Oscary 2023. Decyzje jurorów budzą wątpliwości

Edward Kabiesz

GN 11/2023 |

publikacja 16.03.2023 00:00

Chociaż tegoroczna oscarowa gala przebiegła bez sensacji, decyzje dotyczące rozdziału złotych statuetek budzą wątpliwości.

Oscarowi jurorzy kompletnie pominęli „Cichą dziewczynę”,  co zakrawa na skandal. materiały prasowe Oscarowi jurorzy kompletnie pominęli „Cichą dziewczynę”, co zakrawa na skandal.

Po ogłoszeniu nominacji do tegorocznych Oscarów w kategorii najlepszy film zdziwiło mnie, że najwięcej, bo aż 11, otrzymał film „Wszystko wszędzie naraz” Daniela Kwana i Daniela Scheinerta.

Deszcz Oscarów

Nie zaskoczył mnie więc aż tak bardzo fakt, że film zdobył Oscara w najważniejszej kategorii, chociaż przyznam, że deszcz nagród, który spłynął na „Wszystko wszędzie naraz”, budzi jednak zdumienie. Film zdobył łącznie siedem statuetek.

Evelyn Wang, w tej roli nagrodzona Oscarem za najlepszą rolę kobiecą Michelle Yeoh, jest imigrantką i właścicielką pralni. Odkrywa, że wszechświat składa się z nieskończonej liczby równoległych, różnych od siebie rzeczywistości. Pojawienie się sił zła zmusza ją do walki o ocalenie swojego świata. Ta efektownie zrealizowana od strony wizualnej opowieść o imigrantce borykającej się z trudami życia rodzinnego, w tym z niesforną córką lesbijką, nie jest jednak nowym „Matrixem”. „Wszystko wszędzie naraz” to istny gatunkowy miszmasz. Czego tu nie mamy… Jest i dramat rodzinny, kung-fu i inne sztuki walki, fantasy. Film być może próbuje powiedzieć coś ciekawego na temat życia, ale w sposób niezwykle chaotyczny i pretensjonalny.

Filmowa ekwilibrystyka to raczej wyraz przerostu formy nad treścią, a wątpliwej jakości humorystyczne wstawki nie ratują pustki tej opowieści. Raczej ją pogrążają. Prostackie, wulgarne gagi w rodzaju bitwy na sztuczne penisy to tylko wycinek prezentowanego na ekranie humoru rodem z najbardziej tandetnych komedii.

Niezależnie od tego, co myślimy o kryteriach decydujących o nominacjach i ostatecznym werdykcie, w tym roku na oscarowej liście znalazło się kilka filmów o wiele lepszych, czasem budzących kontrowersje, które jednak podejmowały ważne tematy współczesności. Mam też wątpliwości, czy na nagrodę zasłużyła Michelle Yeoh. Moją kandydatką w tej kategorii była Cate Blanchett w roli Tár. Prawdopodobnie członkowie Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej chcieli za jednym zamachem wynagrodzić niedocenianych do tej pory ludzi kina azjatyckiego pochodzenia.

Oblicza wojny

W kategorii najlepszy film międzynarodowy stawiałem na początku na obraz „Na zachodzie bez zmian” Edwarda Bergera, ekranizację powieści Ericha Marii Remarque’a, który ostatecznie zdobył statuetkę. Był moim faworytem, dopóki nie obejrzałem „Cichej dziewczyny” irlandzkiego reżysera Colma Bairéada.

