100-lecie „Gościa Niedzielnego”. Pismo z innej półki

Piotr Legutko

GN 36/2023 |

publikacja 07.09.2023 00:00

Jak to się stało, że stulatek jest w XXI wieku jednym z najchętniej czytanych tygodników w Polsce?

„Gościa” tworzy wielu ludzi. To pamiątkowe zdjęcie pokazuje tylko część z nich. HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ „Gościa” tworzy wielu ludzi. To pamiątkowe zdjęcie pokazuje tylko część z nich.

Według najnowszego raportu Polskich Badań Czytelnictwa średnia sprzedaż drukowanego wydania „Gościa Niedzielnego” w drugim kwartale 2023 roku wyniosła 63 541 egzemplarzy. Najwięcej w Polsce. Druga jest „Polityka” – 56 869 egzemplarzy, trzeci „Newsweek” – 45 843. Jeśli uwzględni się także sprzedaż cyfrowych wersji tygodników – „Gość” jest trzeci. Pozycja lidera wydania papierowego praktycznie nie zmienia się od kilkunastu lat. Nie zmienia się też traktowanie katolickiego tygodnika jako pisma „z innej półki”, którego nie powinno się właściwie brać pod uwagę w rankingach czy debatach o kondycji polskiej prasy jako tygodnika opiniotwórczego. Wielokrotnie protestowaliśmy na tych łamach przed tego typu dyskryminacją… Może niepotrzebnie. Bo „Gość” rzeczywiście jest z innej półki. Nigdy nie pasował, a dziś już zupełnie nie pasuje do obecnych medialnych trendów. Skoro jednak wciąż jest najchętniej czytanym tygodnikiem w Polsce, to rodzi się pytanie: kto idzie właściwą drogą? Czy to „Gość” jest anachroniczny, czy może inni zapędzili się tam, dokąd czytelnicy wcale iść nie chcą?

Ciągłość i konsekwencja

Zacznijmy od tego, że „Gość Niedzielny” nigdy nie był pismem niszowym, czytanym wyłącznie przez osoby pragnące pogłębić swoją wiarę. Ale faktyczny skok na pozycję lidera całego rynku prasowego dokonał się w XXI wieku. – Przy całym szacunku dla jego następców, to ksiądz Stanisław Tkocz stworzył „Gościa”, jakiego znamy, poważny tygodnik opinii, zapewniając mu pozycję jednego z najważniejszych pism tego rodzaju. Następcy księdza redaktora zachowali tę pozycję pisma w zmieniającej się sytuacji Polski, Kościoła i mediów – zauważa publicysta Tomasz Wiścicki, przez lata związany z „Więzią”.

Ciągłość i konsekwencja w budowaniu pisma zaspokajającego wszystkie potrzeby czytelnicze, acz opartego na solidnym fundamencie formacyjnym, rzuca się w oczy, gdy przypomnimy, co przez ten czas wydarzyło się na rynku tygodników. Tytuły zmieniały nie tylko wydawców i format, ale wręcz oblicze ideowe, wędrując „od ściany do ściany” – jak „Newsweek”, „Wprost” czy „Przekrój”. Konsekwentne było jedynie stopniowe porzucanie gatunkowej tożsamości, żeglowanie w stronę coraz ostrzejszej komunikacji w języku czy ikonografii. Sposób podejmowania tematów zastrzeżony wcześniej jedynie dla tabloidów niepostrzeżenie stał się normą. „Gość” zdecydowanie od tej normy odstawał i… umacniał pozycję lidera. – W zlaicyzowanym świecie mediów była to informacja imponująca, pokazywała, jak wielki jest potencjał i jak duże może być grono odbiorców treści głoszonych przez media katolickie. „Gość Niedzielny”, posługując się twardymi rynkowymi kryteriami, udowodnił, że treści oparte na wartościach chrześcijańskich mogą przynieść rynkowy sukces, bez marketingowych sztuczek podkręcających zainteresowanie odbiorców – ocenia Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. – „Gość” pokazał, że nie trzeba zajmować się burzliwym życiem osobistym celebrytów, opisywać bezceremonialnie przemocy czy patologicznych przestępstw, by w rywalizacji sprzedażowej pokonać inne gazety. W czasie, gdy pełniłam funkcję zastępcy redaktora naczelnego „Przewodnika Katolickiego” (2011–2014), bardzo kibicowaliśmy „Gościowi”, bo systematyczne wyprzedzanie „Newsweeka” i „Polityki” było wielkim osiągnięciem i pokazywało nam, że ze swoimi poglądami oraz życiowymi wyborami nie jesteśmy jakąś odosobnioną wyspą. Przeciwnie, wielu Polaków myśli podobnie – dodaje Jolanta Hajdasz.

