Od barci do ula. Prastara tradycja w Puszczy Białowieskiej

Agata Puścikowska

GN 27/2023 |

publikacja 06.07.2023 00:00

Chociaż tysięcy barci już nie ma, tradycja bartnictwa wciąż istnieje.

Sławomir Zdunek jest bartnikiem i pszczelarzem. Sławomir Zdunek jest bartnikiem i pszczelarzem.
agata puścikowska /foto gość

Bartnictwo to sztuka pozyskiwania miodu od dzikich pszczół z barci i kłód bartnych. Mimo że na polskich terenach zanikło pod koniec XIX wieku, są jeszcze miejsca – takie jak Puszcza Białowieska – w których można zobaczyć prawdziwą barć, bartnika i półdzikie pszczoły. Niemal obok nich żyją pszczoły hodowlane, a pszczelarze pozyskują doskonały miód w nowoczesnych pasiekach. Jedno i drugie to pasja, zdrowie, smak i polskie dziedzictwo.

Dawne dzieje

Już prastare kultury zbieracko-łowieckie nauczyły się podbierać miody od dzikich pszczół. Potem ludzie zaczęli pszczoły zanęcać, słusznie sądząc, że w wybranych przez nich dziuplach dadzą więcej miodu. Mijały setki lat, aż człowiek sam zaczął drążyć specjalne otwory w pniach, wysoko na drzewach i zabezpieczać je przed dzikimi zwierzętami. To były pierwsze barcie stworzone przez człowieka. Później zaczęto wycinać fragmenty martwych pni, w których były barcie i przyczepiać je na wysokich drzewach. Tak powstawały kłody bartne.

Już od czasów Jagiellonów królowie osadzali w Puszczy Białowieskiej bartników pozyskujących miód na królewskie stoły. Bywało, że z puszczy na dwór jechało nawet 700 litrów miodu. – Miód to była wówczas jedyna słodycz. Słodziło się nim potrawy, napoje, na jego bazie powstawały wyśmienite trunki. Zachowała się mapa Polski i Litwy z XVI wieku, na której naniesiono wiele charakterystycznych szczegółów. Przy Puszczy Białowieskiej kartograf napisał: „Miód i jelenie są tu w obfitości” – opowiada prof. Bogumiła Jędrzejewska, biolog i genetyk PAN, współzałożycielka Stowarzyszenia Białowieskie Dziedzictwo Puszczy.

A najsłynniejszy na tych terenach był tzw. lipiec, czyli miód lipowy. Sławił go nawet przyjaciel Henryka Sienkiewicza, Zygmunt Gloger, autor „Encyklopedii staropolskiej”, który w 1882 roku przyjechał do Puszczy Białowieskiej. Pisał potem: „Na tych wyniosłych koronach pszczoły zbierają lipiec, nie tylko biały jak masło śmietankowe, ale różniący się przytem znacznie od wszystkich lipców ogrodowych swoim szczególnym aromatem i smakiem, a przytem ceną bajeczną. Czy to bowiem dlatego, że pszczelnictwem mała liczba mieszkańców puszczy się zajmuje, czy że lipiec tutejszy poszukiwany jest przez amatorów ze stron dalekich, ale cena garnca (…) dochodzi nieraz do 15-tu rubli!”.

Przez setki lat sądzono, że pszczoły muszą żyć wyłącznie w lasach. I dużo czasu upłynęło, zanim trafiły do przydomowych ogrodów. W centralnej Polsce stało się to dopiero około XVII wieku. Ówczesne ule były ściętymi pniami z gotową barcią, do których dobudowywano daszki. Na Podlasiu proces ten nastąpił dwieście lat później.

– Był to ewenement w skali świata, bo równolegle istniały i pasieki, i barcie – mówi prof. Bogumiła Jędrzejewska – Pod koniec XIX wieku, na rozkaz carski, ostatni bartnicy zostali z puszczy wyrzuceni. Jednym z powodów był strach przed pożarami – odymianie stwarzało ryzyko zaprószenia ognia. Bardziej jednak chodziło o zagarnięcie puszczy przez dwór, mieszkańcom zabraniano czerpania korzyści z puszczy. Bartnictwo stało się nielegalne.

Co nie oznacza, że miejscowi zupełnie o tradycji zapomnieli. Jeszcze w latach międzywojennych potomkowie starych bartników pamiętali miejsca i metody pozyskiwania miodu, posiadali też narzędzia do drążenia, czyli „dziania” barci, do wspinania się na drzewa. Do dziś, wędrując po Puszczy Białowieskiej, uważny obserwator odkryje stare sosny, na których znajdują się pozostałości po barciach wydrążonych w pniach, a także charakterystyczne, wyryte w korze „podpisy” bartników, zwane na Podlasiu zaciosami.

Browsk i okolice

W polskich lasach przez wieki żyła pszczoła środkowoeuropejska (Apis mellifera mellifera). W Puszczy Białowieskiej mówiło się na nią „borówka” lub „czarna pszczoła”. W ostatnich kilkudziesięciu latach rodziny pszczele się mieszają, są wypierane przez obce rasy. Nie wiadomo więc, czy głęboko w puszczy żyją jeszcze pszczele rodziny złożone wyłącznie z tych dzikich pszczół. Jednak o tradycję polskiego bartnictwa od lat zabiegają leśnicy.