Zarówno „Na zachodzie bez zmian”, jak i „Cicha dziewczyna” poziomem realizacji, a także podjętym przez nie tematem i przesłaniem wyraźnie odbijały od pozostałych filmów nominowanych w tej kategorii. Nagrodzony Oscarem film Bergera, zwycięzca w tej kategorii, jest pierwszą niemiecką ekranizacją powieści, która do tej pory doczekała się adaptacji będących dziełem reżyserów amerykańskich. Niemiecki film nie jest wiernym przeniesieniem książki na ekran. Reżyser dodał kilka scen, których w dziele Remarque’a nie było, ale nie zmieniło to przesłania literackiego pierwowzoru. Bohaterem filmu jest Paul Baumer, uczeń liceum, który w 1917 roku bez zgody rodziców wstępuje do wojska. Pełni entuzjazmu rekruci wyruszają wkrótce na front, gdzie ich idealistyczne wyobrażenia o wojnie szybko zderzają się z rzeczywistością. Wyraziste obrazy walk, śmierci i cierpienia żołnierzy są przejmujące, czasem trudne do zniesienia. Niektórzy po tych wszystkich okropnościach, których byli świadkami, tracą wolę życia. Inni nawet w tak straszliwych okolicznościach starają się zachować człowieczeństwo, pomagają sobie i chronią się nawzajem. Najważniejszy wątek dotyczy wpływu, jaki horror wojennych doświadczeń wywiera na psychikę młodych żołnierzy, zmieniając całkowicie ich życie. To także opowieść o przyjaźni, wytrwałości i wartości ludzkiego życia. Nominowana w tej kategorii „Argentyna, 1985” Santiago Mitre zasługuje na uwagę ze względu na temat, jednak oparty na faktach film został zrealizowany schematycznie i bez polotu. Jego bohaterem jest prokurator Julio Strassera, który zbiera dowody na zbrodnie popełnione przez członków junty rządzącej Argentyną w latach 1976–1983.

Cichy film

W czasie oscarowej gali na scenie pojawił się osiołek, ale niestety, nie był osiołkiem z „IO” Jerzego Skolimowskiego. Osiołek z „IO” chłodnym okiem patrzy na człowieka, jego wady i niszczycielską działalność prowadzącą do degradacji otaczającej nas przyrody. Podczas oglądania „IO”, nasuwają się nam skojarzenia z innym filmowym osiołkiem, bohaterem „Na los szczęścia, Baltazarze!” Roberta Bressona. Francuski reżyser też nie miał najlepszego zdania o człowieku, ale potrafił nadać swemu dziełu głębokie, metafizyczne odniesienia.

Jurorzy nie docenili polskiego filmu, który może jest oryginalny, ale nie należy do najlepszych w dorobku reżysera. Nie docenili też wspomnianej na początku „Cichej dziewczyny”, co moim zdaniem zakrawa na skandal. Film Colma Bairéada nie miał jeszcze polskiej premiery, ale kiedy wejdzie na ekrany, koniecznie należy go zobaczyć. Dzieło ­Bairéada jest adaptacją minipowieści irlandzkiej pisarki ­Claire ­Keegan i dodajmy od razu – adaptacją doskonałą. Trudno zrozumieć, dlaczego film nominowany w kategorii najlepszy film międzynarodowy nie otrzymał również nominacji za najlepszy scenariusz adaptowany, w której znalazły się m.in. takie filmy jak „Top Gun: Maverick”, w swoim gatunku znakomity, czy mało filmowe „Women ­Talking”.

Bohaterką ekranizacji minipowieści Claire Keegan jest nieśmiała, zamknięta w sobie i cicha dziewięcioletnia Cait. To kameralna, piękna i przejmująca opowieść, która w sposób niezwykle intensywny angażuje widza od strony emocjonalnej od pierwszego do ostatniego kadru. Dziewczynka ma cztery siostry, a matka spodziewa się kolejnego dziecka. Rodzice prowadzą bez większego powodzenia farmę i nie poświęcają większej uwagi Cait, którą traktują jak intruza. Kiedy nadchodzą szkolne wakacje, wysyłają ją do kuzynki matki mieszkającej wraz z mężem daleko od ich domu. Zastraszona i samotna dziewczynka trafia do rodziny, gdzie chyba po raz pierwszy czuje się kochana. Irlandzki dramat, który do tej pory nie znalazł się w repertuarze naszych kin, to wspaniała, subtelna opowieść o dojrzewaniu, potrzebie rodzinnej miłości i o tym, by dzieci wiedziały, że je kochamy.

