kossak w czasie II wojny światowej, ratując Żydów, narażała siebie i własne dzieci na śmierć. Dzisiaj niektóre środowiska nazywają ją katolicką antysemitką.

Książka, której miało nie być IKC/NAC

Sto lat temu ukazała się „Pożoga” Zofii Kossak opisująca wydarzenia na Wołyniu w czasach rewolucji lutowej oraz październikowej, podczas okupacji niemieckiej Ukrainy, a także konflikt zbrojny Polski i Ukrainy. Książka, przywrócona w ubiegłym roku do kanonu szkolnych lektur, wywołała zatrzęsienie negatywnych komentarzy, również na temat jej autorki. – Mama nie lubi tej książki – powiedział sześcioletni syn pisarki Janowi Sztaudyngerowi w czasie jednej z wizyt. Sama zaś Kossak napisała o „Pożodze” w liście do Józefa Birkenmajera: „Poglądy moje na wiele spraw, zwłaszcza na kwestię ruską, uległy zaraz potem zasadniczej przemianie i irytuje mnie dzisiaj mój ciasny, partykularny osąd, choć rozumiem, że inny wówczas jeszcze być nie mógł”.

Kto nie jest katolikiem

Ciasny i partykularny osąd to właściwie sedno zarzutów stawianych autorce „Pożogi”. Poza odrębną kwestią: antysemityzmem. Tu sprawa się komplikuje, wiadomo bowiem, że Zofia Kossak została w 1968 roku wpisana na listę Sprawiedliwych wśród narodów świata. Medal przyznano pisarce na podstawie świadectwa Maurycego Gelbera, który w czasie okupacji przez pół roku ukrywał się w mieszkaniu Zofii Kossak.

„Na listę lektur minister Czarnek wpisał aż pięć pozycji Zofii Kossak-Szczuckiej, katolickiej pisarki-antysemitki, która w czasie wojny ratowała Żydów” – alarmował przed rokiem portal oko.press, dodając: „Przeczytaliśmy »Pożogę« – książkę pełną antysemickich wątków i gloryfikującą polskie panowanie na Kresach. Nasze dzieci będą musiały to czytać”. Ten stereotyp katolickiej pisarki-antysemitki przylgnął do Zofii Kossak, choć wyznający go wierzą raczej w powielane w mediach opinie oparte na wyrywkowej lekturze. Tymczasem dwanaście lat temu, podczas konferencji w Warszawie, Władysław Bartoszewski, znający pisarkę doskonale, ponieważ w czasie II wojny światowej był jej sekretarzem, powiedział: „Ona nigdy nie była antysemitką. Ona była żarliwą katoliczką, fundamentalną, bo tacy wtedy byli w Polsce katolicy przedsoborowi. Pochodziła z liberalnej, artystycznej rodziny Kossaków, uczęszczała do Szkoły Sztuk Pięknych, bratanica Wojciecha, wnuczka Juliusza. To nie było środowisko antysemitów. Miała jedną czy dwie wypowiedzi w czasie wojny, że »Żydzi są politycznymi wrogami Polaków«, zaznaczała jednak, że nie możemy być bierni, gdy oni giną. Jej spowiednikiem był charyzmatyczny ksiądz Jan Zieja, który pytany o antysemityzm Zofii Kossak mówił: »Nie pamiętam aby pani Kossak wypowiadała się w tym duchu, chociaż stale z nią obcowałem. W ogóle trudno sobie wyobrazić, aby ktoś argumentował w ten sposób, ja tego nie przyjmuję!«. I dodał jeszcze, że w czasie okupacji dużo na ten temat z pisarką rozmawiali”.

