Awantury o nazwę

Szymon Babuchowski

GN 38/2022 |

publikacja 22.09.2022 00:00

„Podczas koncertu wystąpi zespół Kombi” – pada zapowiedź, a na usta ciśnie się pytanie: który? Niedawny wyrok TSUE bynajmniej nie rozjaśnia tej sytuacji. A to tylko jeden z wielu podobnych sporów w show-biznesie.

Grzegorz Skawiński  (z lewej) w Kombii  kontra Sławomir Łosowski w Kombi. zdjęcia Wojciech Stróżyk /reporter/east news Grzegorz Skawiński (z lewej) w Kombii kontra Sławomir Łosowski w Kombi.

Przed 1992 rokiem, kiedy muzycy się rozstali, jasne byłoby, że na scenie zobaczymy razem Sławomira Łosowskiego, Grzegorza Skawińskiego i Waldemara Tkaczyka, czasem jeszcze w towarzystwie któregoś ze zmieniających się na przestrzeni lat perkusistów. Ale od 2003 roku, kiedy to Skawiński i Tkaczyk, po flircie z ostrzejszą muzyką rockową (m.in. Skawalker i O.N.A.), postanowili wrócić jako Kombii pisane przez dwa „i”, pytania zdezorientowanych słuchaczy o to, który zespół właściwie wystąpi, wydają się uzasadnione. Wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, podtrzymujący decyzję EUIPO (Urzędu Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej) o unieważnieniu znaku towarowego Kombi, do którego prawa przysługiwały Sławomirowi Łosowskiemu, zamiast uporządkować tę sprawę, jeszcze bardziej ją skomplikował.

Wyścig po znaki

Przypomnijmy: grający na instrumentach klawiszowych Sławomir Łosowski był liderem założonego w 1976 roku Kombi. Przyznawał to zresztą przed laty na łamach prasy wokalista i gitarzysta tego zespołu Grzegorz Skawiński („Nie było w Kombi demokracji, to był zespół Łosowskiego”). Mimo to w 2003 roku Skawiński i Tkaczyk wraz ze śp. Janem Plutą, jednym z perkusistów pierwszego Kombi, założyli zespół o łudząco podobnej, a przede wszystkim identycznie brzmiącej nazwie: Kombii. W nowej grupie nie widzieli miejsca dla Łosowskiego, którego aktywność muzyczna po zawieszeniu grupy była niewielka, m.in. ze względu na chorobę żony. Jednak w kolejnych latach dawny lider stopniowo wracał na rynek muzyczny, początkowo pod własnym nazwiskiem, później jako Kombi Łosowski, by w 2014 roku wrócić do używania nazwy Kombi.

W międzyczasie, w 2011 roku, Grzegorz Skawiński zarejestrował znak towarowy „Kombii”. Gdy Sławomir Łosowski postanowił zrobić to samo ze znakiem „Kombi”, Skawiński złożył wniosek o unieważnienie tego drugiego znaku jako, jego zdaniem, wprowadzającego w błąd. EUIPO wniosek uwzględniło, ale Łosowski odwołał się od tej decyzji. Ostatni wyrok TSUE z 7 września decyzję jednak podtrzymał. „(…) to jest groteskowe, że najpierw ktoś rejestruje znak łudząco podobny do oryginału, a potem oryginał nie może być zarejestrowany, bo jest zbyt podobny do swojego klona” – skomentował tę sytuację lider oryginalnego Kombi.

Trzeba dodać, że obie strony odmiennie interpretują wyrok. Doktor Krzysztof Czub, pełnomocnik Sławomira Łosowskiego, podkreśla w oświadczeniu, że sprawa „odnosi się do konkretnego znaku towarowego, a nie do nazwy zespołu Kombi”, a to z pozoru drobne rozróżnienie ma „kluczowe znaczenie dla sprawy”. Jego zdaniem kwestia praw do nazwy zespołu pozostaje otwarta i mogą ją rozstrzygnąć tylko polskie sądy. „Jest to bowiem w istocie spór o cywilne prawa podmiotowe, a ściślej o ochronę praw chroniących dobra osobiste w postaci prawa do nazwy zespołu, a nie spór o znak towarowy” – napisał adwokat. Innego zdania są Skawiński i Tkaczyk, którzy w swoim oświadczeniu grożą konsekwencjami prawnymi nie tylko samemu Łosowskiemu, ale nawet potencjalnym organizatorom koncertów czy dystrybutorom nagrań rozprowadzanych pod szyldem Kombi. „Mamy nadzieję, że nie będziemy zmuszeni do dochodzenia ochrony naszych praw i roszczeń z tytułu ich naruszenia od osób, które opierają się na zapewnieniach i oświadczeniach p. Sławomira Łosowskiego co do praw do nazwy Kombi” – napisali. W tej sytuacji trudno się dziwić, że muzyk postanowił działania swojego zespołu oznaczać odtąd znakiem towarowym Kombi Łosowski. „Robię to już od pewnego czasu, niezależnie od trwających procedur, ponieważ z oczywistych powodów muzycznych zależy mi na tym, aby dokonania mojego zespołu nie szły na konto innego o podobnej nazwie” – oświadczył.

