Co robi w klasztorze mąż, tata, nauczyciel? Marcin Cielecki: Zamykam się, by pisać

Szymon Babuchowski

GN 29/2023 |

publikacja 20.07.2023 00:00

Marcin Cielecki wyruszył w najważniejszą podróż życia – nie na krańce świata, ale „na ostrą krawędź duszy”. Jej owocem jest niezwykła książka „Dziedziniec pogan”.

Macin Cielecki od lat próbuje dociec, co jest istotą wszystkich znanych mu zakonnych reguł. Łukasz Jakubowski Macin Cielecki od lat próbuje dociec, co jest istotą wszystkich znanych mu zakonnych reguł.

Co sprawia, że człowiek świecki – mąż, ojciec, nauczyciel – co pewien czas odczuwa silną potrzebę zamknięcia się w klasztorze? Autor tej książki nie ma na to pytanie pełnej, gotowej odpowiedzi. Wie, że nie czyni tego wyłącznie z pobudek religijnych, choć lektura jasno dowodzi, że sprawy ducha bardzo go zajmują. Ale główny cel, niezmienny składnik jego, złożonych zapewne, motywacji, jest jeden: pisać. „Wstawać od biurka, wychodzić na spacer, czytać, jeść tylko po to, aby wrócić i pisać. Z kimś takim nie da się żyć. Takiego kogoś trzeba zamknąć. W tym wszystkim jest jeszcze coraz silniejsza potrzeba samotności, odmieniania przez przypadki: sam na sam oraz sam na Sam” – notuje Marcin Cielecki w „Dziedzińcu pogan”.

Poza mapę

To książka niezwykła, trudna do sklasyfikowania – także pod względem gatunkowym. „»Dziedziniec pogan« jest w moich oczach dziełem całkowicie samodzielnym, innym niż dotąd sposobem zapisu” – stwierdza w jednej z trzech rekomendacji umieszczonych na tylnej okładce Wojciech Stanisławski. Rzeczywiście, nie jest łatwo znaleźć w polskiej literaturze odpowiednik tej pozycji. Jeśli jednak miałbym wskazać jakiś punkt odniesienia, byłby to zapewne „Dziennik pisany nocą” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, a także jego opowiadania. Z autorem „Wieży” łączą Cieleckiego pasja detektywistyczna i stopniowe odkrywanie przed czytelnikiem wyników prywatnych śledztw, głównie historycznych i literackich, a także kunsztowna kompozycja – misterne splatanie wątków pochodzących z różnych dziedzin, których jedynymi spoiwami wydają się z pozoru postać autora i miejsce jego odosobnienia.

Sam wybór miejsca zresztą też jest dość tajemniczy. Czy decyduje o nim wyłącznie niewielka odległość od Olsztyna, w którym na co dzień zamieszkuje autor? Wydaje się, że jest coś jeszcze, co nie do końca da się zdefiniować. Marcin Cielecki nazywa to „topografią duszy”, a ta rządzi się nieco innymi prawami niż proste relacje przestrzenne. „To najważniejsza podróż mojego życia. Nigdy nie będę dalej. (...) Nikt nie dotarł tak daleko – poza mapę, na ostrą krawędź duszy – ponieważ ta wyprawa jest przewidziana tylko dla samotnego wędrowca. Siedzę przy biurku, na oklep, na krześle, a to znaczy, że podróżuję bez żadnych zabezpieczeń, najbardziej ekstremalnie. (...) Nie mniejszą niespodziankę sprawia sposób wędrowania, w którym ten, kto czeka – na słowo, łaskę, przemienienie – zachodzi najdalej, dalej niż ten, kto wdziewa buty. Przyjechałem tu, aby zamknąć za sobą drzwi, czyli wyruszyć” – zwierza się autor.

Reguła obrączki

Z drugiej jednak strony za wyborem miejsca przemawia też jego geneza, rozbudzająca w autorze pasję historyka detektywa. Klasztor karmelitanek w warmińskim Spręcowie powstał w 1985 r. jako filia klasztoru w Elblągu. Teren pod jego budowę przekazał Mikołaj Suszyński wraz z żoną Czesławą jako wotum za cudowne ocalenie od śmierci, której nie uniknęli jego współwięźniowie z sowieckich łagrów, prawdopodobnie zatopieni na barkach na Morzu Północnym (lokalizacja mało precyzyjna, hipotetyczna raczej). Mikołaj nosił szkaplerz karmelitański, dlatego swoje ocalenie wiązał z opieką Matki Boskiej. Cielecki próbuje ustalić okoliczności tego zdarzenia. Szuka ich w nielicznych dostępnych źródłach książkowych, w tym we wspomnieniach Józefa Czapskiego, spotyka się z Czesławą Janczewską-Suszyńską, pisze do IPN-u. Ale informacje, które otrzymuje, są szczątkowe. Fascynujące jest jednak to, jak te okruchy autor próbuje lepić w całość. Nie tylko zresztą w tym przypadku. Równie pasjonujące są jego „śledztwa” w sprawie zapisków Andrzeja Kijowskiego, mistycznego doświadczenia Blaise’a Pascala czy „Mesjasza” – zaginionego dzieła Brunona Schulza.