„Nie możemy być bierni” najwyraźniej zabrzmiało w słynnym „Proteście”, którego była autorką. Nie przebierała w słowach, gdy mówiła o sprawie najwyższej wagi. Chętnie posługiwała się w takich momentach słowami ostrymi jak brzytwa, kategorycznie stwierdzając, kto jest, a kto nie jest katolikiem. Spod jej ręki wyszła nawet broszura zatytułowana: „Jestem katolikiem… Jakim?”. O niemieckich katolikach napisała, że ich wina jest ogromna, bo… zrodzili i wychowali potwora: „Naród niemiecki karmił go własną piersią, ulegał i hodował, aż straszna zmora, kłamliwa i wszeteczna niby bestia z Apokalipsy, zaciążyła nad światem i nad swymi piastunami. Oni ponoszą winę! Przeto my, acz współczujący serdecznie katolikom niemieckim, wolni od nienawiści względem kogokolwiek, nie sądzimy, by mogli być zwolnieni z ciężaru odpowiedzialności. Domagamy się, aby odpowiedzialność tę mężnie przyjęli”. Taka była Zofia Kossak. I trzeba o tym pamiętać, kiedy czyta się jej książki.

Dzieci narażone

W swojej książce „Warto być przyzwoitym” Bartoszewski wspominał, że „rozdział żydowski” w swoim życiu zawdzięcza jednej małej ulotce. Chodziło o wspomniany „Protest” sygnowany przez katolicki Front Odrodzenia Polski. Pisarka przedstawiła w nim dramatyczny los Żydów i wezwała Polaków do zajęcia jednoznacznego stanowiska wobec ich zagłady. Pojawia się w nim ta sama narracja – kto nie popiera protestu, ten „katolikiem nie jest”. Co więcej, „Protest” zawiera akapit poświęcony samym Żydom, w którym przestawieni oni zostali jako nienawidzący Polaków bardziej niż Niemców: „Czynią nas odpowiedzialnymi za swoje nieszczęścia”. Świadomość tych uczuć nie zwalnia jednak Polaków „z obowiązku potępienia zbrodni”. – Od dawna mam wrażenie, jakby ten tekst pisały dwie różne osoby – mówi literaturoznawczyni profesor Krystyna Heska-Kwaśniewicz. – I że można by z tego wykroić dwa teksty: jeden o obowiązku każdego Polaka, zwłaszcza katolika czy chrześcijanina, dla którego pierwszym zadaniem jest miłość bliźniego, a drugi – antysemicki, aczkolwiek zawierający opinię, że chociaż Żydzi nigdy nie będą naszymi przyjaciółmi, jednak musimy ich ratować.

Czy Polka ratująca Żydów mogła być jednocześnie antysemitką? Profesor Heska-Kwaśniewicz opowiada: – Włoska badaczka Carla Tonini napisała nawet książkę „Antysemitka, która ratowała Żydów” – piękny oksymoron. Ale napisała ją z tezą o wiele wcześniej przygotowaną. Kiedy przyjechała do Polski, w muzeum biograficznym pisarki spędziła tylko jeden dzień. Czego się można nauczyć przez jeden dzień? Jakie dokumenty przestudiować? I potem bardzo zraniła córkę pisarki, która była wtedy w Górkach. To nie tak. Zofia Kossak sama uratowała bardzo wielu Żydów, zwłaszcza dzieci żydowskich, a najlepszym świadkiem tego jest Władysław Bartoszewski, a także Jan Karski. Bartoszewski mówi wprost: „Jestem tym, kim jestem, dzięki niej”. Ona przede wszystkim działała. Swoje najdroższe dzieci wysyłała na prawie pewną śmierć, gdy przeprowadzały Żydów. Patrzyła z okna, jak idą, za chwilę ona także miała wyjść z kolejną osobą żydowskiego pochodzenia. Dla mnie opisy tych scen są bardzo trudne. Sama jestem matką, żadnego mojego dziecka tak bym nie naraziła, siebie tak. Wiem, że trzeba ratować drugiego człowieka – ale nie kosztem własnego dziecka, a ona to robiła – konkluduje literaturoznawczyni.

