Czy depresja może być piękna? Zapraszamy do Małej Holandii – na Żuławy

Marcin Jakimowicz

GN 29/2023 |

publikacja 20.07.2023 00:00

Czy depresja może być piękna? Oczywiście! Zapraszamy do Małej Holandii, gdzie Bóg na stole rozłożył obrus pól, lasów, kanałów i jazów. I gdzie gotyk jest na dotyk.

Ten okazały dom podcieniowy wybudował w 1803 roku Peter Loewen. Henryk Przondziono /foto gość Ten okazały dom podcieniowy wybudował w 1803 roku Peter Loewen.

Przed nami wzdłuż wału mknie trzech rowerzystów, a ponieważ pot leje się z nich strumieniami, jeden rzuca: „Gdzie będzie następny przystanek?”. „Odpoczniemy w Piekle” – odpowiada kolega. Nie, to nie odwrotność powiedzenia Frassatiego, nie chodzi tu o żadną eschatologię, ale o... nazwę miejscowości. Rozpoczynamy podróż po Żuławach w Piekle. Kto wie, może zakończymy ją w niebie?

Piekło leży na najdalej na południe wysuniętym cyplu regionu, a prawdziwym „Panem na Żuławach” jest Chrystus Król, patron parafii. Nazwę miejscowości nadali spławiający tędy do Gdańska i Elbląga drewno oraz zboże flisacy, którzy na tym odcinku musieli sporo manewrować.

Spacer po dnie morza

Wieje. Jak zwykle na Żuławach. To znakomity pas startowy dla wichru. Wędrujemy po dnie morza. To dlatego te ziemie są tak żyzne. Ruszamy do krainy, którą łatwo przeoczyć, bo jest „po drodze”. Na wakacje, nad morze, do kurortów. To dlatego Malbork – największa kupa cegieł w Europie – jest szturmowany i oblegany jedynie w sezonie. Przyjedźcie tu zimą, a będziecie mogli oglądać ten zamek godzinami.

Żuławy przesłania mur dźwiękochłonnych ekranów przy bursztynowej autostradzie. Wielu jedynie przemyka przez tę śliczną, płaską jak stół krainę poprzecinanych kanałami żyznych pól i miasteczek z rdzawoczerwonymi dachówkami.

Sam zakochałem się w tej ziemi dzięki książkom Marka Stokowskiego. Nikt nie opisał jej piękniej niż mieszkający tu były kustosz malborskiego giganta. Żuławy w pigułce? Znalazłem w jego znakomitym „Kinie krótkich filmów”: „Wszystko było pomieszane: dawne morze z czarnoziemem, pszenica z bursztynem, płaskodenna delta rzeki z pasmem niskich wzgórz na horyzoncie, drewniane wiatraki z wieżami kościołów, Pomorzanie i Prusowie z brodatymi Krzyżakami, Polacy z Niemcami, Olędrzy z ptakami z wielu różnych miejsc na ziemi, cmentarze z sadami, jezuici z pastorami, powodzie z suszami, mocne konie z maszynami, mleczne krowy z bocianami, straszne wojny z dniami pracy i nocami, kiedy poczynały się w kobietach dzieci, kapliczki z karczmami, żurawie z wronami, sezonowi bursztynnicy pracujący kamiennymi narzędziami z magazynierami z pegeerów, rzeki z wierzbowymi alejami, piwo z wódką i słoniną, kamizele i surduty z podartymi waciakami, kapelusze z beretami, śluzy, jazy, groble i przepusty ze stacjami i torami, nieszczęście ze szczęściem, mosty obrotowe i zwodzone z przeprawami na dłubankach, ziemniaki z kapustą, krew z miodem i mlekiem, zima z latem, ziemia z niebem – aż po ciemną linię Wisły i po chmury nad Bałtykiem”.

Co za widok!

Stoimy na Białej Górze. U stóp kompleks hydrotechniczny z XIX wieku. Tworzą go śluzy, jazy i wrota przeciwpowodziowe pomiędzy doliną Wisły i Nogatu i wpadającej do niego Liwy (po niemiecku nazywała się... Miłość). Z wysokiego wału zerkam na dostojną królową rzek. Wybudowany w 1915 roku potężny jaz zabezpiecza Żuławy przed powodzią. Uciekający stąd przed Sowietami Niemcy w marcu 1945 roku wysadzili wał, a region w dwóch trzecich znalazł się pod wodą. Na niektórych polach utrzymywała się ona jeszcze przez kilka kolejnych lat.