Po pierwsze: jakość

Jaki jest przepis na dobry tygodnik? Składniki: dobry reportaż, ciekawe wywiady z rozmówcami mającymi coś do powiedzenia, publicystyka w sprawach aktualnych, mocne działy zagraniczny, naukowy i kulturalny, sporo praktycznych porad. O jakości dania decydują oczywiście proporcje, przyprawy, no i rzecz jasna autorzy. „Gość” zbudował świetny zespół złożony z osobowości o zróżnicowanych zainteresowaniach, temperamentach, oryginalnych stylach pisania. Udało się ten zespół utrzymać w trudnych realiach rynkowych, mimo że największe gwiazdy „Gościa” budowały równolegle własne projekty medialne, pisały książki, kręciły filmy, realizowały programy telewizyjne. Nie odbywało się to jednak kosztem tygodnika, przeciwnie – udało się uzyskać efekt uczenie zwany synergią. Autorzy, rozwijając skrzydła, także na te łamy owoc przynosili coraz obfitszy.

Szukam właściwego słowa dla określenia tego, co sprawia, że po „Gościa” czytelnicy sięgają tak chętnie… Może „jakość”? Chodzi o to, że wszyscy autorzy „Gościa” trzymają najwyższy poziom. Podobnie rzecz się ma z fotoreporterami. I to kolejny element wyróżniający pismo z innej półki: znakomite zdjęcia – od okładki po zamykające numer fotoreportaże. Przez ostatnie lata większość pism od nich odeszła. Jest coś symbolicznego w fakcie, że okładki to dziś głównie krzykliwe, toporne fotomontaże. Także wewnątrz numerów edytorzy nie wykorzystują faktu, że jedno zdjęcie potrafi wyrazić więcej niż sto słów. „Gość” pod tym względem pozostał konserwatywny, dzięki czemu nie tylko się go czyta, ale i ogląda. Jest to spory wyczyn, bo jak wspomina ks. Marek Gancarczyk, „w agencjach fotograficznych próżno było szukać zdjęć z życia Kościoła, byliśmy zdani tylko na siebie”. I może właśnie dzięki temu w „Gościu” zabłysły takie gwiazdy jak na przykład Jakub Szymczuk, laureat nagrody World Press Photo.

Dziesięć lat temu jeden z czytelników napisał na naszej stronie ciekawy komentarz: „Gość” ma taką wysoką pozycję, ponieważ daje z siebie więcej, niż zakłada. Jak mówi amerykańska sentencja: „Obiecuj tylko tyle, ile możesz dać. I dawaj więcej, niż obiecałeś”. Może to być definicja tygodnika, od którego przede wszystkim oczekuje się katolickiej formacji. I to jest najważniejsze przesłanie „Gościa”, realizowane zresztą nie tylko w dziale „Kościół”, ale także na innych stronach. Wszystko inne jest wartością dodaną, owym „więcej”, które „Gość” daje (poza tym, co obiecuje z samej swej natury).

Własna agenda

Nikt na przykład nie oczekuje dziś od tygodnika ogólnopolskiego wiadomości lokalnych. A „Gość Niedzielny” je ma – w dodatkach diecezjalnych. I nie jest to element, który został wymyślony, by podbijać nakład. Dodatki miały odgrywać rolę kotwic budujących wokół tytułu trwałą społeczność. „Gościa” postrzegano w XX wieku jako pismo śląskie z diecezjami w całym kraju. I to się niewątpliwie udało. Ale przy okazji baza, jaką stały się oddziały diecezjalne, pozwoliła zagospodarować niszę, a właściwie wyrwę, która powstała po upadku prasy lokalnej w drugiej dekadzie XXI wieku. Dziś to właśnie jest owa część najmniej „tygodnikowa”, papierowa, za to najbardziej społecznościowa i cyfrowa. Co widać po każdym ważnym wydarzeniu w życiu lokalnego Kościoła. Słowo „klikalność” też może mieć pozytywną konotację. Znajdziemy ją w popularności relacji z pielgrzymek, marszów, orszaków czy spotkań ewangelizacyjnych. W tym wymiarze dodatki diecezjalne są też mostem między pokoleniami, a przez system parafialnej dystrybucji także formą kontaktu z czytelnikiem, jakiej nie mają inne tygodniki.

O byciu pismem „z innej półki” decyduje też własna agenda. To jasne, że „Gość” żyje w innym rytmie, wyznaczanym przez kalendarz liturgiczny i życie Kościoła. Inna jest więc hierarchia ważności tematów, większy dystans w podejściu do spraw, które ekscytują świeckie media. Dla czytelników zmęczonych błahością, a zarazem gwałtownością dzisiejszych sporów jest to oferta nie do przecenienia. Rzecz jednak nie w tym, by uciekać od świata takiego, jaki jest, ale opisywać go w duchu ewangelicznym, poszukując dobra, ostrzegając przed złem lekceważonym przez inne media. Pamiętając, że wszystko jest na swoim miejscu… dopiero gdy Bóg jest na pierwszym miejscu. Dla redakcji, bez względu na to, pod czyim przewodem pracowała, ważne było zawsze jedno: nie dać sobie narzucić narracji wymyślanych przez polityków czy ideologów oraz nie ulegać presji „klikalności” (już w tej negatywnej konotacji). Biorąc pod uwagę fakt, że pismo musi utrzymać się ze sprzedaży, była to misja trudna, ale – jak się okazało – możliwa do wykonania.