Julia Melchior jest specjalistką ds. edukacji leśnej, pracuje w Nadleśnictwie Browsk. Odpowiada m.in. za ścieżkę edukacyjną związaną z pszczelarstwem i bartnictwem, oprowadza wycieczki. A wszystko zaczęło się kilka lat temu od projektu „Tradycyjne bartnictwo ratunkiem dzikich pszczół w lasach”. Nadleśnictwa Browsk, Augustów, Maskulińskie i Supraśl podjęły współpracę, aby ukazać rolę pszczół w ekosystemie. Miejscowi wchodzili w tajniki bartniczego rzemiosła, obserwując pracę bartników z… Baszkirii, którzy odwiedzili Polskę. Od Baszkirów pracujących w rezerwacie Szulgan-Tasz uczyli się, jak drążyć barcie, jak zanęcać do nich pszczoły. Dzięki projektowi powstały ścieżki edukacyjne, odtworzono barcie i kłody bartne.

Dla Sławomira Zdunka, leśniczego z Browska, bartnictwo i pszczelarstwo to pasja. Opiekuje się kilkoma prawdziwymi barciami, a prywatnie posiada ule. Choć pszczołami zajmuje się od wielu lat, cały czas się uczy, poznaje zwyczaje i potrzeby tych szlachetnych owadów. – Ta dziura w barci zakrywana jest zatworem. Zatwór musi być ściśle dopasowany, by pszczoły były bezpieczne, by do barci nie dostały się szerszenie, kuna czy dzięcioł – pan Sławomir wskazuje kłodę bartną wysoko na drzewie. Wokół krążą pszczoły, z każdą chwilą mocniej rozzłoszczone na intruzów. Nie wydają się przyjazne. – Gniazdo pszczół jest w środku. Pszczoły gromadzą w nim zapasy, co warunkuje ich przetrwanie w czasie zimy. Bartnicy, którzy podbierali miód, dostawali się do barci od dołu, a wybierali maksymalnie jedną trzecią.

Leśnik z Browska miodu nie podbiera. – Nasze działania skupiają się na tym, by chronić pszczoły. Pszczoły w dużych pasiekach cierpią na wiele chorób. Zakładanie barci w lesie to rozproszenie ryzyka. Im więcej pszczół półdzikich, tym większe szanse na ich przetrwanie – twierdzi leśnik. W dawnych czasach bartnicy w niewielkim stopniu ingerowali w pracę pszczół. – Staram się działać podobnie. Konieczne jest natomiast leczenie owadów, jeśli chorują. W barciach dokarmia się też pszczoły zimą. Mamy trzy kłody bartne i dwie barcie. Planuję w przyszłym roku stworzyć kolejną barć – opowiada pan Sławomir.

Pszczelarzenie dziś

W okolicach Puszczy Białowieskiej używany jest dość chyba endemiczny czasownik „pszczelarzyć”, czyli hodować pszczoły. Tutejsi pszczelarze najczęściej mają po kilka uli. Działający komercyjnie mają uli kilkanaście albo i kilkadziesiąt. Zazwyczaj ten „dobytek” przewożą w różne miejsca, tak by pszczoły mogły zbierać nektar z różnych roślin. – Pasieka to ciężka i systematyczna robota. Cienka tu granica między pasją a poświęceniem pszczelarzeniu każdej wolnej chwili. Nasz miód to prawdziwy cud natury. Najbardziej znany jest lipowy, ale doskonały jest też z maliny dzikiej – tłumaczy pan Sławek.

Pszczelarzem i pasjonatem pszczół jest także Eugeniusz Masalski. – Hodowanie pszczół w pasiekach jest i prostsze, i bardziej wydajne niż bartnictwo. Obecnie mam 60 uli. Pszczoły hodowlane są łagodniejsze, wydajniejsze. Pszczelarstwo to nie tylko pasja, ale też sposób na zarobek, więc musi się opłacać, a przynajmniej nie przynosić strat – tłumaczy.

Na co dzień pan Eugeniusz jest nauczycielem w Technikum Leśnym w Białowieży. Uczy przedmiotów zawodowych oraz – fakultatywnie – pszczelarstwa. Na zajęcia najczęściej przychodzą dzieci pszczelarzy, ale też młodzi ludzie, którzy w przyszłości planują założenie własnych uli. Coraz więcej osób pszczelarstwem się interesuje. – Zasada jest taka, że powinno się jeść miód z miejsca, w którym się żyje. Jeśli mieszkamy przy akacjach, mamy ciągły kontakt z akacjowym pyłkiem. I jeśli potem jemy miód akacjowy, mniejsze jest ryzyko uczulenia. Podobnie z miodem lipowym, rzepakowym czy gryczanym. To nasze rodzime pożytki. Miód z kasztanowca jadalnego czy kwiatów cytrusów daje większe ryzyko uczulenia – tłumaczy pan Eugeniusz. Poleca wszystkim lipiec białowieski. – Miód ten pozyskujemy tuż po zakończeniu kwitnienia lipy drobnolistej. Nasze lipy są wysokie, mocne. Aby miód nazywać lipowym, potrzeba minimum 20 proc. pyłku w składzie. Tutejszy miód lipowy zawiera nawet 80 proc. pyłku lipy! Chociaż skład co roku jest różny. W ubiegłym roku było bardzo dużo kwiecia lipowego. W tym roku kwiecia jest mniej, a w miodzie będzie więcej domieszki spadzi. Pszczoły są mądre i praktyczne: pożytkują to, co jest w ich zasięgu.

Pszczelarze z puszczy zapraszają na dobry miód. Bo miodowa tradycja w Puszczy Białowieskiej trzyma się niezwykle słodko, smacznie i zdrowo. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.