„Ooo, tam mieliśmy II Rzeczpospolitą, tu Prusy Wschodnie, a aż dotąd sięgała granica Wolnego Miasta” – wskazują turyści. Wjeżdżamy na Żuławy Wiślane. Dzieli się je na gdańskie, malborskie i elbląskie, a za ich stolicę przyjmuje Nowy Dwór Gdański.

W dół!

Tuż po rozmowie z himalaistą ks. Krzysztofem Gardyną z Heniem, fotoreporterem, ruszyliśmy w dół. To mentalny przeskok z ośmiu tysięcy metrów do krainy płaskiej jak stół. „N.p.m.” zamieniamy na „p.p.m.”.

Niżej już nie można upaść! – pomyślałem, kładąc się na bruku pod postumentem w Raczkach Elbląskich. Myliłem się. Do niedawna uważano tę depresję za najniżej położony punkt w Polsce (1,8 m p.p.m.), ale przed dekadą naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego ustalili, że znajduje się on nieopodal Marzęcina (to 2,04 m p.p.m.). Główny Urząd Geodezji i Kartografii potwierdził ich badania.

Stoję przed posesją, na której znany na Żuławach budowniczy Peter Loewen w 1803 roku wybudował prześliczny dom podcieniowy. Najpiękniejsze obiekty tego typu można zobaczyć w Koszwałach, Miłocinie, Trutnowach, Żuławkach, Steblewie. W odrestaurowanym domu podcieniowym w Żelichowie mieści się gospoda Mały Holender. Zachwyca każdy detal budynku: charakterystyczny mur pruski, drewniana konstrukcja szkieletowa wypełniona cegłą, tzw. holenderką, wysunięte piętro wsparte na solidnych rzeźbionych filarach (początkowo wykorzystywane jako magazyny, późnej zaczęło pełnić funkcję mieszkalną).Podcieniowe domy żuławskich bauerów do dziś przyciągają turystów. Żyzne Żuławy były niezwykle bogate. Gdy po 1830 roku powstańcy uciekali tędy do Francji, oficer, który nocował w jednym z domów, zapisał: „Jestem w tym chłopskim domu. Widzę takie bogactwo i taki porządek, że splunąć nie ma gdzie”.

Ziemia ta bywa nazywana Małą Holandią. Po pierwsze dlatego, że podobnie jak Niderlandy poprzecinana jest siecią kanałów i rowów melioracyjnych, poprzetykanych groblami i śluzami, a po drugie ze względu na Olędrów. W XVI w. Zygmunt August sprowadził tu menonitów – wyznawców powstałego w roku 1539 roku w Holandii odłamu protestantyzmu, jednego z nurtów anabaptyzmu, wywodzącego swą nazwę od założyciela – Menno Simonsa. Obowiązywał ich m.in. całkowity zakaz noszenia i używania broni, przysięgania na cokolwiek i sprawowania wysokich urzędów. Gospodarni, przyzwyczajeni do harówki przybysze zakasali rękawy i jęli mozolnie osuszać bagna, by po latach zamienić dolinę Dolnej Wisły w szachownicę żyznych pól. Mieszkali tu aż do II wojny światowej. Pozostały po nich tonące w morzu traw cmentarze. Cienia szukamy pod drzewami w Stogach, na największym cmentarzu menonickim na Żuławach. Powstał w połowie XVIII wieku.

Błoto dla zuchwałych

Za każdym razem, gdy spoglądam znad brzegu Nogatu na gigantyczny Gród Marii, mam w głowie jedną odpowiedź. Gdy oszołomiony M., główny bohater powieści Stokowskiego, stanął przed zamkiem w Malborku („Jego siła grawitacji była absolutnie nieprzeparta. Przyciągała wzrok każdego, skupiała uwagę, wsysała do środka”), błagalnym tonem wyszeptał: „Nie zatrzymuj mnie!”. Powtarzam ten szept. Potęga Marienburga onieśmiela. Wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO kompleks zamkowy to absolutna ekstraklasa zabytków świata. Trzy miliony cegieł, „arcydzieło z błota”. Idealne położenie, 3 godziny rejsu nad morze, okno na świat otwarte na oścież. Nic dziwnego, że Zygfryd von Feuchtwangen przeniósł tu siedzibę z Elbląga. Maszerujemy wzdłuż 660-metrowego muru nad Nogatem. Tym razem nie szturmujemy z turystami średniego i wysokiego zamku.

