Adam Strug: Należę do gatunku śpiewaczego

GN 11/2023 |

publikacja 16.03.2023 00:00

O śmierci i o tym, że muzyka go wybrała, mówi Adam Strug.

Adam Strug: Należę do gatunku śpiewaczego Jakub Szymczuk / Foto Gość Adam Strug

Barbara Gruszka-Zych: Czy śpiewanie może pomóc w przygotowaniu do śmierci?

Adam Strug:
Wierzących przygotowują raczej praktyki pobożnościowe, także zinstytucjonalizowane, np. Bractwa Dobrej Śmierci, oraz obchodzenie pierwszych piątków i sobót miesiąca czy rozważanie męki Jezusa. W „Dzienniczku” siostry Faustyny znalazło się zdanie, że śmierć jest jednak straszna. Tu niczego nie da się przewidzieć: ludzie całe życie pobożni nagle w chwili przejścia przeżywają kryzys, a wątpiący – zyskują spokój.

Mówiłeś mi, że kilka razy byłeś świadkiem śmierci.

Czterokrotnie towarzyszyłem agonii i za każdym razem to było trudne przeżycie. Aczkolwiek dwa razy spotkałem pogodzonych ze swoim losem do tego stopnia, że starali się oszczędzić bliskich, którzy zostają. Na Roztoczu miałem sąsiada, który, zdając sobie sprawę, że dobiega do mety, tuż przed śmiercią spytany przez pielęgniarkę: „Jak tam, panie Janku?” odpowiedział spokojnie: „Siostro, jak w jajeczku”. Potem zaśpiewał mi jeszcze: „Zrób mi, Matko, zrób maleńki kącik u Jezusa stóp”.

To fragment pieśni ludowej?

Tak, miejscowej, roztoczańskiej. Gdy wybrzmiały jej słowa, powiedziałem: „Do zobaczenia”, kiwnął głową, a kiedy wyszedłem, umarł…

Można się domyślać, że ta pieśń jakoś mu pomogła.

Jestem śpiewakiem pogrzebowym, ale tego nie wiem…

Kiedy można się nazwać śpiewakiem pogrzebowym?

Kiedy jest się proszonym na pogrzeby. Bo zwykle na wsi śpiewa cała społeczność, ale do przewodzenia jej niezbędna jest grupa tzw. zawołanych śpiewaków, stanowiących wyższą śpiewaczą kastę, cenionych za kunszt wokalny, znajomość repertuaru, ozdobniki i przesunięcia rytmiczne, które stosują. To, co dzieje się między śpiewakami zdobiącymi, jest samym smakiem tej muzyki. Sadza się ich przy stole obok trumny. Pozostali żałobnicy z rodziną włącznie śpiewają ze swoich miejsc.

Ty jesteś siedzącym przy stole.

Tak, pełnię też funkcję wyznaczanego przez aklamację prowadzącego śpiewy pogrzebowe. W różnych miejscach Polski nazywają takich jak ja prowadnikami, zapiewajłami, ale też brastewnymi. Prowadnik musi przewodzić grupie, narzucić jej swoją wolę, repertuar, tempo, wysokość dźwięku, musi też mieć dobrą pamięć muzyczną. Śpiewak Wincenty Nasiadko, któremu towarzyszyłem przez osiem lat, słabł i coraz częściej wyręczał się mną w swojej posłudze. Po jego śmierci muzyka w jego wsi odeszła w zapomnienie, a ja zacząłem prowadzić śpiewy pogrzebowe nie na wsi, lecz w mieście. W Warszawie poszła fama, że jest facet, który śpiewa pogrzeby, tzn. podczas dwóch nocy czuwania przy zmarłym i samym pochówku. Te obyczaje pogrzebowe zmieniają się w przyśpieszonym tempie – uroczystości są skracane.

Oprócz cech osobowości, które wymieniłeś, musisz mieć jeszcze coś: wytrzymałość na obcowanie ze śmiercią. Kiedy podjąłeś ten trudny wybór?

To nie ja wybrałem muzykę, to ona mnie wybrała.

Mówisz o muzyce tradycyjnej, podawanej z pokolenia na pokolenie w przekazie ustnym.

Tak, tej wykonywanej przez spontanicznie zebrane składy śpiewacze, z równą swadą i biegłością posługujące się dwoma repertuarami – świeckim i nabożnym. Istotną częścią repertuaru religijnego są śpiewy pogrzebowe. W Łomżyńskiem, gdzie spędziłem dzieciństwo, do dziś śpiewa się na pogrzebach, ale wraz z odejściem pokolenia urodzonego przed I wojną obyczaj ten powoli zanikał. Gdy byłem dzieckiem, zabierano mnie na pogrzeby. A ja, co trochę niepokoiło dorosłych, miałem szczególną skłonność do śpiewania na nich. Siedziałem ze śpiewakami pogrzebowymi nocami albo po szkole, z tornistrem na plecach, dołączałem do konduktów pogrzebowych. Okazało się, że należę do gatunku śpiewaczego. Nie traktuję tego jako powołania, raczej jako osobniczą przypadłość.

