Obok nas

Edward Kabiesz

GN 38/2006 |

publikacja 18.09.2006 10:58

To jeden z najciekawszych polskich filmów, jaki w ostatnich latach wszedł na nasze ekrany. Historia rozgrywa się współcześnie w domu na warszawskim placu Zbawiciela, ale mogłaby wydarzyć się wszędzie. Gdzieś niedaleko, obok nas. Przedstawiona została z niezwykłą precyzją.

Obok nas Zdjęcia Best-Film Plac Zbawiciela w Warszawie to miejsce akcji filmu Krauzego o dramacie zwyczajnej polskiej rodziny. Zdjęcia Best-Film

Twórców scenariusza, Joannę Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze, którzy także wspólnie film reżyserowali, zainspirowała publikacja prasowa. Jedna z wielu, jakie na podobny temat pojawiają się w kronikach kryminalnych, bulwersując opinię publiczną. Dla autorów „Placu Zbawiciela” był to jednak jedynie punkt wyjścia do wnikliwej analizy przyczyn, które doprowadziły do tragedii zwyczajnej, wydawałoby się, rodziny.

Wielką zaletą filmu jest niespotykana w polskim kinie umiejętność oddania na ekranie rzeczywistości, w jakiej żyjemy, tego, co w innych polskich filmach trąci sztucznością i banałem. Widzimy to w każdym kadrze. I tym realizowanym w ciasnym mieszkaniu, i tym na ulicy czy przystanku autobusowym. Bohaterowie filmu wyłaniają się jak gdyby spośród tłumu przechodzącego ulicą czy pasażerów wysiadających z autobusu. Potęguje to wrażenie autentyzmu, sygnalizuje, że podobne dramaty, chociaż nie z aż tak tragicznym finałem, rozgrywają się codziennie blisko nas. Tyle, że ich nie dostrzegamy.

Mieszkanie u teściowej
„Plac Zbawiciela” jest filmem o współczesnej polskiej rodzinie, która ulega stopniowej dezintegracji. To rodzina zwyczajna. Wydaje się funkcjonować normalnie, ale tylko do czasu. Nie wytrzymuje ciśnienia fatalnego splotu okoliczności.

Beata i Bartek, młode małżeństwo około trzydziestki z dwójką dzieci, mają wkrótce odebrać klucze do własnego mieszkania, budowanego na nowym osiedlu. Zainwestowali w nie wszystkie swoje oszczędności. Rezygnują z wynajmowanego dotychczas lokalu i przeprowadzają się do niewielkiego mieszkania Teresy, matki Bartka. Chcą zaoszczędzić na kolejne, pozostałe jeszcze do spłacenia raty. Kłopoty rozpoczynają się w chwili, kiedy wychodzi na jaw, że developer zbankrutował. Tracą wszystko, co mieli. Wydaje się, że życie we wspólnym mieszkaniu przeciągnie się w nieskończoność. Małżeństwo usiłuje znaleźć wyjście z sytuacji i prosi teściową o zaciągnięcie kredytu na nowe samodzielne mieszkanie. Ale to wymaga czasu. A czas działa na niekorzyść rodziny.

Wspólne życie w jednym mieszkaniu okazuje się próbą charakterów, której bohaterowie filmu nie są w stanie unieść. Matka Bartka, która zdecydowała się pomóc rodzinie, okazuje się osobą apodyktyczną, nie jest w stanie pójść na żaden kompromis. Z dnia na dzień narastają konflikty. Niewielkie przestawienie mebli, spór o drobiazgi, kłótnie o sprawy finansowe, niewłaściwie użyte słowo doprowadzają wkrótce do sytuacji, w której wszyscy zaczynają patrzeć na siebie z niechęcią.

Niechęć niezauważalnie przeradza się w nienawiść. Sytuację pogarsza fakt, że Bartek okazuje się mężczyzną nie w pełni dojrzałym, całkowicie uległym matce. Widzimy, że ma dobre chęci, ale chciałby, aby ktoś inny brał za niego odpowiedzialność.

Podobnie jak matka, za wszystkie swoje życiowe niepowodzenia obwinia żonę. Kiedy sytuacja staje się nie do zniesienia, Bartek wybiera rozwiązanie najłatwiejsze. Po prostu ucieka, a do tego oszukuje i zdradza żonę. Beata w tym układzie jest w najgorszej sytuacji. Ona także nie potrafi poradzić sobie z rzeczywistością, tym bardziej że w nikim nie znajduje oparcia. Pochodzi ze wsi, po urodzeniu dziecka rzuciła studia, nie ma pracy, co nieustannie wypominają jej teraz mąż i teściowa.

Narasta w niej jednocześnie poczucie winy i krzywdy, zamyka się w sobie, a po odejściu męża zdradza wyraźne oznaki depresji. Jej postępowanie, podobnie jak działania pozostałych uczestników rodzinnego dramatu, w dużej mierze bierze się z bezsilności, która rodzi agresję.

W bohaterach widzimy samych siebie
Jednak nie znajdziemy w filmie postaci zbudowanych według czarno-białego schematu. Są to zwyczajni ludzie. Matka miała przecież dobre intencje, przyjmując młodych do swojego mieszkania, potrafi też okazać pomoc i współczucie synowej w krytycznej sytuacji. Sama ma za sobą bagaż smutnych życiowych doświadczeń.

Bartek, którego przerosła sytuacja, w jakiej się znalazł, stara się odkupić swoją winę. Tyle że żadna z postaci dramatu nie była w stanie spojrzeć na siebie z dystansem, pójść na ustępstwa, zrezygnować z wygodnictwa, dostrzec potrzeby i oczekiwania najbliższych.

„Plac Zbawiciela” ogląda się z rosnącym niepokojem i bólem, bo odnajdujemy w nim nas samych. W polskim kinie nie znajdziemy chyba podobnego obrazu, który w takim stopniu wstrząsa wrażliwością człowieka, każe się zastanowić nad naszym stosunkiem do bliźnich. Nad tym, by bardziej uważać na słowa, które do nich kierujemy, i uważniej wsłuchiwać się w, często wyrażoną nie wprost, prośbę o zrozumienie.

***

Plac Zbawiciela; reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze; wyk.: Jowita Budnik, Arkadiusz Janiczek, Ewa Wencel, Polska 2006.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.