Od 50 lat Mieczysław Tuleja uczy i wychowuje przyszłych muzyków kościelnych. Ilu ich jest? Dziś trudno to policzyć

Magdalena Dobrzyniak

GN 33/2023 |

publikacja 17.08.2023 00:00

Organista nie może być pracownikiem, który przychodzi do pracy, zrobi swoje i idzie dalej. Musi być zaangażowany i ściśle związany z Kościołem – mówi o zadaniach muzyków kościelnych Mieczysław Tuleja, który na krakowskich Dębnikach obchodzi jubileusz 60-lecia pracy w parafii.

Mieczysław Tuleja (ur. 1945) – organista i pedagog. Od 60 lat nieprzerwanie pracuje w parafii św. Stanisława Kostki i św. Jana Bosko  na Dębnikach w Krakowie. Mieczysław Tuleja (ur. 1945) – organista i pedagog. Od 60 lat nieprzerwanie pracuje w parafii św. Stanisława Kostki i św. Jana Bosko na Dębnikach w Krakowie.
Grzegorz Kozakiewicz

Urodził się w Marszowicach, w małej podkrakowskiej miejscowości, która graniczy z Niegowicią. Coś niezwykłego musiało być w duchowym klimacie tej wsi, bo właśnie tam przyszedł na świat sługa Boży o. Anzelm Gądek, założyciel karmelitanek Dzieciątka Jezus. Po drugiej stronie drogi stał natomiast dom rodzinny założycielki prezentek, bł. Matki Zofii Czeskiej. Przyszły organista wychowywał się w muzykalnym domu. Sam nauczył się grać na akordeonie, a w siódmej klasie szkoły podstawowej zaczął brać prywatne lekcje u miejscowego organisty.

Talent i dyscyplina

Uzdolniony nastolatek trafił do słynnej Salezjańskiej Średniej Szkoły Organistowskiej w Przemyślu. Początki nie były łatwe, bo miał niewielkie przygotowanie muzyczne i musiał wiele nadrabiać. Dziś wspomina ten czas jako trudny, ale niezwykle twórczy. Wrażliwość Mieczysława Tulei została ukształtowana przez wspaniałą atmosferę oraz wybitnych pedagogów salezjanów. Plan dnia młodzi muzycy mieli wypełniony do ostatniej minuty. Panowała dyscyplina, która dzisiaj jest nie do pomyślenia. W pamięć zapadł mu ks. Idzi Mański, który reformował szkołę po wojnie. – Przyszedł ze środowiska warszawskiego, był kompozytorem i uczniem Kazimierza Sikorskiego. Teoria i kompozycja były mu bliskie, umiał w nas zaszczepić te zagadnienia, uzasadnić i wprowadzić w arkana dobrej, solidnej, codziennej, systematycznej pracy – opowiada z błyskiem w oku. Nic dziwnego, że szkoła salezjańska w Przemyślu stała ością w gardle władz komunistycznych, które były zdeterminowane, by ją rozwiązać. Obawiano się wychowawczego wpływu Kościoła na młodych. Placówka dotrwała jednak do 1963 roku.

Ja też z Dębnik

Salezjanie szli mu na rękę, doceniając talent i pracowitość skromnego i pobożnego chłopaka. Opiekujący się nim w Przemyślu ksiądz wystawił mu pozytywną opinię, a ówczesny proboszcz salezjańskiej parafii św. Stanisława Kostki na Dębnikach w Krakowie ks. Wawrzyniec Kapczuk przyjął go na posadę organisty. Był rok 1963, kiedy Mieczysław Tuleja rozpoczął tę pracę, kontynuując jednocześnie kształcenie muzyczne. W 1971 roku ukończył organy oraz teorię muzyki w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie, dzisiejszej Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego. Rozpoczął też pracę dydaktyczną w liceum muzycznym. – Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy przyszedłem do kościoła na Dębniki. Wszedłem na chór, zagrałem podczas Mszy, ale byłem cały roztrzęsiony i zdenerwowany – opowiada.

Dębniki. Tu żył kandydat na ołtarze, krawiec Jan Tyranowski. Stąd gestapo zabrało do obozów koncentracyjnych posługujących w salezjańskiej parafii duszpasterzy. Wszyscy zginęli, ale ze wspólnoty, którą opiekował się Tyranowski, zrodziło się siedmiu kapłanów – tylu, ilu salezjanów zostało wywiezionych i zamęczonych. Wśród nich był Karol Wojtyła, który na Dębnikach mieszkał jako student. Ale to nie jest pierwszy adres, który połączył młodego organistę z przyszłym papieżem. Trzeba wrócić do rodzinnych stron Mieczysława Tulei, do Marszowic, gdzie jako dziecko słuchał opowieści rodziców wspominających wikarego z Niegowici, który uczył religii na Jaroszówce. Sąsiadami Tulejów była uboga rodzina, którą ten młody kapłan wspomagał. – To była rodzina wielodzietna i bardzo patriotyczna. Ludzie im pomagali, jak mogli, zainteresował się nimi też młody ksiądz – wspomina Mieczysław Tuleja. Tym księdzem był Karol Wojtyła.

Kolejnym adresem jest słynna ul. Franciszkańska 3. Arcybiskup krakowski Karol Wojtyła wiele razy przyjmował muzyków kościelnych, interesował się ich posługą, ale także problemami, które w czasach komunistycznych dotykały świeckich zaangażowanych w życie Kościoła. – Na jednym ze spotkań któryś z nas poskarżył się, że dziecko organisty nie zostało przyjęte na studia, bo ojciec gra w kościele. Kardynał wtedy poprosił, by takie rzeczy mu zgłaszać osobiście. Interweniował w tych sprawach – opowiada M. Tuleja. Jak relikwię przechowuje datowany na 1974 r. i podpisany odręcznie przez kard. Wojtyłę list powołujący go do dwóch podkomisji: organistowskiej i do spraw instrumentów kościelnych.

