Gabriela Gąsior: Nie chodzi o „jakoś”, ale o „jakość!”. Również w tym chcemy naśladować Boga

GN 26/2023 |

publikacja 29.06.2023 00:00

Dlaczego hasło „piekielnie zdolni” jest kompletnie bez sensu, wyjaśniają Gabriela i Wojciech Gąsiorowie.

Gabriela i Wojciech Gąsiorowie – absolwenci Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach. Nagrali kilka płyt, ostatnio album „Niebo”. Gabriela i Wojciech Gąsiorowie – absolwenci Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach. Nagrali kilka płyt, ostatnio album „Niebo”.
Roman Koszowski /Foto Gość

Marcin Jakimowicz: Piekielnie zdolni – mawiamy o takich jak Wy. To chyba nieporozumienie?

Gabriela Gąsior:
Piekło jest nudne, to niebo jest szczytem kreatywności. Bóg Stwórca jest najbardziej kreatywną Osobą wszechświata. To ciekawe, bo gdy zapytasz ludzi, z czym kojarzy im się słowo „ogień”, odpowiedzą: „z piekłem”. Usłyszysz o ogniu piekielnym. A przecież to atrybut Bożej obecności. Bóg objawił się Mojżeszowi w gorejącym krzewie, który płonął, ale się nie spalał. A może kojarzenie ognia z piekłem jest konsekwencją tego, że nie mamy doświadczenia Boga, który jest po naszej stronie i walczy w naszej sprawie? Pierwsze, co przychodzi nam do głowy, kiedy słyszymy słowo „Bóg”? „Sędzia, który za dobro wynagradza, a za zło karze”. Jasne, „karą za grzech jest śmierć”, ale przecież On zrobił wszystko, abyśmy tej kary nie ponieśli!

Średniowieczni mnisi przedstawiali demona jako małpę, czyli kogoś zdolnego jedynie do kopiowania…

G.G.: A Jezus jest Tym, który mówi: „Oto wszystko czynię nowe”. Diabeł kopiuje Pana Boga i próbuje udawać niebo, starając się prawdziwą rzeczywistość królestwa niebieskiego przedstawić nam jako nudną przestrzeń. By odkryć królestwo, trzeba wyruszyć w drogę, bo Jezus zapowiedział: „Szukajcie, a znajdziecie”. A diabeł chce nam przedstawić swą skopiowaną nieudolnie ofertę „raju” od razu jako gotowy produkt. Wielu się nabiera, ale to pięknie opakowana pustka.

Nie baliście się zatytułować płyty: „Niebo”? W muzycznym środowisku wypowiedzenie imienia Jezus nie jest skazaniem się na getto?

Wojciech Gąsior: Przez pewne środowiska już dawno zostaliśmy zaszufladkowani, tyle że my… zgodziliśmy się na to. Zdecydowaliśmy, że „robimy swoje” i wiemy, Komu chcemy dedykować to, co tworzymy. Być może przez to, że jestem chrześcijaninem, wypadłem z innych projektów, ale i tak mamy ręce pełne roboty.

Zastanie Was ostatnio w domu jest cudem…

G.G.: Jesteśmy ciągle w trasie, skończyliśmy autorską płytę, mamy sporo warsztatów, projektów, do których przygotowujemy muzykę czy aranżacje. Prowadzimy uwielbienie we wspólnocie. Półtora etatu. (śmiech)

Litza powiedział kiedyś, że artysta jest jak Eskimos: gdy złapie foki, ma żarcie na pół roku…

W.G.: Jako freelancerzy, którzy pracują „na swoje”, musimy być twórczy, bo to generuje zaproszenia na koncerty. Gdy przygotowaliśmy płytę „Niebo”, nagraliśmy do niej sporo filmików, na których zaproszeni goście opowiadali o swoim doświadczeniu królestwa. I okazuje się, że ci, którzy „przypadkiem” zobaczyli jeden z tych filmików, dzwonią i zapraszają nas na koncerty…

Bywały sytuacje, gdy emocje między Tobą a Gabi sięgały tych, które znamy z Wielkich Derbów Śląska, a za chwilkę musieliście wyjść na scenę, by razem uwielbiać?

W.G.: Tak naprawdę to nasza codzienność. Oboje jesteśmy bardzo emocjonalni, a trzeba czasami jechać wiele godzin na koncert…

I to są Wasze ciche dni?

W.G.: Czasami tak. I masz świadomość, że za chwilę razem będziemy na scenie dawali świadectwo. Często dzieje się to, gdy czeka nas jakiś ważny koncert. Musi być modlitwa, bo bez niej to wszystko może się rozsypać. Zagramy po prostu poprawny koncert, ale nie wyjdziemy, by otwierać się na Bożą łaskę.

G.G.: Kiedyś nie zdążyliśmy się pogodzić przed wyjściem na scenę. Przez pierwszą część uwielbienia modliłam się: „Panie Boże, zrób coś z nim, żeby zrozumiał”. (śmiech) W drugiej części uwielbienia dopuściłam myśl, że może sama też powinnam wykonać jakiś krok…

Nick Cave śpiewa psalmy, podobnie Paul Simon. Ikona muzyki country Dolly Parton wyśpiewuje hymn uwielbienia. John Cash wydał książkę o św. Pawle. Dlaczego to, co za oceanem jest naturalne, w Polsce pachnie ciemnogrodem?

