Modrzewiowa arka. Obrazki z życia Heleny Mniszkówny

Grażyna Myślińska

GN 15/2023 |

publikacja 13.04.2023 00:00

Jej czas dobiegał końca. Od wrześniowej klęski tylko traciła. Najpierw majątek, później zdrowie. Majątek zabrali Niemcy, zdrowie wylew. Wypędzona z rodzinnego domu schronienie znalazła u siostry w Sabniach. Ten dworek stał się arką dla niej i dla wielu wojennych wygnańców. Ta arka miała wkrótce zatonąć.

Mieszkańcy i rezydenci dworku Moniuszków w Sabniach. Pani Józefa i jej mąż Lucjan siedzą pierwsi z lewej. Za Józefą siedzi jej siostra Helena Mniszkówna. archiwum Katarzyny Rostkowskiej Mieszkańcy i rezydenci dworku Moniuszków w Sabniach. Pani Józefa i jej mąż Lucjan siedzą pierwsi z lewej. Za Józefą siedzi jej siostra Helena Mniszkówna.

Helena Mniszkówna miała za sobą wiele powieści. Pierwszą, zatytułowaną „Trędowata”, dzięki której zdobyła sławę, napisała właśnie w Sabniach. Rękopis pochwalił sam Aleksander Prus. Ojciec nie miał wyjścia i sfinansował pierwsze wydanie w roku 1909. Sukces był nadspodziewany, 16 wznowień i dwie filmowe adaptacje. Tutaj napisała też swoją drugą powieść: „Ordynat Michorowski”. Tu pisanie stało się jej pasją. Narzekała, że jej pióro „przeistacza się w niesfornego wierzchowca i niesie jak opętane…”. Niosło ją do końca życia. W Sabniach kończyła swą ostatnią książkę, którą zatytułowała „Smak miłości”. Ścigała się z czasem, po drugim wylewie krwi do mózgu poruszała się na wózku inwalidzkim, czuła, że koniec jest bliski.

Z Sabni ku sławie

To był jej drugi pobyt w Sabniach. Pierwszy raz przyjechała tu w 1903 roku, tuż po śmierci męża Władysława Chyżyńskiego. Miała wtedy 25 lat. Wyszła za mąż młodo, w wieku 19 lat, i nigdy nie przypuszczała, że tak szybko zostanie wdową z dwójką dzieci. Potrzebowała nadziei i wiary w przyszłość. Jej młodsza siostra Józefa, zwana po prostu Ziutą, zawsze kipiała optymizmem.

Ziuta to była indywidualność! Uchodziła za niezwykle ekscentryczną kobietę. Jedni ją lubili, innych drażniła. Niełatwo było wydać ją za mąż. W 1910 roku przyjechał do Sabni Antoni Radomyski. Miał wobec Ziuty poważne zamiary, ale zamiast oświadczyć się Józefie, poprosił o rękę wdowę Halszkę. I został przyjęty. Wkrótce odbył się ślub Antoniego i Heleny. Ziuta wyszła za mąż dopiero w 1914 roku, za Lucjana Moniuszkę, prawnika, który pracował jako rejent w dość odległym od Sabni Węgrowie. Była z nim aż do jego śmierci w 1943 roku.

Pomiędzy pierwszym a drugim pobytem w Sabniach w życiu Heleny wiele się działo. Wkrótce po ślubie przeprowadziła się z mężem do majątku Rogale na Lubelszczyźnie. Pięć lat później przyszły na świat bliźniaczki Irena i Hanka. Mimo Wielkiej Wojny, a później wojny bolszewickiej, to były najlepsze lata w życiu Heleny Mniszkówny, teraz Radomyskiej. Zdobyła sławę, wychowała córki, dużo pisała, a na dodatek działała społecznie. Była przewodniczącą koła ziemianek, założyła ochronkę dla sierot oraz przedszkole i szkołę dla dzieci pracowników folwarku w Rogalach. Część dochodów uzyskanych ze sprzedaży swoich książek przekazywała na rzecz biedujących literatów. W wolnych chwilach oddawała się pasji malarskiej oraz grze na fortepianie.