Za wieloletnią posługę dla Kościoła Jan Paweł II odznaczył go orderem Pro Ecclesia et Pontifice. Dębnicki organista był w Watykanie, by podziękować mu za to wyróżnienie. – Papież był już wtedy bardzo słaby, Mszę odprawiał, siedząc na wózku. Po Eucharystii, gdy byliśmy mu przedstawiani, każdemu wręczał różaniec, ale nic przy tym nie mówił – opowiada M. Tuleja. Gdy jednak usłyszał o organiście z Dębnik, podniósł głowę i z lekkim uśmiechem powiedział: „Ja też z Dębnik”. – Poczułem się jak w niebie – wyznaje ze wzruszeniem nestor krakowskich organistów. Swoją grą towarzyszył papieżowi podczas pielgrzymek do ojczyzny – na krakowskich Błoniach, w łagiewnickim sanktuarium czy w kaplicy seminarium duchownego.

Rodzina to wytrzymuje

Od 50 lat Mieczysław Tuleja uczy i wychowuje przyszłych muzyków kościelnych. Ilu ich jest? Dziś trudno to policzyć, ale właściwie w każdej parafii archidiecezji krakowskiej i diecezji ościennych prof. Tuleja jest znany, przyjmowany serdecznie i z wdzięcznością. Doczekał się dziewięciu profesorów. – Rektor UPJPII ks. Robert Tyrała, Witold Zalewski, Wiesław Delimat, Marcin Szelest... Rektor Akademii Muzycznej w Krakowie Wojciech Widłak przez kilka lat grał ze mną na Dębnikach, moimi uczniami byli też poprzedni rektor Stanisław Krawczyński i jego zastępczyni Lidia Matynian – wylicza pedagog. Wymienia dalej: w Warszawie Ireneusz Wyrwa, w Katowicach Marek Pilch, organista w katedrze w Montrealu Rafał Nowak, w Niemczech Agata Lichtscheidel. Wszyscy przeszli „szkołę Tulei”. – Cieszę się, że nie zamknęli się w wąskiej dziedzinie. Ich stanowiska są właściwie dodatkiem do licznych zaangażowań. Są osadzeni w realiach kultury religijnej w Polsce, zawsze do dyspozycji – chwali dawnych i obecnych uczniów.

Organista z Dębnik prowadził też intensywną działalność koncertową, występując w festiwalach muzyki organowej w kraju i za granicą. Współpracował z największymi orkiestrami w Polsce: z Orkiestrą i Chórem Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie, Filharmonią Krakowską, NOSPR w Katowicach, Capellą Cracoviensis, z chórami Organum i Mariańskim. Uczestniczył w wielu nagraniach dzieł muzyki religijnej i oratoryjnej. Występował m.in. w Niemczech, Włoszech, Hiszpanii, Anglii.

Zajęte niedziele i święta, liczne i długie trasy koncertowe, dyspozycyjność i zaangażowanie – wszystko byłoby niemożliwe bez cierpliwego i życzliwego wsparcia żony Anny. – To duże poświęcenie ze strony rodziny, bo całe nasze życie podporządkowane jest graniu – przyznaje M. Tuleja, podkreślając, że trudności ich zjednoczyły. Niełatwo było, zwłaszcza gdy ich syn Tomek był małym dzieckiem. Brakowało dni wolnych od pracy i czasu poświęcanego rodzinie. – Kiedy Tomek był mały, brałem go rano na chór, a po Mszy szliśmy do przedszkola – opowiada muzyk. Wciąż panował komunistyczny reżim, gdyby ktoś dowiedział się, że ojciec chłopca jest organistą, byłby problem. – Ale jedna z wychowawczyń kiedyś przyznała, że Tomek zdradził im zawód ojca. W jaki sposób? Gdy dzwony biły na Anioł Pański, mały Tomuś mówił: „Tatuś gra!”. Dla mnie to był pstryczek, że za mało czasu poświęcam synowi. Zabierałem go na swoje koncerty. Nie został jednak organistą. Jest lekarzem.

Więcej niż praca

Zapytany o misję organisty, Mieczysław Tuleja odpowiada bez wahania: to człowiek, który musi być ściśle związany z Kościołem. – Nie może być pracownikiem, który przychodzi do pracy, zrobi swoje i idzie dalej. Musi być zaangażowany, mieć kontakt z wiernymi, musi umieć wprowadzać w nastrój modlitwy – podkreśla.

Jego zdaniem ludzie coraz słabiej śpiewają w kościele. – Czasem poza Krakowem się słyszy, jak wierni śpiewają pełną piersią, ale w mieście jest słabo. Ludzie się nie angażują w liturgię, nie czuje się wspólnoty – ubolewa, wspominając dawne nabożeństwa, kiedy wszyscy śpiewali głośno, serdecznie, z wiarą.

– Najbardziej jestem dumny z rodziny i z tego, że żona wytrzymała tyle ze mną, a raczej beze mnie, z syna, który jest specjalistą w swoim fachu, ze wspaniałych wnuków, mocno związanych z Kościołem. Dumny jestem ze wszystkich moich uczniów, wdzięczny za ich szacunek. Z wychowanków, z parafian w kościele i poza nim – wylicza na zakończenie. O czym marzy po 60 latach pracy? – By zdrowie dopisywało, by nie siedzieć bezczynnie, tylko nadal się angażować, służyć pomocą innym – odpowiada bez wahania.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.