Zdumiewa tematyczna i gatunkowa rozpiętość rozważań sprowokowanych klasztorną przestrzenią. Oczywiście siłą rzeczy krążą one wokół spraw ducha, ale pisarza interesuje też ludzki wymiar życia podporządkowanego duchowości. Próbuje on zatem dociec, co jest istotą wszystkich znanych mu zakonnych reguł, ale i własne życie określa jako poddane „regule obrączki”. W codzienności towarzyszy mu brewiarz, który autor waży i mierzy w dłoniach, opisując własne zmagania ze słowem, do którego wnętrza próbuje się przebić. Wewnętrzny przymus spędzania raz na jakiś czas choćby paru dni w klasztorze sprawia, że trudno w nim widzieć wyłącznie gościa tej przestrzeni. Z drugiej strony nie jest też przecież jej pełnoprawnym mieszkańcem.

Zajrzeć za kratę

„Autor »Dziedzińca pogan« wkracza w przestrzeń świętą, klauzurową, ale jej nie przekracza – pozostaje na przednówku, na progu. Wydaje się, że to stanie na progu jest dobrą metaforą nie tylko duchową, ale i egzystencjalną człowieka współczesnego, który żyje tu i teraz, w literaturze i świecie, codzienności i poszukiwaniu świętości” – trafnie na okładce nazwał relację pisarza wobec klasztoru Wojciech Kass. Sam autor zaś, próbując określić swoje współrzędne, punktem odniesienia uczynił kratę, za którą zaczyna się klauzura: „Nie można się przyzwyczaić do kraty. Po tylu latach przyjeżdżania tutaj, podjętych prób życia zgodnie z regułą tego miejsca, porywania się na zrozumienie takiego powołania, wiem, że krata ogniskuje spojrzenia, skupia myśli. Gdziekolwiek się obejrzysz – zawsze widzisz kratę lub dostrzegasz jej cień. Nie przyciągałaby tak myśli, gdyby nie to, że za nią są one. Nowych w kaplicy można rozpoznać po nieustannym patrzeniu na kratę, po próbach ukradkowego zajrzenia za Granicę. Za Kotarę Rzeczywistości Istotnie Istniejącej. Za Zasłonę Rozdartego Przybytku. Nie jestem już nowy, stwierdzam nie bez satysfakcji. Rzucam jedynie jedno lub dwa zerknięcia w stronę kraty, więcej nie. (...) Można próbować zaglądać, uparcie oczekiwać ruchów sióstr, wspomagać się własnym słuchem, gdy zawodzi wzrok. To nie dla mnie” – konstatuje. Z jednej strony zgadza się więc na tajemnicę, z drugiej – trudno oprzeć się wrażeniu, że wiele jego rozważań jest właśnie próbą „zajrzenia za kratę”, a więc zrozumienia tego życia po drugiej stronie, które fascynuje swoją odmiennością, intryguje, zmusza autora do stawiania pytań dotyczących własnego życia i powołania.

W tych rozważaniach przeszłość miesza się ze współczesnością, sacrum z profanum, a dłuższe eseje z niemal aforystycznymi zapiskami. Wiele tematów powraca w kolejnych odsłonach, jakby ciągle domagały się dopowiedzenia, naświetlenia z innej strony. Te powroty, choć czasem wydają się nieco obsesyjne, nadają rytm opowieści Cieleckiego. Tak, opowieści, bo mimo tematycznej różnorodności wszystko wydaje się tu solidnie zszyte jakąś tajemniczą nicią. Duży wpływ ma na to wrażenie także język – daleki od patosu, zdyscyplinowany, ale świeżością w ujmowaniu zjawisk i wyczuleniem na brzmienie słowa bliski poezji. Również pod tym względem książka Marcina Cieleckiego pozostaje jednym z najważniejszych polskich wydarzeń literackich ostatnich lat. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.