Miasto przyjazne do życia to efekt współdziałania wielu dyscyplin

Wojciech Teister

GN 28/2023 |

publikacja 13.07.2023 00:00

Nie wystarczy odbetonowanie polskich miast, by były przestrzenią, w której chce się żyć. Potrzeba do tego przemyślanej wizji opartej na wiedzy z wielu dyscyplin.

Miasto przyjazne do życia to efekt współdziałania wielu dyscyplin henryk przondziono /foto gość

O czym myślisz, gdy próbujesz wyobrazić sobie miasto przyjazne dla życia? O wygodnym mieszkaniu? Pełnym zieleni otoczeniu? Rozwiniętej sieci punktualnej komunikacji publicznej? A może dobrych szkołach i przychodniach? Wielu z nas ma swoje wyobrażenia miasta idealnego. Dla każdego ważne są nieco inne aspekty jego funkcjonowania. Jednak ci, którzy zarządzają naszymi miastami, nie powinni opierać się tylko na wyobrażeniach. Projektowanie i rozwój miast w taki sposób, by były one przestrzenią przyjazną dla życia, wymaga przede wszystkim wiedzy. I to z wielu dyscyplin. Bo od tego, jakie decyzje są podejmowane, zależy jakość życia milionów ludzi.

Większość żyje w miastach

W Polsce obecnie stopień urbanizacji wynosi nieco ponad 60 proc. Oznacza to, że w miastach żyje 6 na 10 Polaków. Większość z nich w miastach dużych i bardzo dużych – ponad 10 mln osób w organizmach skupiających ponad 100 tys. mieszkańców. Na świecie współczynnik urbanizacji jest nieco niższy – obecnie to ok. 56 proc. Jednak z prognoz wynika, że do 2050 r. będzie to przeszło 75 proc. światowej populacji. Nad Wisłą od kilkunastu lat ten odsetek jest na dość stabilnym poziomie – główny ruch migracji wewnętrznej nie kieruje nas do centrów miast, ale na ich przedmieścia. Co nam to mówi w praktyce? Że chcemy korzystać z dóbr, jakie dają nam miasta, ale już mieszkać w nich – niekoniecznie. Rosną przedmieścia, całe dzielnice, które powstają często na pustych dotąd podmiejskich polach. Zmieniają się też centra miast, które chcą przyciągnąć nowych mieszkańców albo chociaż zatrzymać obecnych. Tylko czy stare zmienia się na lepsze, a nowe jest przyjazne codziennemu życiu?

Nie tylko betonoza

Przez ostatnie kilkanaście lat na potęgę modernizowano – przy znacznym udziale środków unijnych – polskie miasta i miasteczka. Wycinano drzewa, trawniki wykładano betonową kostką, w miejscu dawnych skwerów sadzono pojedyncze i niewysokie, szczepione drzewka lub – co gorsza – stawiano doniczki z kwiatami. Co ciekawe, w tym samym czasie wiele zachodnioeuropejskich miast podejmowało się przebudowywania całych dzielnic tak, aby były jak najbardziej zielone. W Polsce kierunek był odwrotny – włodarze, mając do dyspozycji dodatkowe środki, likwidowali zieleń w przekonaniu, że wybetonowany plac jest estetyczny, a przede wszystkim łatwiejszy w utrzymaniu porządku i czystości. Z perspektywy czasu okazało się, że stworzono przestrzenie, w których nie da się żyć komfortowo, a w upalne dni bezpiecznie. Drzew dających cień już nie ma, za to utwardzona powierzchnia nagrzewa się w słonecznych promieniach jak patelnia. Jak bardzo? Widać to na świetlnych tablicach przy drogach, które pokazują odczyty temperatury powietrza i drogi – gdy pierwsza wskazuje około 30 stopni Celsjusza, druga nierzadko przekracza 60. Na rozgrzanych placach i rynkach, które doświadczyły betonowej modernizacji, sytuacja jest podobna. Utwardzona powierzchnia sprawia, że w miastach tworzą się tzw. miejskie wyspy ciepła – obszary, na których temperatura jest o kilka, a czasem nawet kilkanaście stopni wyższa niż na otwartej przestrzeni. Nic dziwnego, że w upalne dni w miastach umiera więcej osób niż w czasie siarczystych mrozów. Gdy w 2003 i 2010 r. przez Europę przechodziły fale upałów, ekstremalne temperatury spowodowały śmierć kilkudziesięciu tysięcy osób.

Zjawisko betonozy objawia swoje niszczycielskie skutki nie tylko wtedy, gdy z nieba leje się żar – wystarczy krótkotrwała, intensywna ulewa (jakich przy obecnych zmianach klimatu jest coraz więcej) i większość polskich miast boryka się z lokalnymi powodziami błyskawicznymi. Jak do nich dochodzi? Duże, utwardzone powierzchnie sprawiają, że woda nie może wsiąkać w glebę, a niewydolna kanalizacja burzowa nie jest w stanie przyjąć wszystkiego, co spływa z miejskich ulic, chodników i placów. W efekcie miasta stają się nieprzejezdne, a część budynków jest po prostu zalana.