Jakbyś był jakimś ptakiem… Myślisz, że pieśni świeckie są bardziej bezradne wobec umierania niż pieśni nabożne?

W pieśniach nabożnych mamy do czynienia głównie z formułami tronowymi, z ukłonem do ziemi w stronę Boga, z samooskarżeniem śpiewającego. Ale zawsze mają – poza bardzo nielicznymi wyjątkami – happy end. W pieśniach świeckich sytuacja się komplikuje, bo gdzieś między wierszami daje znać o sobie nasza niezwykle trudna sytuacja egzystencjalna. Rodzimy się i umieramy, a po drodze pytamy, o co w tym wszystkim chodzi. Musimy przepracować nie tylko własną śmierć, ale też śmierć tych, których kochamy. To są zadania zdecydowanie ponad nasze siły. Wydaje mi się, że muzyka – ta religijna i ta świecka – stanowi adekwatną odpowiedź na to, co nas spotyka. Bo co tak naprawdę możemy zrobić z tą zagadką nieba, jeżeli nie śpiewać?

Można się przyzwyczaić do śpiewania pieśni żałobnych?

Im jestem starszy, tym jest mi trudniej. Pogrzeby bywają bardzo przygnębiające, jak ostatnio, kiedy grzebaliśmy szesnastoletniego syna przyjaciół. Kiedyś bardzo lubiłem spacery po cmentarzach, a potem sobie uświadomiłem, że przecież tam w końcu wyląduję i spędzę resztę wieczności, więc dzisiaj wcale mi na cmentarz nie śpieszno. Mimo tego, kiedy jestem w jakimś obcym mieście, nadal zaczynam poznawanie go od cmentarza. Między nagrobnymi napisami można wyczytać los tych, którzy kiedyś tu żyli.

Pieśni wielkopostne, które śpiewasz z „Monodią Polską”, też dotyczą pogrzebu – odprowadzania Jezusa do grobu.

W zbiorze pieśni nabożnych szczególne miejsce zajmują pieśni pasyjne. Jest znacząca różnica między regionami zamieszkanymi przez katolików a tymi, gdzie dominują prawosławni i unici. W pieśniach łacinników mamy nadreprezentację wątków wielkopostnych, a w śpiewanych w obrządkach wschodnich – kolędowych.

Czyli oni więcej się weselą, a my się smucimy?

Coś w tym jest. W zbiorze katolickich śpiewów wielkopostnych praktykowanych w Polsce mamy pieśni łacińskie, potem tłumaczone na polski, kwiat naszej rodzimej literatury od renesansu do wieku XIX, w tym najwięcej wątków barokowych, a poza tym szereg utworów anonimowych będących wyrazem pobożności ludowej. Część z nich została skodyfikowana w śpiewnikach kościelnych, a nie mniejsza, niezapisana, jest nadal śpiewana jedynie regionalnie. Powiedzenie „Co wieś, to inna pieśń” wzięło się stąd, że w każdej wsi śpiewano te same pieśni trochę inaczej. W konsekwencji mamy trudną do oszacowania liczbę wariantów melodycznych. Ci, którzy czytają Pismo Święte, mówią, że za każdym razem odkrywają w nim coś nowego. W tych pieśniach też za każdym razem odnajduję inny refleks – muzyczny czy literacki. Praktyka śpiewacza tego gatunku trwa całe życie, do mistrzostwa dochodzi się po latach. To nie jest coś, do czego można nagle wejść. To odrębny język muzyczny, którego inaczej niż przez ustawiczną praktykę się nie opanuje.

Śpiewasz pieśni o męce Pańskiej. Paradoksalnie drzewo krzyża, na którym umarł Jezus, określa się w nich jako słodkie.

Bóg jest paradoksem. Swego rodzaju popularność pieśni wielkopostnych śpiewanych przez lud bierze się stąd, że opowiadają o naszym losie. Śpiewamy o Jezusie, ale wszyscy czujemy ciężar własnej męki. Męka Pana staje się przestrzenią spotkania śmiertelnych.

A dlaczego w tych pieśniach tak słodko został przedstawiony krzyż?

W pieśni „Krzyżu święty nade wszystko” pojawia się „słodkie drzewo, słodkie gwoździe”, które „rozkoszny Owoc nosiło”. Mam intuicję, że to formuła dewocyjna rodem z teologii kwietystycznej, zanim jeszcze została sformułowana. Mowa tu o słodyczy duchowej – krzyż i gwoździe są słodkie, bo przynoszą zbawienie.

To już prawie mistyka.

Tak rozumiany mistycyzm umyka współczesnym. Także dlatego, że nie chcą się pochylić nad śmiercią. Wychodzą z założenia, że nie ma co o niej myśleć. Wiadomo – zawsze umiera ktoś inny, nie my. •

Adam Strug

śpiewak i instrumentalista, autor piosenek, kompozytor muzyki teatralnej i filmowej, producent muzyczny, reżyser i scenarzysta, dziennikarz radiowy i telewizyjny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.