Po wojnie bolszewickiej w 1920 r. przeprowadziła się wraz z mężem do majątku we wsi Kuchary pod Drobinem w powiecie płockim. W 1931 roku ponownie owdowiała. W 1940 roku niemieccy okupanci wygnali ją stamtąd wraz z córkami. We trzy uciekły do Sabni.

Pasażerowie modrzewiowej arki

Państwo Moniuszkowie słynęli z gościnności. Szczególnie pani Józefa wrażliwa była na wszelką ludzką krzywdę. Na początku 1940 roku przyjmowali pod swój dach znajomych, których okupanci – radzieccy i niemieccy – wyrzucili z ich siedzib. Mały modrzewiowy dworek pękał w szwach. Wśród rozbitków wojennych, oprócz Heleny Mniszek-Radomyskiej z córkami, znaleźli się m.in.: Dobek Czerwiński – syn przedwojennego ministra oświaty, narzeczony Danuty, najstarszej córki państwa Moniuszków; Zygmunt Koc – bratanek pułkownika i ministra Adama Koca, który uciekł Niemcom ze szpitala w Mławie; dwaj młodzi wojacy – Zbyszek Straszewicz i Kotuś Rubiński oraz podchorąży broni pancernej Czesław Warnicki. Byli tam również: pan Leśniewski – przedwojenny komisarz policji z Wilna, Żyd Stroger – lekarz, pan Mieczkowski – adwokat z Łomży i rodzina Rostkowskich z Mianowa. Do tego należy doliczyć pięcioro dzieci Moniuszków: Anatola, Danutę, Hankę, Michała i Elżbietę.

Utrzymanie tak licznego towarzystwa nie było łatwym zadaniem dla gospodarzy. Sama tylko liczba posiłków (ponad 30 dziennie) świadczyła o ponoszonych nakładach. A przecież Sabnie nie były wielkim gospodarstwem. Dodatkowo kontyngenty wojenne oraz nasilający się terror wobec ludności żydowskiej, od której zależał handel w tych rejonach, nie ułatwiały sytuacji.

Wśród rezydentów przeważała młodzież. Atmosfera dworku była więc naelektryzowana. Chłopcy marzyli o walce z okupantem, działali w konspiracji. Na dodatek nie pozostawali obojętni na wdzięki panien Radomyskich i Moniuszkówien. A pannom też podobali się dzielni kawalerowie. To była wybuchowa mieszanka.

Helena była w tym gronie najstarsza, a na dodatek sparaliżowana po wylewie. Pochłonięta sobą młodzież nie zwracała na nią uwagi. Zatopiona w myślach i modlitwie pisarka siadywała pod kapliczką przy dworku. Tak ją zapamiętała Lucyna Maksimiak z Hołowienek. – Miałam wtedy trochę więcej niż 13 lat – wspominała po latach. – Chodziłam do szkoły do Sabni, koleżanki mnie zapraszały do siebie i zaglądałyśmy czasem do tego dworu przez płot. Na środku podwórka stała kapliczka, którą teraz przestawiono bliżej drogi. Pamiętam panią w wózku inwalidzkim siedzącą pod tą kapliczką. Mówiono o niej „siostra Moniuszkowej”. Gdy zmarła, mówiono: „zmarła siostra Moniuszkowej”. O pisaniu nikt nie wspominał, nawet ksiądz w kościele. Pogrzeb był bardzo skromny. Ludzie dopiero później zaczęli o tym rozmawiać. Ktoś przeczytał „Trędowatą” i zaczęli kojarzyć, że ona pisała tam o sobie i o dziedzicu sterdyńskim.

Utrwalone na kliszy

Pani Ziuta miała wielką pasję – fotografowanie. Swoją małoobrazkową leicą utrwalała na kliszy wszystko, co wydawało jej się godne sfotografowania: rodzinę, dom, znajomych, psy, konie, prace gospodarcze, własną sypialnię. Miała świadomość, że fotografuje znikający świat. Dzięki temu zamiłowaniu przetrwał on na zdjęciach.

