Za murem Rogera Watersa. Były lider Pink Floyd traci kontakt z rzeczywistością i przemawia językiem Kremla

Szymon Babuchowski

GN 23/2023 |

publikacja 08.06.2023 00:00

Roger Waters tak bardzo uwierzył w swoją wielkość, że stracił kontakt z rzeczywistością. Trudno być rzecznikiem pokoju, jeśli przemawia się językiem kremlowskiej propagandy.

Roger Waters niestety zawodzi swoich wielbicieli nieodpowiedzialnymi wypowiedziami. Angelika Warmuth /DPA/PAP Roger Waters niestety zawodzi swoich wielbicieli nieodpowiedzialnymi wypowiedziami.

Scena z niedawnego koncertu w Berlinie: Roger Waters ubrany w czarny skórzany płaszcz, z czerwoną przepaską na ramieniu przedstawiającą dwa skrzyżowane młotki. Te same młotki pojawiają się na transparentach zwisających z zadaszenia stadionu. W pewnym momencie muzyk, budzący swoim ubiorem skojarzenia z postacią esesmana, wyciąga atrapę karabinu maszynowego i celuje z niego w kierunku publiczności. Sprawą natychmiast zajmuje się berlińska policja, która wyjaśnia, czy podczas występu miało miejsce podżeganie do nienawiści i „naruszenie godności ofiar Holocaustu”.

I scena z koncertu we Frankfurcie, dwanaście dni później: Waters wchodzi na scenę, wymachując izraelską flagą. Na widowni są już jednak demonstranci, rozdają ulotki, trzymają transparenty z napisami: „Izraelu, jesteśmy z tobą” i „Rogerze Watersie, szkoda, że cię tu nie ma” (ironiczne nawiązanie do piosenki Pink Floyd „Wish You Were Here”). Pięć minut po rozpoczęciu koncertu na scenę wdziera się ktoś z publiczności i też zaczyna wymachiwać flagą Izraela. „Każdy, kto śledził prasę w ostatnich dniach, odnosi wrażenie, że jestem antysemitą. Nie jestem. Nie jestem!” – krzyczy ze sceny ekslider Pink Floyd. Między demonstrantami a fanami muzyka dochodzi do przepychanek. Waters zalewa się łzami, na pół minuty przerywa koncert. Ktoś z obsługi podaje mu chusteczki.

Wojna przez Bidena?

Może to niezbyt popularne, co powiem, ale wierzę, że akurat w tej sprawie zapewnienia Watersa są szczere. Nie sądzę też, by wyświetlenie na ekranach obok siebie dwóch nazwisk: Anne Frank, zmarłej w wieku 16 lat w obozie koncentracyjnym w 1945 r., i Shireen Abu Akleh, palestyńskiej dziennikarki Al-Dżaziry, zastrzelonej w zeszłym roku podczas relacjonowania nalotu na obóz dla uchodźców na Zachodnim Brzegu, miało na celu zbezczeszczenie pamięci tej pierwszej, jak stwierdziło po berlińskim koncercie Ministerstwo Spraw Zagranicznych Izraela. Zestawienie tych postaci odczytywałbym raczej jako dezaprobatę wobec każdej przemocy i wyraz pacyfistycznych poglądów artysty. Każdy też, kto choć trochę śledzi twórczość brytyjskiego muzyka, wie, że postać w czarnym uniformie z przepaską ze skrzyżowanymi młotkami na ramieniu nie narodziła się wczoraj. Jest ona częścią spektakli towarzyszących programowi „The Wall” od 1979 roku. Owa persona faszysty – dyktatora nie stanowi tam bynajmniej wyrazu poparcia dla totalitarnych ideologii, ale – przeciwnie – staje się unaocznieniem ich absurdalności. Warto dodać, że pochód gigantycznych młotków jest też częścią filmowej animacji, wykorzystanej w teledysku „Another Brick in the Wall part 2”. I symbolizuje tam bezmyślne poddawanie się ideologii, narzucanej przez rozmaite systemy opresji (jednym z nich ma być, według Watersa, szkoła, stąd słynne: „Nauczyciele, zostawcie dzieci w spokoju”, które też zresztą wywołało swego czasu wiele kontrowersji).

Dlaczego więc nagle takie wzburzenie czymś, co Roger Waters prezentuje na scenie od ponad czterech dekad? Po części stało się tak na własne życzenie muzyka. Zwłaszcza wypowiedzi Watersa dotyczące wojny w Ukrainie nadały nowy kontekst jego działaniom artystycznym. Bo to, co autor „The Wall” mówi na ten temat, jest naprawdę skandaliczne. Eksbasista Pink Floyd uważa bowiem, że główny odpowiedzialnym za wojnę jest... Joe Biden, którego nazywa „zbrodniarzem wojennym”, a „prowokacje USA/NATO przed lutym 2022 były ekstremalne i bardzo niszczycielskie dla interesu zwykłych ludzi w Europie”. „Najważniejszym powodem dostarczania broni Ukrainie jest profit, który otrzymuje branża zbrojeniowa. (...) czy Putin jest większym gangsterem niż Joe Biden i ci inni amerykańscy politycy od końca II wojny światowej? Nie jestem pewien. Putin nie najechał Wietnamu i Iraku” – stwierdził Waters niedawno w rozmowie z „Berliner Zeitung”.

