Ale musicale!

Szymon Babuchowski

publikacja 06.04.2011 20:55

Znakomita muzyka i historie, które śmieszą albo wyciskają łzy. To wszystko znajdziemy w musicalach, coraz chętniej oglądanych przez Polaków.

Ale musicale! Mariusz Ruczkowski/GN „Metro” zapoczątkowało falę zainteresowania musicalami w Polsce

Na rynku muzycznym pojawiła się właśnie czteropłytowa kompilacja, zawierająca największe hity musicalowe. Szlagiery ze „Skrzypka na dachu”, „Jesus Christ Superstar”, „Hair”, „Grease”, „Kotów”, „Evity” czy rodzimego „Metra” zebrane w jednym miejscu nie pozostawiają wątpliwości – to będzie hit. Także dlatego, że w Polsce mamy w ostatnich latach do czynienia z rosnącą popularnością musicali. – „Skrzypka” gramy od 17 lat, „Jesus Christ Superstar” – od 11. I za każdym razem przedstawienia te gromadzą komplet publiczności. Niektórzy przychodzą na jeden spektakl nawet kilkanaście razy – cieszy się Jolanta Król, kierownik literacki chorzowskiego Teatru Rozrywki. Jak wytłumaczyć ten fenomen?

Zaczęło się w „Metrze”
Wszystko zaczęło się ponad 20 lat temu, kiedy dwóch zapaleńców: kompozytor Janusz Stokłosa oraz początkujący reżyser i choreograf Janusz Józefowicz, postanowiło stworzyć pierwszą na taką skalę prywatną produkcję teatralną w powojennej Polsce. Wzięło w niej udział kilkudziesięciu amatorów i nikt wówczas nie przypuszczał, że wielu z nich stanie się gwiazdami. Spektakl opowiadał o młodych ludziach, artystach poszukujących szczęścia w życiu. Nic więc dziwnego, że od razu zaskarbił sobie sympatię młodych. – Sprzedałam dżinsy, żeby pojechać na „Metro” – opowiada piosenkarka Viola Brzezińska. W latach 90., jako nastolatka, stała się zagorzałą fanką musicalu. Organizowała nawet grupy wyjazdowe z rodzinnego Giżycka do Teatru Dramatycznego w Warszawie, gdzie wówczas grano spektakl. Co tak bardzo urzekło ją w „Metrze”? – Wspaniałe libretto sióstr Miklaszewskich, w którym odnajdywałam własne tęsknoty, genialne partie wokalne, harmonia, choreografia. Właściwie wszystko – uśmiecha się Viola.

Gdy tylko Stokłosa z Józefowiczem stworzyli w Warszawie Studio Buffo, przy którym mogli się także kształcić młodzi artyści, nie namyślała się wiele. Na zajęciach z emisji głosu poznała Elżbietę Zapendowską: – Raz zaśpiewałam przy niej mój ukochany utwór z „Metra”, „Litanię”. Spodobało się i tak zaczęła się moja przygoda ze spektaklem, która trwała sześć i pół roku. Dla Violi „Metro” stało się wspaniałą szkołą warsztatu, nie tylko wokalnego, także aktorskiego i tanecznego. A takich jak ona było wielu. Dość powiedzieć, że w „Metrze” pierwsze sceniczne kroki stawiali: Edyta Górniak, Katarzyna Groniec, Dariusz Kordek czy Dorota Rabczewska.

Podpatrzone w Londynie
Dziś podobną rolę, jak niegdyś „Metro”, pełni Teatr Muzyczny Roma w Warszawie. To właśnie on w ciągu ostatnich dziesięciu lat popularyzował w naszym kraju musicalową klasykę. Na jego deskach wystawiono polskie wersje takich hitów jak: „Crazy for You”, „Miss Saigon”, „Grease”, „Koty”, „Taniec wampirów”, „Upiór w operze” czy „Les Miserables”. A wszystko na światowym poziomie. Można to sprawdzić, słuchając czwartej części albumu „The Best Musicals… Ever!”, wydanego niedawno przez EMI Music Poland. Znalazły się w niej najlepsze wykonania tytułów wystawianych przez Romę. Resztę wydawnictwa wypełniają legendarne kompozycje z Broadwayu i West Endu, niektóre w wersjach oryginalnych, inne – w nowych, zaskakujących interpretacjach.

