Jak w mazurskim Wojnowie niemiecka, gotycka czcionka spotkała cyrylicę

Marcin Jakimowicz

GN 27/2023 |

publikacja 06.07.2023 00:00

Na tej ślicznej jak baśń ziemi spotkały się żywioły. Oszczędny, skupiony na słowie, uporządkowany protestantyzm i zachwycony obrazem, pachnący kadzidłem Wschód staroobrzędowców. Niemiecka gotycka czcionka spotkała cyrylicę.

Nad lazurem jeziora Duś wyrosła wioska staroobrzędowców. Nad lazurem jeziora Duś wyrosła wioska staroobrzędowców.
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Zbigniew Rokita w „Kajś” wspomina, że ilekroć wjeżdża tramwajem z Chorzowa do Bytomia, odczuwa delikatny dreszcz, bo zdaje sobie sprawę, że przekracza niewidzialną granicę przedwojennych światów. Czuję za każdym razem to samo, jadąc z Augustowa na zachód, gdy za Kalinowem drewniane podlaskie chałupki zmieniają się w solidne ceglane domy pokryte rdzawą dachówką. Mam świadomość przekraczania niewidzialnej granicy. Świadomość tym boleśniejszą, że żaden z opisywanych w artykule światów na tej ziemi już nie istnieje. Nie sprawdzi się „w praniu” ironiczne niemieckie powiedzenie: „Gdzie kończy się kultura, tam spotkasz Mazura”, a na uliczkach sennego Wojnowa nie zobaczę brodatych starowierów, którzy przez wieki trwali w kulturze izolującej ich od świata. Pozostały po nich pożółkłe księgi i fotografie, monaster i śliczny otulony zielenią cmentarzyk, opasany lazurem jeziora Duś.

Reportaż z brodą

O ile staroobrzędowcy z Gabowych Grądów czy Wodziłek gubią się w doskonale znającej słodkawy zapach kadzidła i palących się pod ikonami świec mozaice Podlasia, o tyle tu, na terenach Ostpreußen (Prusy Wschodnie), byli prawdziwym kuriozum.

Wśród ceglanych, stroniących od religijnych wizerunków domów mazurskich protestantów wyrosły chaty, w których strojono „święty kąt”. Zawsze w rogu izby, w kierunku wschodnim, bo przecież stamtąd nadejdzie Mesjasz… To z tego powodu w izbach nie można było palić tytoniu. W molennie (dom modlitwy)wśród ikon przecież też się nie pali – wyjaśniali gospodarze.

Najpiękniej to zderzenie światów wyraził Wańkowicz w swym imponującym rozmiarami reportażu z 1936 roku „Na tropach Smętka”, w tytule rozdziału: „»Hospodi pomiłuj« w Dorf Eckersdorf”. Z całym szacunkiem dla króla polskiego reportażu – popełnił tu błąd, bo staroobrzędowcy nie używają ukraińskiej formy „Hospodi”, ale rosyjskiej „Gospodi”.

Zazdroszczę mu. Nie dotykał zgliszcz, ruin, śladów, zadeptanych tropów, zabytków. Przybył do wioski, gdy tętniła jeszcze życiem. Mógł opisać takie obrazki: „W sali miejscowej oberży znajdujemy imponujących brodaczy, którzy siedzą na ławkach, z powagą gładząc brody. Oberżysta mówi z nami językiem rosyjskim przefiltrowanym przez germańskie sitko. Dziwnie jest nagle znaleźć się tu Polakowi będącemu pod ciśnieniem atmosfery niemieckiej, znajdującemu w każdej najmniejszej wioseczce położonej w Puszczy Jańsborskiej (dziś Piskiej) chałupy numerowane, Gasthaus i zdrowe maksymy hitlerowskie na płotach”.

Ordnung i „Gospodi pomiłuj”

– Piszą o nas w przewodnikach, że nie pochowają cię, jeśli nie masz brody. To kłamstwo. Po prostu jeśli nie nosisz brody, nie możesz w czasie pogrzebu leżeć w otwartej trumnie. Ale pochować, pochowają – słyszałem od starowierów. Skąd wzięli się w Krainie Tysiąca Jezior? W czasach gdy Polacy walczyli w powstaniu listopadowym, na terenach Ostpreußen wyrosła wschodnia wioska.

„Rząd niemiecki borykający się z »Drang nach Westen« ludności Prus Wschodnich i wiecznie poszukujący materiału osiedleńczego zgodził się przyjąć filiponów i oto między 1828 a 1832 rokiem przywędrowało 38 rodzin sektanckich w liczbie 213 osób. Oglądali ich Niemcy jak kuriozum” – wspominał Wańkowicz. „Przybysze nie mieli ani jednego guzika, uważając guziki za wynalazek diabelski. Okazali się spokojni i pracowici, zrośli się z gruntem i okoliczną ludnością mazurską. Wyspecjalizowali się w handlu owocami w całych Prusach Wschodnich. Nad brzegami Krutyni wyskoczył szereg domków: łaźni rosyjskich, które każda filipońska rodzina budowała dla siebie”.

Gdy z córką Martą zawędrował do Wojnowa i przekomarzał się z mniszkami, w Prusach Wschodnich mieszkało jeszcze około 1000 staroobrzędowców. Pozostało po nich mnóstwo czarno-białych fotografii. ​Czytam napisy na odwrocie zdjęć: „Na dobruju pamjać Matuszki Aljewtiny od Nasti. 10 listopada 1927 roku”, „Siestrie Worobjewoj ot Kiryły Aleksiejewicza, 5 października 1928 roku”.

