John Williams – maestro od Star Warsów

Piotr Sacha

GN 29/2023 |

publikacja 20.07.2023 00:00

Są melodie, które przywołują i wprawiają w ruch obrazy. Jeśli to prawda – jak stwierdził twórca „Gwiezdnych wojen” George Lucas – że „muzyka to pył magiczny filmów”, to John Williams ma tego pyłu pełne spichlerze.

John Williams skomponował muzykę do ponad stu pełnometrażowych filmów, a jego nazwisko 53 razy znalazło się wśród twórców nominowanych do Oscara. Chris Pizzello /Invision/AP/east news John Williams skomponował muzykę do ponad stu pełnometrażowych filmów, a jego nazwisko 53 razy znalazło się wśród twórców nominowanych do Oscara.

Jak – dysponując orkiestrą – wyrazić grozę ataku rekina ludojada? Jak wrócić do dziecięcych tęsknot? Jak podkręcić salwę śmiechu na widok dwójki nieporadnych łotrzyków? Jak pomóc przenieść się na moment do odległej galaktyki albo lepiej zrozumieć dramat Holokaustu? Na te pytania – i na wiele innych – znalazł odpowiedzi John Williams. I umieścił je w nutach.

Dzień bez muzyki jest błędem

„To małżeństwo muzyki i obrazu sprawia, że ludzie zakochują się w filmach” – przekonywał Steven Spielberg publiczność zebraną w filharmonii w Seattle kilka lat temu. Za jego plecami stał twórca, który dziełom kinowym wstrzyknął potężną dawkę mocy. „Jeśli filmy są jak błyskawica, to ścieżka dźwiękowa jest jak grzmot” – to znów słowa słynnego reżysera. Williams i Spielberg 27 razy wspólnie pracowali nad taką „burzą z piorunami”, a ich relacja zawodowa szybko przerodziła się w przyjaźń.

91-letni autor muzyki do wszystkich części Indiany Jonesa ma na koncie ponad setkę innych filmów pełnometrażowych. Uznanie budzi lista osiągnięć, w tym 53 nominacje do Oscara (więcej miał tylko Walt Disney – 59). Kompozycje Williamsa nagrodzone najsłynniejszą statuetką filmową to: „Skrzypek na dachu” (1972), „Gwiezdne wojny”, część IV: „Nowa nadzieja” (1978), „Szczęki” (1976), „E.T.” (1983), „Lista Schindlera” (1994). Warto jeszcze odnotować dwadzieścia cztery statuetki Grammy, nagrody określanej mianem muzycznego Oscara, a także cztery Złote Globy.

Jak zdradził kompozytor, jego praca przy filmie „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” trwała sześć miesięcy. – Sześć miesięcy, gdy ma się 91 lat, to kawał czasu – uśmiechał się w programie CNN.

Wyznał też, że na razie nie planuje przechodzić na emeryturę, a dzień bez muzyki jest po prostu błędem. W telewizyjnym wywiadzie stwierdził, że najlepszy wiek dla człowieka zaczyna się po osiemdziesiątce. – Coś wtedy tracisz – przyznał. – Nie chodzisz już tak szybko. Nie uderzasz piłeczki golfowej na taką odległość jak kiedyś. Za to dostrzegasz wreszcie, jak wielkie piękno jest wokół nas. Muzyka z każdym mijającym dniem znaczy dla mnie coraz więcej – dodał kompozytor.

Ścieżka dźwiękowa do naszego życia

Przeglądam dyskografię z nagraniami amerykańskiego kompozytora. Grubo ponad sto godzin wspaniałej muzyki – nie licząc składanek i koncertów. Miał rację Howard Stringer, biznesmen z branży telewizyjno-filmowej, stwierdzając, iż „John Williams napisał ścieżkę dźwiękową do naszego życia”. Każdy z łatwością znajdzie na niej fragment, gdzie mocniej zabije mu serce. A wielu, dzięki ponadczasowym melodiom, wróci na moment do dzieciństwa.

W latach 80. ubiegłego wieku najmłodsi miłośnicy kina poczuli na plecach ciarki, gdy 10-letni bohater filmu „E.T.” poderwał do lotu własny rower i poszybował nad miastem wraz z tytułowym przyjacielem nie z tej ziemi. Efekt w tej scenie wzmocniła niezwykle sugestywna muzyka Williamsa. Najpierw jednak w kompozytorze odezwała się dziecięca ciekawość. Do jakiej prędkości musiałby rozpędzić się rower, by oderwać się od drogi? To pytanie postawił inżynierom z NASA. Odpowiedź brzmiała: 17 500 mil na godzinę. Uświadomił sobie wtedy, jak poważne zadanie czeka orkiestrę. Muzycy muszą przecież pomóc chłopcu unieść się z ekranu ku niebu.

W najnowszej produkcji, w którą zaangażował się Williams, orkiestra pomaga słynnemu łowcy przygód zatoczyć łuk historii i wspiera go w walce z przeciwnościami na lądzie, morzu i w powietrzu. Słucham tych nagrań po tygodniu od wyjścia z kina. Kolejne dźwięki uruchamiają obrazy zapisane w pamięci, zwłaszcza obrazy ucieczek – konnej w Nowym Jorku czy rikszą motorową w marokańskim Tangerze. Co pewien czas trąbki i puzony wprowadzają główny motyw – kultową dla kilku pokoleń fanów sagi o Indianie Jonesie melodię, znak rozpoznawczy życiowej roli Harrisona Forda.