G.G.: Stany Zjednoczone są fenomenem. U nas z kolei często na chrześcijańskie wydarzenia zapraszane są komercyjne „gwiazdy”. To normalne. W drugą stronę to nie działa. Jeśli wypowiesz ze sceny słowo „Jezus”, możesz usłyszeć: „Świetnie gracie i śpiewacie, ale może innym razem?”. Choć mam wrażenie, że ostatnio to się zmienia.

Dominikanin o. Przemysław Ciesielski opowiadał niedawno w „Gościu”, że spowiedź nie jest przede wszystkim o grzechu, ale o tym, co zrobiliśmy z talentami, którymi zostaliśmy obdarowani.

G.G.: Kiedyś długo o tym myślałam. Przecież swoimi grzechami nie zaskoczę ani księdza, ani Pana Boga. Najgorszą rzeczą, jaką mogę zrobić, jest zakopanie talentu. Bo ostatecznie On zapyta mnie o to, co zrobiłam z tym, w co mnie wyposażył. Co gorsza, ludzie często mylą to „zakopanie talentu” z pokorą. To dla nich bierność, stanie za sceną, przepraszanie za to, że się żyje. Sama się z tym zmagałam. A pokora jest dziękowaniem Bogu w miejscu, w którym cię postawił. Paradoksalnie często ci, którzy za wszelką cenę starają się ukryć za sceną, poświęcają sobie więcej uwagi niż ci, którzy na nią wychodzą. Postawa źle rozumianej pokory doprowadza do tego, że wycofujesz się i analizujesz wszystko. Słyszysz w czasie uwielbienia jakieś słowo, które mogłabyś zaśpiewać, ale zastanawiasz się: „A może nie wypada?”; „Czy to na pewno słowo od Boga?”. I zamiast skupić się na Nim i żyć wedle zasady „tak–tak, nie–nie”, zaczynasz dzielić włos na czworo.

Dlaczego Wasza płyta jest pięknie wydana? Dlaczego nagraliście tyle filmików, które jej towarzyszą? Przecież to kosztuje…

G.G.: Nam nie chodzi o „jakoś”, ale o „jakość!”. Również w tym chcemy naśladować Boga. A ponieważ dał nam talenty i postawił obok nas zawodowych świetnych muzyków, którzy chcą z nami współpracować, staramy się i w ten sposób pokazać rzeczywistość królestwa. Już na samym początku usłyszeliśmy zapewnienie: „Zróbcie najlepiej to, co potraficie zrobić, a Ja zajmę się resztą”. I naprawdę się zajął. Bo „Niebo” nie jest naszym projektem. To Boży pomysł. To są piosenki z nieba. Materiał powstał przed pandemią (byliśmy już umówieni w Radiu Katowice i nagle weszły obostrzenia, a nasza 25-osobowa ekipa nie mogła wejść do studia) i w czasie naszego „pozamykania”, gdy wypuszczaliśmy w sieci kolejne piosenki, docierały do nas głosy, jak bardzo są one dla ludzi uwalniające, otwierające, wnoszące światło. Do dziś słyszymy: „Dziękuję! Te piosenki pomogły mi przetrwać czas, gdy byłam sparaliżowana lękiem”.

Jaka jest różnica między uwielbieniem we wspólnocie a graniem dla tysięcy osób?

G.G.: Różnica jest w ubiorze. (śmiech) Łatwo wpaść w myślenie, że ponieważ gramy na dużych scenach, to uwielbienie we wspólnocie sobie odpuścimy. Ale wtedy pada pytanie: „A dla Kogo to robimy?”. To poza światłami i kamerami kształtuje się nasze serce.

W.G.: Na każdym koncercie chodzi o pojedynczego człowieka. Niezależnie, czy jest to stadion, czy 10-osobowa wspólnota. Jeden z najlepszych koncertów zagrałem z kwintetem jazzowym, gdy (ze względu na niedopatrzenie organizatorów) przyszła... jedna osoba. Zagraliśmy cały koncert. Daliśmy z siebie wszystko.

Często ze sceny pada hasło: „Zanurzmy się w Bożej obecności”. To nie frazes?

G.G.: Nie, to nie frazes. To rzeczywistość bardzo pożądana, zwłaszcza w czasie uwielbienia. Jedno z najmocniejszych doświadczeń przeżyłam… za kratkami. Na kursie Alpha, który organizowała nasza wspólnota w więzieniu w Raciborzu. Byliśmy z Wojtkiem odpowiedzialni za poprowadzenie jednego spotkania muzycznego. Pojawiły się setki wątpliwości: „Po co ja tam pójdę? Czy mam coś do powiedzenia?”. Sytuacji nie ułatwiał huk zamykanych bram więzienia o zaostrzonym rygorze. Czułam się nieswojo. To, co wydarzyło się w czasie uwielbienia, zaskoczyło nas wszystkich. Zobaczyłam trzydziestu dorosłych mężczyzn, których bałabym się spotkać wieczorem na ulicy. I oni… wznosili ręce, a niektórzy ocierali łzy. Wiedziałam, że Bóg tam jest i nie widzi między nami różnicy. Kocha tak samo. Dla mnie to były rekolekcje. „Witek, co tu się wydarzyło?” – zapytałam naszego lidera, a on rzucił: „Dlatego tak lubię tu przychodzić. To jest dla mnie sanktuarium”.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.