Nadszedł Antychryst

Diabeł tkwi w szczegółach. Tego są pewni. „O, tak się trzeba żegnać! Na dwa palce. Trzy palce są do tabaki. Trzema palcami to się tytoń zawija, a nie żegna!” – słyszałem wielokrotnie w Wodziłkach i Gabowych Grądach, gdzie staroobrzędowcy opowiadali o tym z takim zaangażowaniem, jakby od układu palców miało zależeć moje zbawienie. „Widzi pan, jeden palec oznacza Boga, drugi człowieka. Większy to Bóg, mniejszy człowiek. Większy jest schylony, bo Bóg, zstępując na ziemię, ukorzył się, ogołocił. O, a te trzy palce na dole to Trójca, nierozdzielna, spleciona”.

O reformie patriarchy Nikona opowiadali tak, jakby dokonała się nie w latach 1652–1656, ale… przed miesiącem. Wciąż uwiera, boli. Nikon zmienił księgi liturgiczne i nakazał żegnać się trzema, a nie jak dotąd dwoma palcami. Zamiast Исусъ (Isus) kazał pisać Іисусъ (Jisus), zamiast „I w Ducha Świętego, Pana prawdziwego i Ożywiciela” kazał modlić się: „I w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela”, z ośmioramiennego krzyża zdjął poprzeczniki, dopuścił chrzest przez polanie wodą główki dziecka (dotąd jedynie przez trzykrotne zanurzenie) i przyjął inny kierunek procesji, które odbywały się dotąd zgodnie z pozornym ruchem słońca. To, co bezradnemu wobec liturgicznych symboli człowiekowi XXI wieku może wydać się zwykłą kosmetyką, dla starowierów było kwestią życia i śmierci.

Demoniczna miała być nawet data soboru, który przyjął te poprawki. Rozpoczął się w 1666 r., a trzy szóstki stanowiły niechybny znak rozpoczynającej się ery Antychrysta. Odtąd księgi liturgiczne wydane po 1654 r. pozostały zakazane, a starowierom zawalił się świat. Reforma była dla nich ingerencją w najświętszą materię, a ponieważ sobór moskiewski uznał ich obrzędy za herezję i wyklął raskolników „wraz z Judaszem-zdrajcą, Żydami, którzy ukrzyżowali Chrystusa, Ariuszem i innymi przeklętymi heretykami”, zostali wygnani z Rosji. Uciekli. Między innymi na zachód.

– Nikon to nie żaden patriarcha, to antychryst! – załamywała ręce Zinajda Leonow, którą odwiedziłem w Augustowie. – Jak można męczyć swoich ludzi? Bo, rozumie pan, u nas nie można zmienić ani kreseczki!

Wysokie napięcie

Pierwsi filiponi (jedna ze wspólnot rosyjskich staroobrzędowców, zaliczana do bezpopowców) przybyli na Mazury w latach dwudziestych XIX wieku z Suwalszczyzny. Zanim zbudowali molennę, modlili się w przystosowanych do tego celu domach. W 1839 r. we wsi były już 34 budynki z 298 mieszkańcami. Wśród pachnących łąk wyrósł klasztor. Jego największy rozkwit przypadł na lata 1852–1867, gdy igumenem był Paweł Pruski (Pieter Iwanowicz Ledniew, który zainicjował budowę drukarni w pobliskim Johannisburgu, czyli dzisiejszym Piszu). „To życie na zewnątrz idylliczne wewnątrz nie przestało bulgotać żarem żywych religijnych namiętności” – pisał Wańkowicz. „Filiponi w Prusach Wschodnich podzielili się na trzy odłamy wyznaniowe”.

Wojnowska wspólnota targana była od początku podziałami, a część wiernych (w tym sam przełożony) przeszła na prawosławie. O tym, jak dramatyczna była to decyzja, słyszę dziś od starowierów z Suwalszczyzny: „To nie było żadne prawosławie. To kriwosławie! To my zachowaliśmy czystą wiarę!”.

W 1885 roku do Wojnowa przybyła młoda mniszka Eupraksja (Jelena Pietrowna Dikopolska), która odkupiła podupadający klasztor wraz z przylegającym doń gruntem. Gdy wokół niej zgromadziły się inne siostry (nie tylko z Rosji, ale i ze spalonego klasztoru w Pupach, czyli dzisiejszym Spychowie), wyrósł tętniący życiem monaster. W 1935 r. władze zmieniły nazwę wsi na Eckersdorf.

Coś pięknego!

Odkąd 8 kwietnia 2006 roku zmarła ostatnia mniszka, Wojnowo zamieniło się w skansen. Po starowierach pozostał śliczny, zamieniony na muzeum żeński monaster. Wyremontowali go ogromnym nakładem sił i środków zafascynowani tymi ziemiami Urszula i Tomasz Ludwikowscy. Do głębi przejęli się słowami mieszkającego przez lata w pobliskiej leśniczówce Pranie Konstantego Ildefonsa i zapragnęli „ocalić od zapomnienia”. Udało się! Dziś muzeum znów tętni życiem, a wycieczki zachwycają się ikonostasem, pożółkłymi księgami i sączącymi się z głośników liturgicznymi hymnami. W pobliskiej kawiarence można wypić kawę i zjeść pyszne ciasto. Mniam!

Nie ma tylko samych staroobrzędowców. Nie usłyszymy już jak córka Wańkowicza: „Marfa, ot, co ja tobie powiem, Marfoczka, zostawaj z nami w klasztorze. Robótek ciebie pięknych nauczę, pokażę, jak konfitury dobre się robi. Strach, jak chciałabym mieć taką młodą posłusznicę. Zostawaj, Marfoczka!”. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.