Na wykonanych w 1941 roku fotografiach niewielki dworek w Sabniach wygląda jak kraina szczęśliwości pośród świata ogarniętego wojenną pożogą. Pogodne, roześmiane twarze mieszkańców, śliczne dziewczyny, konne przejażdżki. Chociaż i tu czasami docierała groza wojny. Na przykład wtedy, kiedy ktoś doniósł, że w dworku ukrywają się oficerowie. Niemcy zrobili inspekcję i aresztowali kilku rezydentów. Albo wtedy, gdy ktoś przeciął w koniczynie kabel i znowu doszło do aresztowań. Zawsze jednak doskonała znajomość niemieckiego pana Moniuszki i umiejętność przemawiania do kieszeni wybawiała aresztantów z opresji.

Charakter całemu domowi nadawała pani Ziuta, która pomimo różnych trudności za wszelką cenę starała się utrzymać atmosferę prawdziwego polskiego dworu. – W czasie długich wieczorów jesiennych i zimowych – wspominał jeden z rezydentów, Jerzy Rostkowski – większość towarzystwa zbierała się w gabinecie pani Moniuszkowej. Tam zwykle przez godzinę lub dwie szła na warsztat jakaś powieść czytana na głos przez samą właścicielkę lub specjalnie do tego wyznaczoną osobę. Potem, w zależności od nastroju, śpiewano pieśni patriotyczne i legionowe. Przed rozejściem się na nocleg odbywała się – przed specjalnie w tym celu zainstalowanym ołtarzykiem – wspólna modlitwa, którą osobiście celebrowała sama gospodyni. W ten sposób zwykle kończył się każdy dzionek.

Arka idzie na dno

Modrzewiowa arka Sabnie szła na dno. Latem 1942 roku w potyczce z Niemcami na Lubelszczyźnie zginęli najmłodsi rezydenci – Staś Rostkowski i Mietek Jankowski. W Wigilię Bożego Narodzenia 1942 roku zmarł gospodarz, pan Lucjan Moniuszko. Święta upłynęły w przygnębiającej atmosferze. Niemcy ogłosili zdobycie odległego Stalingradu, w nieodległej Treblince trwała zagłada narodu żydowskiego. Niecałe 3 miesiące później, 16 marca 1943 roku, zmarła Helena Mniszkówna.

Rodzina Moniuszków utrzymała się w Sabniach do 1943 r., następnie majątek przejęli Niemcy i przegonili prawowitych gospodarzy. Pani Moniuszkowa przeniosła się wraz z dziećmi do Warszawy i zamieszkała na Saskiej Kępie. Zmarła w 1976 roku, w wieku 88 lat, i spoczęła obok męża Lucjana na starym cmentarzu w Zembrowie pod Sabniami.

Jerzy Rostkowski kilka miesięcy przed śmiercią, w grudniu 1991 roku, spisał swoje wspomnienia z pobytu w Sabniach i opisał zdjęcia zrobione przez panią Ziutę. Przechował je przez powstanie warszawskie i wojnę. Były jedną z jego najcenniejszych pamiątek. Kilkakrotnie odwiedzał panią Józefę podczas swoich pobytów w Warszawie. Po wojnie często spotykał się z jej dziećmi. We wspomnieniach napisał: „Mogę śmiało powiedzieć, że złączyła mnie z tą rodziną dozgonna przyjaźń i wdzięczność”.

W Sabniach pamiętają

Po modrzewiowym dworku państwa Moniuszków nie pozostał żaden ślad, ale pamięć o Helenie Mniszkównie przetrwała. Przed Urzędem Gminy Sabnie ustawiono poświęcony pisarce pomnik. W herbie gminy Sabnie znajduje się nawiązująca do jej postaci otwarta książka. Imię Heleny Mniszek nadano Szkole Podstawowej w Sabniach. A na grobie pisarki w Zembrowie wciąż leżą świeże kwiaty. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.