Sądowe telenowele

Ta głośna w ostatnich dniach sprawa to oczywiście niejedyny podobny konflikt w show-biznesie. Również wśród gwiazd światowej sławy zdarzają się podobne spory. Warto przypomnieć chociażby roszczenia Rogera Watersa, by po jego odejściu koledzy z zespołu przestali używać nazwy Pink Floyd, gdyż, jak twierdził muzyk, „Pink Floyd to ja”. Ostatecznie jednak Waters proces przegrał. Do historii przeszły też sądowe batalie o prawo do nazwy afroamerykańskiej grupy wokalnej The Platters, znanej m.in. z przeboju „Only You”. Przez dekady grupa pojawiała się w rozmaitych wcieleniach, nieraz kilka z nich istniało równolegle, a przez wszystkie mutacje przewinęło się łącznie ponad stu wokalistów. W tych sporach największym zwycięzcą okazał się w 2011 r. Herb Reed, ostatni z żyjących wówczas członków oryginalnego The Platters. Po jego śmierci prawa odziedziczyła prowadzona przez niego firma, dlatego zespół The Platters istnieje do dziś, choć śpiewa w nim, oczywiście, zupełnie inne pokolenie muzyków. Czasami jednak wyroki w procesach o prawo do nazwy bywają zaskakujące. Na przykład w 1990 roku sąd zdecydował, że każdy z czwórki oryginalnych członków Boney M. może występować pod tym szyldem. Podobne orzeczenie wydał w 2018 r. polski sąd wobec dwóch zespołów De Mono, prowadzonych przez wokalistę Andrzeja Krzywego oraz dawnego lidera i gitarzystę Marka Kościkiewicza. Przez pewien czas obie grupy mogły występować równolegle pod tą samą nazwą, jednak w 2020 r. sąd apelacyjny przyznał rację ekipie Krzywego (i basisty Piotra Kubiaczyka), podkreślając w uzasadnieniu, że to właśnie ten zespół gra nieprzerwanie.

Na krajowym podwórku są jednak historie jeszcze bardziej zawiłe. W latach 80. głośnym echem odbiła się sprawa zespołu Papa Dance, założonego przez producentów Sławomira Wesołowskiego i Mariusza Zabrodzkiego. Gdy po półtora roku działalności producenci postanowili rozwiązać grupę, powołując w jej miejsce duet: Paweł Stasiak (nowy wokalista) i Kostek Joriadis (klawiszowiec występujący również w starym składzie), inni muzycy pierwszego składu kontynuowali działalność pod starą nazwą. Chwilowo były więc na rynku dwa zespoły Papa Dance i dopiero pod wpływem różnorodnych nacisków ekipa z pierwszym wokalistą Grzegorzem Wawrzyszakiem na czele zmieniła nazwę na Ex-Dance. Paradoksalnie konflikt odżył w innej konfiguracji, gdy w pierwszej dekadzie XXI wieku to Stasiak wraz ze składem z drugiej połowy lat 80. chciał reaktywować Papa Dance. Grupa miała na to zgodę jednego z producentów, Mariusza Zabrodzkiego, ale zaprotestował drugi z nich – Sławomir Wesołowski, dziś już nieżyjący. W 2015 r. wygrał on proces z muzykami, którzy w międzyczasie zmienili nazwę na Papa D, ale trzy lata później sąd apelacyjny ten wyrok uchylił. Między innymi dzięki temu ekipa Stasiaka mogła zaprezentować w sierpniu na katowickim Off Festivalu cały materiał z głośnej płyty „Poniżej krytyki”, występując po raz pierwszy od wielu lat pod szyldem Papa Dance. Tymczasem Grzegorz Wawrzyszak i Kostek Joriadis zapowiedzieli powrót jako… PaPa Dance – Legend… Na razie nie słychać jednak o jakimś konflikcie między obiema ekipami i miejmy nadzieję, że tak zostanie, bo kolejny odcinek tej telenoweli mógłby być dla fanów trudny do zniesienia.

A przecież i te najgłośniejsze sprawy listy sporów nie zamykają. Dwa składy Alibabek, dwa zespoły Łzy, Seweryn Krajewski kontra Czerwone Gitary, Oddział Zamknięty i Jary Oddział Zamknięty, TSA i TSA-Evolution (a obecnie także TSA Michalski Niekrasz Kapłon), Piersi oraz Kukiz i Piersi, Kat oraz Kat & Roman Kostrzewski, Kora kontra Złoty Maanam, Pectus oraz Pectus i Filip Moniuszko… Łatwo się w tym pogubić. A jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to raczej nie chodzi o muzykę. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.