Nad całością przedsięwzięcia czuwał Daniel Wyszogrodzki, kierownik literacki Romy. – Teatr Roma zrobił bardzo dużo dla popularyzacji tego gatunku w Polsce. Rozmachem, jaki nadał swoim spektaklom, pokazał, że musical to nie jest głupawa historyjka dla dorastającej młodzieży – ocenia Jolanta Król. Także Teatr Rozrywki ma niemałe zasługi w popularyzacji klasyki musicalu. – Wychowywaliśmy publiczność na znakomitych wzorcach – opowiada Król. – Nasi dyrektorzy przecierali szlaki, jeździli do Londynu, by podpatrywać najlepszych. Graliśmy sprawdzone tytuły, ale wybieraliśmy rzeczy ambitne, zwracając zawsze wielką uwagę na stronę aktorską. Teraz szukamy też młodszej publiczności, dlatego trochę eksperymentujemy. Będzie to widoczne chociażby w naszej kwietniowej premierze, spektaklu „Przebudzenie wiosny”.

Shrek i Wokulski
Dla wielu twórców musicali inspiracją staje się film. Półtora roku temu, za sprawą Gliwickiego Teatru Muzycznego, na polskiej scenie pojawił się telewizyjny przebój „High School Musical”. Jesienią w Teatrze Muzycznym w Gdyni będziemy mogli oglądać musical o przygodach Shreka. Śpiewana wersja historii ogra o wielkim sercu i trudnym charakterze, który wraz z gadającym osłem podejmuje się misji uwolnienia księżniczki Fiony, zebrała już świetne recenzje na Broadwayu i zdobyła aż osiem nominacji do prestiżowej nagrody Tony Award. Dla polskiej adaptacji punktem odniesienia będzie rodzima wersja filmowa. Przekładu musicalu dokonał Bartosz Wierzbięta, który jest także autorem polskich dialogów do filmu. Coraz częściej na scenę musicalową przenosi się klasykę literatury. Gliwicki Teatr Muzyczny od lat ma w swoim repertuarze „Annę Kareninę”. Wojciech Kościelniak wraz z Teatrem Muzycznym w Gdyni dokonał rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej. Przetworzył na musical… „Lalkę” Prusa, zdobywając uznanie widzów i krytyków. Dużym zainteresowaniem cieszyła się także wystawiona pod koniec ubiegłego roku prapremiera „Krzyżaków” w reżyserii Marcina Kołaczkowskiego, z muzyką Hadriana Filipa Tabęckiego. Twórcy ubrali bohaterów we współczesne kostiumy, a wykonawcom towarzyszył zespół rockowy na żywo. Wprawdzie w warstwie inscenizacyjnej spektakl wydawał się zrealizowany nazbyt pośpiesznie, jednak od strony muzycznej rzecz okazała się udana. Nie zawiedli też odtwórcy głównych ról: Olga Szomańska (Danuśka), Maciej Balcar (Zbyszko z Bogdańca) czy Paweł Kukiz (Konrad von Jungingen).

Wszystkie te spektakle przyciągają na widownię tłumy. – Otwarcie na świat spowodowało, że przestaliśmy traktować teatr muzyczny jako teatr drugiej kategorii – uważa Jolanta Król. – W zapracowanym społeczeństwie potrzebujemy relaksu na dobrym poziomie. A większość musicali to nie tylko znakomita muzyka, ale również ciekawe historie, które śmieszą, intrygują albo wyciskają łzy. To wzruszenie jest nam bardzo potrzebne i dobrze, że można je znaleźć również w popkulturze.