Zapis emocji

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko, co Zofia Kossak robiła, podporządkowane było wyznawanym przez nią wartościom, bez względu na możliwy bilans zysków i strat. I choć była kobietą drobną i kruchą, jej siła wewnętrzna była wielka. Historia napisania „Pożogi”, jej debiutu literackiego sprzed stu lat, świadczy o ogromnej traumie, która się na niej odcisnęła. – To jest książka o charakterze bardzo osobistym – podkreśla profesor Krystyna Heska-Kwaśniewicz. – Współczesny psychoterapeuta często mówi pacjentowi po przejściach, żeby spróbował je spisać – tak uwolni się od traumy i odblokuje emocje. Opisanie doświadczonych okrucieństw zawsze odblokowuje pewne mechanizmy psychiczne w człowieku i uwalnia go od tego, co go od środka niszczy. Taka właśnie jest „Pożoga”. Bardzo wyraźnie widać, jak grają w tej książce emocje. Kiedyś prowadzono pamiętniki, teraz się pisze blogi. Wszystko to służy temu samemu celowi – uwolnieniu się od emocji albo utrwaleniu chwili. Ta młoda kobieta została z dwójką dzieci i straciła wszystko. Została bez środków do życia. Być może dlatego ciężko chory mąż poprosił ją, wiedząc, że żona ma talent pisarski, żeby spisała swoje przeżycia. Gdyby dzisiaj dobry psycholog lub psychoterapeuta wziął tę książkę do ręki, z pewnością zupełnie inaczej by ją zinterpretował – konkluduje profesor Heska-Kwaśniewicz, zastrzegając: – Nie zmienia to faktu, że „Pożoga” napisana jest świetnie. Zachwycał się nią Joseph Conrad, który pisał do Anieli Zagórskiej: „Dziękuję Ci za »Pożogę«. C’est très, très bien [jest bardzo, bardzo dobra – przyp. A.P.]. Chwyta i zajmuje tak treścią, jak i pisaniem, a jako dokument ma ogromną wartość, bo autorka umie patrzeć i ma duszę grandement humaine [ogromnie ludzką – przyp. A.P.]”.

Lektura dla kogo?

Kontekst powstania „Pożogi” każe zadać pytanie, czy sensowne było umieszczenie jej w spisie szkolnych lektur. Podobnie – choć z innych przyczyn – jak „Przed sklepem jubilera” Karola Wojtyły, który napisał wyraźnie, że jest to „medytacja o sakramencie małżeństwa przechodząca chwilami w dramat”. Serce boli, gdy czyta się opinie domorosłych komentatorów szydzących tego dzieła, a przecież cyniczna machina hejtu ruszyła niemal natychmiast po opublikowaniu listy lektur. Nikomu z komentujących nie przyszło do głowy, że być może nie rozumie ukrytych sensów, tropów i metafor, mających w większości proweniencję biblijną. „Medytacja” nie jest dramatem, a napisał ją mistrz zarówno w kategorii ducha, jak i rozumu oraz wiary i słowa. Naiwnością jest sądzić, że istnieją właściwie wykształcone zastępy polonistów, którzy będą potrafili właściwie to dzieło odczytać. – Szczęśliwie nie dotknęło mnie żadne wysokie stanowisko i nie muszę dokonywać wyboru kanonu lektur, ale gdyby to miało być coś z dorobku Karola Wojtyły, wybrałabym „Tryptyk rzymski” – mówi profesor Heska-Kwaśniewicz. – I pojechałabym z młodzieżą w Tatry. Poszłabym szlakiem Karola Wojtyły w Dolinie Kościeliskiej i tam, gdzie szumi opisywany strumień, przeczytała pierwszą część. Jestem przekonana, że lekcja w tym miejscu zapadłaby młodzieży na całe życie w pamięć. A potem można by rozwinąć jedną frazę: „Dokąd płyniesz, strumieniu?”. Dlaczego, gdy się chce dojść do źródła, zawsze trzeba iść pod prąd? Tak zapamiętany poemat papieża ani nie wzbudzi oporu, ani nie będzie nudny – bo tu też chodzi o to, aby nie znudzić. Będzie czymś prawdziwie doświadczonym.