Dziś nikt nie ma już wątpliwości, że utwardzanie na potęgę wszystkiego nie ma sensu. Coraz częściej mówi się o potrzebie ponownego zazieleniania miast. Ale praktyczne ruchy są słabo widoczne. A bywa i tak, że z dumą ogłaszane zazielenianie miasta jest działaniem iluzorycznym – sadzone są niewysokie krzewy lub miniaturowe, szczepione drzewka, które nigdy nie przyniosą oczekiwanego efektu w postaci chłodzenia tkanki miejskiej. Często też nowe nasadzenia są realizowane na terenie miejskich lasów czy parków, podczas, gdy najbardziej brakuje ich w ciasnych centrach miast – tam, gdzie ludzie spędzają najwięcej czasu. Ale brak zieleni to tylko jeden z problemów.

Myśleć o mieście jak o organizmie

Chyba największym problemem w zarządzaniu miastami jest brak całościowej, długofalowej wizji. Włodarze patrzą często wycinkowo – myśląc albo o komunikacji, albo o bezpieczeństwie, albo o komforcie. Tymczasem miasto jest jak organizm – właściwe rozwiązywanie jednych problemów może przynieść w dalszej perspektywie rozwiązanie innych. I w drugą stronę: zignorowanie jednego aspektu może skutkować katastrofą na innym odcinku.

Przykład? Estetyka otoczenia. Okazuje się, że to, czy mieszkamy w ładnej, czy brzydkiej okolicy, ma wpływ nie tylko na nasze indywidualne samopoczucie, ale także na stopień bezpieczeństwa czy rozwój więzi społecznych. W jednym z badań przeanalizowano związek między warunkami mieszkaniowymi, otoczeniem zamieszkania i samopoczuciem. W badaniu wzięło udział niemal 6 tys. mieszkańców ośmiu europejskich miast. Okazało się, że jeśli otoczenie jest piękne i funkcjonalne, wtedy nawet skromne warunki mieszkaniowe nie przeszkadzają w dobrym samopoczuciu i ogólnym poczuciu szczęścia. Tymczasem nad Wisłą ta zasada jest rzadko stosowana w praktyce. Przywiązujemy dużą wagę do wystroju naszych mieszkań, ale już otoczenie, dzielnice i osiedla wołają niejednokrotnie o pomstę do nieba. I nie chodzi wyłącznie o czystą elewację. Budowane masowo nowe osiedla są czyste. Ale już zachowanie na nich przestrzeni między budynkami czy infrastruktura (np. ławki, chodniki, place zabaw) zredukowane zostały do minimum. W efekcie nowe osiedla przypominają czasami tanie linie lotnicze funkcjonujące według zasady „upchaj jak najwięcej”. Różnica jest taka, że lot samolotem trwa kilka godzin, a w miejscu zamieszkania spędzamy większość swojego życia. W mediach społecznościowych funkcjonuje nawet określenie tego zjawiska – „polskie obozy mieszkaniowe”.

Troska o przestrzeń i estetykę naszych dzielnic przekłada się zresztą nie tylko na ogólne samopoczucie. Zadbane i przemyślane otoczenie ma również wpływ na zachowania społeczne. Przeprowadzone w jednym z australijskich miast badanie wykazało, że renowacja i podniesienie estetyki jednego z osiedli wpłynęło na wzrost poczucia przynależności mieszkańców do wspólnoty lokalnej. Mieszkańcy czuli się bardziej związani ze swoimi sąsiadami, spędzali więcej czasu w przestrzeni wspólnej, a to wpłynęło na zacieśnianie więzi między nimi.

Inny przykład tego, jak piękno otoczenia wpływa na jakość życia i zachowania ludzi, obrazuje tzw. teoria rozbitego okna. Zakłada ona, że akceptacja niewielkiego naruszania norm społecznych, np. wybicie szyby w budynku, sprawia, że kolejnym osobom łatwiej zdecydować się na łamanie coraz poważniejszych zasad. Jeśli więc w jakimś budynku przez dłuższy czas wybita szyba nie będzie naprawiona, z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że z czasem zostaną w nim zdewastowane kolejne okna. Przeprowadzono nawet eksperyment społeczny, w którym obserwowano zachowania ludzi przechodzących obok muru z graffiti i estetycznej, pomalowanej ściany. Ci sami ludzie ponaddwukrotnie częściej wyrzucali śmieci przy pierwszym obiekcie niż przy drugim. I chociaż teoria rozbitego okna ma swoje źródła w kryminologii i socjologii, to można wyciągnąć z niej praktyczne wnioski w zarządzaniu miastem czy osiedlem – warto usuwać na bieżąco skutki wandalizmu, bo w zadbanej przestrzeni ludzie są mniej skłonni do agresywnych zachowań. A każde złamanie normy zachęca kolejne osoby do naruszania coraz poważniejszych zasad, wpływając na bezpieczeństwo całego obszaru.

Zmiana mentalności

Mądre zarządzanie miastem wymaga umiejętnego łączenia wiedzy z zakresu architektury, urbanistyki, transportu, ale też nauk humanistycznych, przede wszystkim socjologii. Tylko patrzenie na miasto jak na wieloaspektową całość pozwoli tworzyć tkankę mieszkaniową, która sprosta współczesnym wyzwaniom, stanie się miejscem życia, a nie jedynie areną przetrwania. Aby to się stało, potrzebna jest jednak zmiana mentalna. Taka, która sprawi, że zarówno na poziomie urzędów, jak i zwykłych mieszkańców zaczniemy traktować swoje małe ojczyzny jak dobro wspólne, przestrzeń, w której nie żyjemy sami, ale dzielimy ją z sąsiadami, z których każdy ma nieco inne potrzeby. Z tym mamy wciąż problem znacznie większy niż z analizą, gdzie postawić nowy żłobek, a gdzie plenerową siłownię.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.