Marionetka Putina

W tym samym wywiadzie pojawił się też wątek dotyczący Polski. Zdaniem muzyka, odwołanie jego koncertu w naszym kraju (wywołane wcześniejszymi podobnymi wypowiedziami) to „pokaz rusofobii”, a ludzie w Polsce są „bardzo podatni na zachodnią propagandę”. „Putin zawsze mówił, że nie interesuje go przejmowanie kontroli nad zachodnią Ukrainą ani inwazja na Polskę czy inny kraj przy granicy. Jedyne, co mówi, to to, że chce chronić rosyjskojęzyczną populację w tych częściach Ukrainy, gdzie mówiący po rosyjsku boją się zagrożenia ze strony skrajnie prawicowego ruchu, zainspirowanego puczem na Majdanie w Kijowie. Puczem, który został szeroko zaakceptowany i był dyrygowany przez USA” – twierdzi Waters, jakby nie zauważając, że wpisuje się tym samym w inną, kremlowską propagandę. Kreml zresztą bardzo docenia jego „wysiłki”. Były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew tak skomentował w mediach społecznościowych ostatnie wypowiedzi muzyka: „Wciąż jeszcze są prawi ludzie na Zachodzie. Pink Floyd forever”.

Czy Roger Waters jest na usługach Kremla? Myślę raczej, że mimowolnie stał się jego użyteczną marionetką. To smutny owoc procesu, który u tego artysty trwa mniej więcej od końca lat 70. Muzyk tak uwierzył w swoją wielkość, że chce nieustannie występować w roli autorytetu – także w tych dziedzinach, na których się kompletnie nie zna. I coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością. To zachowanie uderzyło najpierw w kolegów z zespołu, bo od czasu pracy nad – wybitną, przyznajmy – płytą „The Wall” Waters przyjął postawę, którą najlepiej określają jego późniejsze słowa: „Pink Floyd to ja”. Następny album grupy, „The Final Cut” (1983), był już właściwie jego solową płytą, kontynuacją rozliczania się z osobistymi traumami, zwłaszcza z utratą ojca podczas II wojny światowej (co ciekawe, artysta zdawał się bardziej winić za tę śmierć brytyjskie dowództwo niż Niemców). Gitarzysta David Gilmour wspominał, że w tym czasie praca z coraz bardziej apodyktycznym liderem była dla niego koszmarem. Dlatego też drogi muzyków rozeszły się. Na szczęście wygrany przez pozostałych członków zespołu proces sądowy pozwolił im udowodnić, że Pink Floyd to nie tylko Waters. Potwierdziły to nagrane przez nich znakomite płyty „A Momentary Lapse of Reason” (1987) i „The Division Bell” (1994). Dziś to David Gilmour i Nick Mason wspierają aktywnie walczącą Ukrainę – specjalnie nawet na moment reaktywowali zespół, by nagrać dla niej piosenkę „Hey, Hey, Rise Up!”.

Gdybym był Bogiem

Solowe dokonania Watersa po odejściu z Pink Floyd nie wzbudzały już takiego zainteresowania krytyki, co prawdopodobnie pogłębiało jego frustrację. Wyjątek stanowiła płyta „Amused to Death” (1992), będąca czymś w rodzaju studium kultury masowej i manipulacji dokonywanej przez media, zwłaszcza telewizję (jej okładka przedstawiała małpę wpatrującą się w ekran). Był to kolejny album koncepcyjny pełen publicystycznych wtrętów, ale i osobiste rozliczenie muzyka ze światem. A także z Bogiem, któremu artysta w przedziwnej „litanii” wyrzucał całe zło tego świata (trzyczęściowy utwór „What God Wants”). Te wątki muzyk kontynuuje na swojej ostatniej, jak dotąd, solowej płycie „Is This the Life We Really Want?”:

Gdybym był Bogiem,

spłodziłbym wielu synów

i nie dopuściłbym,

by Rzymianie zabili choć jednego z nich.

Gdybym był Bogiem,

(...) Wierzę, że mógłbym to wszystko

zrobić lepiej.

Być może właśnie na tym polega głównie problem Watersa: że stara się być mądrzejszy od Pana Boga. Nie zauważa przy tym, że w swoich utworach i wypowiedziach sam często zaprzecza deklarowanym przez siebie postawom. Zwłaszcza „antywojennemu symetryzmowi”, jak określił to niedawno na łamach „Więzi” Łukasz Kobeszko, który celnie wskazał przykłady tej niekonsekwencji: „Zadziwiał (...) sposób, w jaki tekściarz komentował (...) masakrę studentów w Pekinie w 1989 roku – z jednej strony wyrażał ból po zabójstwie przez wojsko młodej dziewczyny, z drugiej, w tym samym utworze, atakował za zbrodnie przeciwko ludzkości nie rządzących ChRL i mającego na swoim koncie niezliczoną ilość zbrodni Mao Zedonga, ale… przywódcę Kuomintangu Czang Kaj-szeka i wyśmiewał Tajwan, który stał się »fabryką butów«. Porażająca niewiedza czy ideologiczna odporność na fakty?” – pyta Kobeszko. Dziś postawę Watersa trudno nawet nazywać symetryzmem, bo muzyk nie próbuje już ukrywać swojej wrogości wobec zachodniego świata. Owszem, uczciwy artysta może, a nawet powinien zachowywać krytyczny dystans wobec wielu przejawów zachodniej kultury i z nią dyskutować, trudno być jednak rzecznikiem pokoju, jeśli przemawia się językiem kremlowskiej propagandy.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.