„Pożoga”, która ukazała się sto lat temu, nie była z założenia przeznaczona do druku, mąż pisarki namawiał ją raczej do tego, by spisała wszystko dla ich dzieci. „Śp. mąż mój, ciężko już wtedy i nieuleczalnie chory, prosił mnie nieraz: »Spisz wieczorami wszystko jak było od początku, żeby przynajmniej dzieci pamiętały. Niech to dla nich zostanie«. Zaczęłam spisywać »Pożogę«, bez żadnej myśli o druku” – napisała Zofia Kossak w jednym z listów. Książka jednak została wydana drukiem, a po stu latach na wydziale humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego zorganizowano konferencję naukową z udziałem członków rodziny autorki, w tym jej wnuka, profesora François Rosseta. Konferencję zatytułowano: „Historia Zofii Kossak. Doświadczenia i konteksty”. – Zastanawiam się, czy wpisanie takiej książki jak „Pożoga” do kanonu lektur szkolnych nie przyniesie skutku odwrotnego do zamierzonego – mówi dr hab. Lucyna Sadzikowska, odpowiedzialna za organizację konferencji. I dodaje: – Ważne jest, żeby młodzież i dzieci w ogóle czytały. Im lepsze tytuły będą w kanonie lektur, tym lepiej. Pisząc tę książkę, autorka w swoisty sposób pozbywała się indywidualnej traumy. Szkoda, że nie ukazał się wstęp do „Pożogi”, w którym sama Kossak te motywy wyjaśnia.

Odmiennego zdania na temat przywrócenia „Pożogi” do kanonu lektur jest Andrzej Grajewski – wieloletni zastępca redaktora naczelnego „Gościa”. – Moim zdaniem jest to słuszne, gdyż nie znam lepszego literackiego opisu tego, co wówczas działo się na Kresach. Natomiast dobrze byłoby, aby lektura książki stała się punktem wyjścia do krytycznej refleksji, zwłaszcza dzisiaj, kiedy w szkołach będą ją czytać i omawiać także potomkowie tamtych, którzy pożogę na Wschodzie wzniecili.

Historia alternatywna

Okazuje się jednak, że powstała inna wersja książki, skierowana właśnie do młodzieży – „Ku swoim”, z podtytułem „Powieść dla młodzieży”. – Zofia Kossak napisała ją w latach trzydziestych, kiedy już ochłonęła i doznała pomyślnej odmiany losu, a porusza ten sam temat. Jej bohaterka, pani Turska, to alter ego samej Zofii Kossak – tłumaczy profesor Heska-Kwaśniewicz. – Turskiej towarzyszy Motra, stara Ukrainka albo Rusinka, która opiekuje się ludźmi z dworu jak własną rodziną. Pokazany jest straszny obraz: nie tylko zniszczono dwór i zamordowano pana Turskiego, ale i utopiono zegary, porąbano fortepiany, podarto książki. Zgładzono nawet stare drzewa.

Przez to okrucieństwo jakby złotą nitką narratorka poprowadziła przyjaźń dwóch chłopców: Janka i Sydora. Janek już umie czytać. Ojciec Sydora brał udział w pogromie, w którym zginął ojciec Janka. Ale Janek ojca nie pamięta, jest mu dobrze tak, jak jest. Chłopcy mówią: „My siebie nigdy nie zapomnimy”. Jest w tej książce coś jeszcze z tych kontrowersyjnych kwestii, które już poruszaliśmy. Pojawia się postać Żyda. Gdy Turska, bojąc się, że dzieci ulegną indoktrynacji bolszewickiej, oraz z tęsknoty za ojczyzną musi uciekać, pomaga im Icek Silberman. Turska przekazuje mu jedyny posiadany przedmiot mający wartość – brylant, aby zapłacił nim przemytnikowi. I choć syn obawia się, że więcej już mężczyzny nie zobaczą, ten wraca, załatwiwszy pomoc. Córka dziwi się. „Powiadają, że każdy Żyd musi być oszust” – mówi, a na to matka daje jej pierwszą lekcję – dzisiaj powiedzielibyśmy – demokracji: „Wszędzie jest ten sam odsetek ludzi złych i dobrych, we wszystkich sferach i wśród wszystkich wyznań”. Czemu tego nie pokazać młodzieży? I na podstawie tego dialogu córki z matką nie rozwinąć problemu relacji między Żydami i Polakami? To jest dla dobrego nauczyciela szansa – konkluduje profesor Heska-Kwaśniewicz.

Wydaje się, że stulecie debiutu literackiego Zofii Kossak – „Pożogi” – też jest szansą. Nie na zagojenie wszelkich ran ani tym bardziej na rozliczenie z przeszłością, w której je zadawano. Raczej na konstruktywną refleksję o literaturze i jej specyficznej roli rezerwuaru pamięci. Trzeba z niego korzystać umiejętnie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.