Dyrygent w siłach powietrznych

John Williams przyszedł na świat 8 lutego 1932 r. w Nowym Jorku. Od czterech dni w Lake Placid trwały trzecie w historii zimowe igrzyska. To tylko dwie godziny drogi, gdyby jechać z miasta na północ stanu. W przyszłości John nie wybierze kariery sportowca. Za to aż czterokrotnie skomponuje olimpijskie fanfary na otwarcie ceremonii igrzysk w Los Angeles (1984), Seulu (1988), Atlancie (1996) i Salt Lake City (2002).

Ojciec Johna – Johnny Williams – grał na perkusji w jazzowym kwintecie. W 1948 r. nadarzyła się okazja na angaż w Hollywood. Williamsowie przeprowadzili się więc do Miasta Aniołów, a Johnny senior dołączył do orkiestry słynnej wytwórni filmowej Columbia Pictures. Junior zaczął naukę gry na pianinie jako siedmiolatek. Z biegiem czasu przy instrumencie zaczął spędzać każdą wolną chwilę. Wraz z nastoletnimi dziećmi innych muzyków założył własny band jazzowy, a dom Williamsów wkrótce zamienił się w salę prób. 16-letni syn perkusisty pojawiał się czasem w wytwórni. Ciągnęło go do fortepianu. Gdy tylko znalazł wolny instrument, siadał i grał, a koledzy ojca mylili go z zawodowym pianistą. – Jego jedyną rekreacją była muzyka. Jeśli już gdzieś wychodził, to po to, by posłuchać, jak grają inni – wspomina w piśmie „Los Angeles Times” Jerry Williams, brat kompozytora.

John nie widział dla siebie innej przyszłości niż kariera pianisty. W czasie nauki na uniwersytecie został powołany do wojska. Służył w Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Dyrygował orkiestrą wojskową. Gdy jego jednostka stacjonowała w Nowej Fundlandii, otrzymał nietypową propozycję. Miał przygotować muzykę do 20-minutowego filmu promującego turystykę w regionie. 22-letni John najpierw w bibliotece znalazł nuty kilku folkowych piosenek. Potem przygotował ciekawe aranżacje. Wreszcie pokierował zespołem muzyków, którzy stanęli przed mikrofonem. Tak zadebiutował jako autor ścieżki dźwiękowej do filmu.

Po powrocie z wojska rozpoczął pracę w przemyśle filmowym. Początkowo jako studyjny pianista, który udzielał się w takich pamiętnych produkcjach jak musical „West Side Story” (1961) czy dramat „Zabić drozda” (1962). Następnie jako kompozytor.

Dawno temu w odległej galaktyce

Jego utwory świetnie sprawdzają się nie tylko na dużym ekranie, ale też w sali koncertowej. Melomanów zachwycają zarówno bogate orkiestracje, pisane z myślą o filmowym obrazie, jak i te niemające z kinem nic wspólnego. Imponuje różnorodny charakter jego utworów. Autor wypracował własny, rozpoznawalny styl. W pracy jest tradycjonalistą. Nie korzysta z komputera ani nowoczesnych syntezatorów. Wystarczą mu papier i ołówek. I pianino, przy którym rodzą się ponadczasowe melodie.

Niektóre dzieła Williamsa przekroczyły granice sztuki filmowej i stały się zjawiskiem kultury masowej. Fenomenem jest „Marsz imperialny”. Utwór ilustrujący obrazy z „Gwiezdnych wojen” od lat znajduje oddanych słuchaczy zarówno w największych salach koncertowych, jak i w szkołach, a nawet przedszkolach. Z pewnością już nie setki milionów, a miliardy ludzi rozpoznają najpopularniejsze cztery takty tej kompozycji. Melomani doszukują się w marszu Dartha Vadera pewnych podobieństw do klasycznych dzieł, takich jak fragmenty suity symfonicznej „Planety” Gustawa Holsta czy „Marsza żałobnego” Fryderyka Chopina.

W ostatnich paru latach maestro Williams dyrygował słynnymi orkiestrami symfonicznymi w Wiedniu, Berlinie, Mediolanie i Nowym Jorku. W trakcie koncertów największe poruszenie wywoływały melodie, które słyszano wcześniej „dawno, dawno temu w odległej galaktyce”. Skupioną twarz mistrza rozjaśniał wtedy uśmiech. Zresztą kierowanie tak dużymi zespołami muzyków przez lata było jego chlebem powszednim. Na początku 1980 r. – czyli wtedy, gdy świat poznał melodie, przy których „imperium kontratakuje” – John Williams został dyrygentem Bostońskiej Orkiestry Symfonicznej. W tej roli występował kolejne 14 sezonów.

Rzadko słucha muzyki, która wyszła spod jego ołówka. Jak zdradził dziennikowi „The Mirror”, nie oglądał żadnej z dziewięciu części „Star Wars”. Z pewnością wszystkie zobaczyło troje dzieci kompozytora. Jego najstarszy syn, 62-letni Joseph, jest aktualnym wokalistą rockowej grupy Toto. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.