Natura ludzka jest tajemnicą

Edward Kabiesz

GN 15/2011 |

publikacja 17.04.2011 18:43

O swoim najnowszym filmie „Niepokonani” opowiada Peter Weir w rozmowie z Edwardem Kabieszem.

Peter Weir fot. Roman Koszowski Peter Weir

Edward Kabiesz: Po premierze „Pikniku pod Wiszącą Skałą” cytował Pan Hitchcocka, który powiedział kiedyś, że najtrudniej robi się filmy kryminalne czy thrillery, bo ich zakończenie zawsze stanowi rozczarowanie dla widza. Czy dalej bardziej interesuje Pana tajemnica niż jej rozwiązanie?
Peter Weir: – W wielu przypadkach tak, ale zdarzają się sytuacje, w których odpowiedzi są konieczne. Jeżeli myślimy jednak o świecie sztuki, to ważna w niej jest przede wszystkim tajemnica.

W „Ostatniej fali” i „Pikniku…” okazuje się, że dla pewnych spraw nie można znaleźć racjonalnego wyjaśnienia. W swoich kolejnych filmach poszedł Pan w stronę bardziej realistycznego przedstawienia rzeczywistości.
– Przeważnie nie analizuję własnych filmów. Z wyjątkiem sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się obecnie. Czyli sytuacji doktor i pacjent, w której moje filmy poddawane są obróbce. Ale ma pan rację, że moje poszukiwania artystyczne dążyły bardziej do rzeczywistości.

Czy w takim razie można przyjąć, że bardziej interesuje Pana człowiek i jego natura?
– Właśnie tak. Natura ludzka jest niezwykłą tajemnicą, zagadką. To mnie bardziej fascynuje niż rzeczywistość.

Realizuje Pan filmy bardzo różnorodne gatunkowo, ale mające pewien wspólny wyznacznik. To człowiek, który znalazł się w sytuacji dla siebie niespodziewanej, w rzeczywistości dotąd mu nieznanej. Jak dochodzi do wyboru konkretnego tematu czy scenariusza?
– Nie rządzą tym jakieś stałe reguły. Czasem sam chcę siebie zaskoczyć, to znaczy chcę odczuwać podobną świeżość, zarówno intelektualną, jak i emocjonalną, tak jak wtedy, gdy zaczynałem pracę nad swoim pierwszym filmem. Gdybym to stracił, przestałbym kręcić filmy.

Jak Pan ocenia współczesne kino światowe?
– Generalnie coraz mniej interesuję się kinematografią. Technika poszła do przodu, kamera stała się doskonalsza, a zdjęcia bardziej wyrafinowane. Ale doszliśmy do granicy, gdzie powstają obrazy niewarte tysięcy słów, jakie się o nich wypowiada czy pisze. Bardziej interesuje mnie przedmiot czy temat filmu niż narzędzia służące do jego przedstawienia na ekranie. Pozostałem raczej przy inspiracjach, które przyświecały mi w młodości.

Czy zna Pan jakieś współczesne polskie filmy?
– Widziałem „Katyń” Wajdy, a ostatnio w Pradze „Chrzest” Marcina Wrony, młodego obiecującego reżysera.

Słyszałem, że do Pana ulubionych lektur należą m.in. „Nadzieja w beznadziei” Nadieżdy Mandelsztam i „Mój wiek” Aleksandra Wata. Czy to miało jakiś wpływ na wybór tematu „Niepokonanych”?
– Tak, kocham te książki. „Nadzieja…” Mandelsztam była lekturą, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Jest jedną z tych książek, które wszędzie ze sobą zabieram. Ta książka oraz inne o podobnej tematyce pozwoliły mi zrozumieć, czym był Gułag i system, w którym funkcjonował. Ale na to, że zrealizowałem „Niepokonanych” złożyło się kilka powodów. W Londynie poznałem człowieka, który jako dziecko uciekł z Kazachstanu. Miał dwanaście lat, kiedy jego matka wysłała go w podróż. Sama tam została. Nie wiadomo, co się z nią stało. Prawdopodobnie zmarła.

Jak ostatecznie doszło do realizacji „Niepokonanych”? Czy Pan sam zaproponował ten temat?
– Otrzymałem taką propozycję od producentów. Nie zdecydowałem się od razu, bo nigdy tak nie robię. Dopiero mniej więcej po dwóch tygodniach. Początkowo powiedziałem nawet „nie”. Zanim doszło do realizacji, mieliśmy problemy z budżetem. Udało się go dopiąć dzięki ogromnemu zaangażowaniu moich agentów. Scenariusz „Niepokonanych” znacznie odchodzi od tego, co można przeczytać w książce

Sławomira Rawicza, na której jest oparty.
– To prawda. Ale wiele rzeczy z niej zachowałem. Incydent z wężami, czy koncepcję postaci Mister Smitha. Starałem się też być wierny, jeżeli chodzi o dialogi, detale dotyczące miejsc, w jakich rozgrywa się akcja. Zmieniłem jednak koncepcję kilku postaci. Starałem się osiągnąć maksimum autentyzmu na ekranie. Chociaż istnieją kontrowersje dotyczące autentyczności wydarzeń przedstawianych przez Rawicza, nie ulega wątpliwości, że takie ucieczki miały miejsce.

Zdjęcia kręcono w Bułgarii, Maroku i Indiach. Czy nie dało się tego zrobić na Syberii, w plenerach autentycznych?
– W Rosji bardzo trudno kręci się filmy. Są problemy z infrastrukturą produkcyjną, ze studiem, z hotelami. Podobnie w Mongolii. Musielibyśmy ze sobą zabierać nawet filiżanki do kawy. Natomiast Maroko i Bułgaria mają znakomitą infrastrukturę filmową. Bułgaria ma też wspaniałe ekipy zdjęciowe.

Czy przed realizacją filmu wiedział Pan już o kontrowersjach na temat książki?
– Tak. Spotkałem się nawet z wnukami Sławomira Rawicza.

Czy wcześniej znał Pan historię Polski?
– Trochę. Byłem tu wcześniej. Znam ją też z filmów Wajdy, Polańskiego, Kieślowskiego. Poza tym w moich filmach wykorzystywałem muzykę polskich kompozytorów. Na przykład w „Truman Show”. Oglądałem kiedyś film Zanussiego o św. Maksymilianie Kolbem. Potrzebowałem kompozycji do sceny, kiedy bohater burzy ścianę oddzielającą go od świata. Kompozycja Wojciecha Kilara „Modlitwa ojca Kolbe” znakomicie by tam pasowała. Zadzwoniłem do Kilara i mówię, że chciałbym ją wykorzystać w moim filmie. Czy możemy ją kupić? A Kilar odpowiedział, że jeżeli Zanussi nie ma nic przeciwko temu, to oczywiście. W „Bez strachu” wykorzystałem muzykę Mikołaja Góreckiego. Moje związki z Polską się pogłębiają.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.