Pod prąd i z prądem

Pod prąd panującym we współczesnym kinie społecznym i politycznym stereotypom poszedł Todd Field swoim filmem „Tár”, z Cate Blanchett w roli tytułowej. Film nie zdobył żadnej nagrody, a właściwie jest jedynym filmem podejmującym tematy niezwykle aktualne w obecnym politycznym dyskursie. Lydia Tár, bohaterka tytułowa, w świecie muzyki poważnej osiągnęła wszystko, zdobyła wszystkie możliwe nagrody, w tym Emmy, Grammy, Oscara i Tony, znajduje się u szczytu sławy. Dyrygentka jest lesbijką, żyje w sformalizowanym związku ze skrzypaczką swojej orkiestry. Pozwala to reżyserowi pokazać wszystkie absurdy posuniętej go granic fanatyzmu poprawności politycznej. Ta odważna, perfekcyjnie zrealizowana opowieść o genialnej dyrygentce pokazuje, że przemoc wynikająca z władzy nad innymi, manipulacje, dwulicowość i wszelkie wady, jakie do tej pory rezerwowano w filmach dla mężczyzn, nie są wyłącznie ich domeną. W jednej ze scen Tár bezpardonowo rozprawia się z deklarującym się jako osoba nieokreślona płciowo czarnym studentem, który skreśla dorobek Bacha, bo kompozytor był biały i miał dwadzieścioro dzieci, dlatego jego zdaniem musiał być mizoginistą. Do tego dochodzi jeszcze perfekcyjna analiza procesu cancel culture, czyli kultury wykluczenia, na przykładzie samej bohaterki filmu, która nie jest bez winy i pada jej ofiarą. Z pewnością Cate Blanchett może poczuć się przegrana, bo nie mam wątpliwości, że zasłużyła na nagrodę za pierwszoplanową rolę kobiecą.

O ważnych problemach współczesności, czyli narastających podziałach pomiędzy klasami, usiłował coś nowego powiedzieć Ruben Östlund w swoim filmie „W trójkącie”. Nie zdobył żadnej statuetki, zresztą słusznie. Tytuł „W trójkącie” miał już polską premierę, a polski dystrybutor „uatrakcyjnił” film, nadając mu bardziej chodliwy, bo obarczony seksualnym podtekstem tytuł, który w oryginale brzmi „Trójkąt smutku”. Jego znaczenie poznajemy już na początku, a dotyczy on miejsca między brwiami i nasadą nosa, gdzie pojawiają się zwykle pionowe zmarszczki niwelowane botoksem. Film składa się z trzech części. Pierwsza rozgrywa się w świecie modelingu, a para bohaterów, których związek, jak się wydaje, ma charakter niebudowany raczej na uczuciach, kłóci się na temat tego, kto powinien płacić za kolację w restauracji. Stanowi to punkt wyjścia do dyskusji na temat relacji między kobietą i mężczyzną w dzisiejszym świecie. Część druga, rozgrywająca się na luksusowym statku dla bogaczy, to ostra satyra na współczesny kapitalizm i stosunki pomiędzy klasami, gdzie klasa pracująca stała się niewolnikiem korzystającej z przyjemności tego świata finansowej elity. Nie znajdziemy tu nic, czego nie oglądalibyśmy w kinie wcześniej, z wyjątkiem budzących obrzydzenie scen w których bogaci pasażerowie dostają niestrawności w czasie uroczystej kapitańskiej kolacji. Po tej apokaliptycznej wizji część pasażerów ląduje na wyspie, gdzie role diametralnie się odwracają. W ponurej, zbyt długiej, chociaż przetykanej miejscami błyskotliwymi scenami satyrze nie znajdziemy żadnego pozytywnego bohatera, ani cienia nadziei.

W tym rozdaniu Oscarów przegranymi mogą czuć się także inni reżyserzy, których filmy nie zyskały uznania amerykańskich akademików. Z pewnością należy do nich Steven Spielberg, twórca znakomitych „Fabelmanów”, filmu należącego do najlepszych w jego dorobku. „Duchy Inisherin” Martina McDonagha zdobyły również 9 nominacji i żadnej nagrody. Rozgrywający się we wspaniale fotografowanych plenerach perfekcyjnie zrealizowany film McDonagha krąży wokół tematu śmierci, a jego reżyser zadaje pytanie, co jest w życiu naprawdę ważne. Czy w pogoni za znaczeniem i pośmiertną sławą warto wszystko poświęcić, a może, mając możliwość rozwoju, pozostać na etapie samozadowolenia… Szkoda, że jurorzy całkowicie pominęli „Imperium światła” Sama Mendesa, ale chyba największą wpadką było zignorowanie „Cichej dziewczyny”. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.