Bracia Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie kontrolowali całkowicie handel zbożem, bursztynem, okrzykniętym złotem północy, i wysokiej klasy drewnem, a w niemal każdym większym mieście Europy mieli swego przedstawiciela handlowego. Spichlerze pękały w szwach, a komturowie poszczególnych zamków słali do Marienburga długie raporty. Usunięci z Siedmiogrodu bracia w białych płaszczach z cienkimi czarnymi krzyżami (nie były tak imponujące jak w ekranizacji Forda) zaczęli swe urzędowanie... na drzewie. Wedle legendy w 1231 roku mistrz Hermann von Balk przekroczył Wisłę i założył gród wokół rozłożystego dębu. Kilkadziesiąt lat później na tych ziemiach ciągnął się już łańcuch 120 warowni: system nieporównywalny z niczym podobnym w dziejach ludzkości. Stawiano je co 20–30 kilometrów, a ponieważ reguła zakazywała nocowania poza krzyżackim zamkiem, rycerz, którego dopadła noc, mógł nocować „u swoich”. Sygnały świetlne i dymne nadawane z jednej warowni ostrzegały sąsiednią o nadciągającym niebezpieczeństwie. Państwem, w którym mieszkało pół miliona ludzi, rządziło zaledwie 900 osób w białych płaszczach.

Prusy Wschodnie były pierwszym terytorium Niemiec, na które weszła Armia Czerwona. Dlatego eksplodowała. Słowa są bezradne wobec bezmiaru jej barbarzyństwa, gwałtu i nieokiełznania. W 1945 roku Sowieci rzucili się na Malbork z furią i przez siedem tygodni próbowali zrównać go z ziemią.

Cudze chwalicie...

Wracamy na południe. Głowa do góry! Nad nami potężna kwidzyńska katedra i zespolony z nią zamek z imponującym gdaniskiem. Dlaczego o niej wspominam? Nie leży już na Żuławach ani nie jest warownią krzyżacką (choć w jej krypcie spoczęli wielcy mistrzowie, m.in. zasztyletowany 18 listopada 1330 roku podczas wychodzenia z kościoła w Malborku Werner von Orseln). Tu ostanie miesiące życia spędziła urodzona i czczona na Żuławach Dorota z Mątowów. Mistyczka zamknięta jako rekluza w celi przez 14 miesięcy nieustannie rozmawiała z niebem. Czytamy o mistycznych doznaniach Katarzyny ze Sieny czy Hildegardy z Bingen, a nie mamy często pojęcia, jaki skarb znajduje się tuż pod nosem! Urodzona 25 stycznia 1347 roku w Mątowach Wielkich mistyczka pozostawiła po sobie tomy objawień, skrupulatnie spisywanych przez Jana z Kwidzyna. Podobnie jak wychowana w Sienie Katarzyna, doświadczyła cudu mistycznej przemiany serc. Otrzymała stygmaty.

Skończę, jak zacząłem – Stokowskim: „Stanęliśmy na wyniosłej skarpie. I z lewej, i z prawej rósł niewielki las, właściwie lasek, enklawa zieleni wśród bieli. A przed nami w dole płynął Nogat, nie pokryty całkowicie lodem, ze smugami ciemnej wody, zaś za linią rzeki rozciągały się Żuławy – te wielkie, Wiślane. Przyznam, trochę nas zatkało. Dzień był szary, sączyła się odwilż, był styczeń, a jednak kraina leżąca przed nami objawiała swój majestat. M. chętnie by ukląkł. Oczywiście, dobrze wiedział – Himalaje, Alpy, oceany, a tu tylko stół z obrusem śniegu poplamionym roztopami. No ale, wyraźnie, to był stół samego Boga”.•

Czytaj więcej: W wakacyjnym cyklu reportaży POLSKIE NAJ

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.