publikacja 22.09.2022 00:00
Trzy pokolenia Polaków wychowały się na tym pokaźnym tomie rozpoczynającym się od słów: „Wszystko zaczęło się od kajaka”. Reportaż Melchiora Wańkowicza „Na tropach Smętka” powrócił w nowym, znakomitym wydaniu.
Melchior Wańkowicz
Na tropach Smętka
Księży Młyn
Łódź
ss. 560
Nie tylko wrócono do oryginalnego brzmienia tekstu z 1936 roku, ale z równym pietyzmem oddano jego pierwotną formę ilustracyjną. Coś pięknego! „»Śniardwy mają liczne zatoki i jeziorka, właściwie odrębne. Zresztą, nie całkiem to już takie nie nasze jezioro...«. »A dlaczego nie całkiem nie nasze?«”. Albo: „Kraj o 110 kilometrów od Warszawy odległy, kraj po tylekroć bliższy niż wszystkie niemal nasze szlaki kajakowe, co dzień wyłaniał nam się bliżej”.
Rok wcześniej mistrz polskiego reportażu zapakował się z nastoletnią córką Martą, zwaną Tirliporkiem, do gumowego składaka „Piast” („Wierne to bydlę, a przestronne, a pomieściwe. Nosi łatwo 300 kilogramów, choć samo waży 30 kilogramów. Składak nasz jest czerwony, na rufie wymalowany znak klubowy, a na dziobie umieszczona jest nazwa: KUWAKA”) i ruszył na północ, do ówczesnych Prus Wschodnich. Miał jasno sprecyzowaną tezę, nie ukrywał tego. W gwarze mazurskiej, w zabitych dechami wiochach doszukiwał się elementów polskości. Paradoks historii polegał na tym, że Sowieci, którzy w styczniu 1945 roku przekroczyli tabliczkę „Lyck”, w tych samych miejscach doszukiwali się elementów niemieckości i zgotowali Mazurom los, którego nie są w stanie oddać nawet porażające filmy Smarzowskiego.
Marcin Jakimowicz
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.