Na przekór „kulturze gniewu”

Nieszczęściem współczesnych mediów jest dyktat algorytmów premiujących plotki i sensacje. Odejście od druku, postrzegane jako proces nieuchronny, cywilizacyjny, ma tu niestety swój wymiar kulturowy. Ciemny, zdecydowanie negatywny. Tygodniki opinii, wchodząc w infosferę, coraz bardziej tracą kontrolę nad własną agendą. Jest ona dyktowana przez to, co się najczęściej klika i komentuje na stronie internetowej lub w mediach społecznościowych. Trwa nieustanna walka o pozycjonowanie w wyszukiwarkach, a narzędziem w tej walce są nie tylko tematy, ale ich eksponowanie: tytuły, język, w jakim jest redagowana informacja. Chodzi o emocje, i to takie, które budzą gniew, oburzenie, wymuszając niejako reakcję czytelników. „Bieżące narracje wiadomości zaczęliśmy przeobrażać w coś na kształt kontraktu, w którym chodziło już nie tylko o to, żeby was rozjuszyć, ale żebyście wciąż byli wściekli i pobudzeni do destrukcyjnego gniewu” – napisał w głośniej książce „Nienawiść sp. z o.o.” Matt Taibbi.

Na te uniwersalne procesy, dotyczące całej zachodniej cywilizacji, nałożyła się w ostatnich latach polska wojna kulturowa, w której ów gniew miał stać się narzędziem zmiany społecznej. I w tym celu został trwale przesunięty ze sfery emocji w sferę kultury. Duża część mediów w ciągu ostatnich kilku lat pracuje nad tym, by gniew w Polsce zakorzenić, wychować kolejne rzesze wkurzonych. I to się właśnie dzieje, a skutki demolowania przestrzeni publicznej oraz sposobu komunikacji widać, słychać i czuć. Niestety, to ludzie kultury zachęcają dziś do zerwania z „dyktaturą pozytywnych emocji”. Jest przyzwolenie, by tym negatywnym emocjom dawać upust. „Gość Niedzielny” nigdy tego przyzwolenia nie dał. Przeciwnie. W tej kwestii programowo przyjął postawę „non possumus”.

Szacunek i powściągliwość

„Szacunek należy się każdemu. Przy okazji ostatnich wydarzeń w naszym kraju chciałbym dodać, że szacunek do drugiego człowieka jest również wyznacznikiem pewnej klasy. Szanuj innych, a będą cię szanowali. Prawdziwe jest również powiedzenie: szanuj siebie, to i inni szanować cię będą. Wśród rozmaitych czynników świadczących o szacunku do siebie i do innych jest język, jakim człowiek się posługuje” – pisał ks. Adam Pawlaszczyk w samym epicentrum wulgarnej, ulicznej rewolty, jesienią 2020 roku. To zarazem dla „Gościa” pewna deklaracja warsztatowa. W drugiej połowie XX wieku poważne redakcje przygotowywały na wewnętrzny użytek tzw. style booki, instrukcje, jak powinno się pisać, by uzyskać jak najefektywniejsze połączenie kultury i komunikatywności. – Bardzo mi zależało na tym, byśmy pisali teksty „ludzkim językiem”, bez uciekania się do nowomowy kościelnej – wspomina ks. Marek Gancarczyk. I pół żartem, pół serio dodaje: – Udało nam się nie przekonywać, że będziemy budować relację wertykalną z Panem Bogiem i horyzontalną z ludźmi. Choć paradoksalnie używanie wyświechtanych sloganów jest łatwiejsze niż pisanie w sposób zrozumiały dla każdego czytelnika.

– „Gość Niedzielny” wypracował przez lata własny język mówienia o sprawach Kościoła, Polski i świata. Nie jest to oczekiwany przez wielu, mocno nieokreślony „nowy język”, ale po prostu język zwykły, przemawiający do ludzi, taki, w którym patos bywa przyprawą, a nie głównym daniem – od której to przypadłości nie jest wolny głos części naszego Kościoła, mediów nie wyłączając – zauważa Tomasz Wiścicki. – W plemiennym krajobrazie naszego życia publicznego „Gość” wyróżnia się nie tym, że nie zajmuje wyraźnego stanowiska, bo zajmuje – zresztą zmieniające się w czasie – ale że czyni to z pewną staromodną powściągliwością, kiedyś oczywistą w poważnej prasie, a dziś zwracającą uwagę – dodaje publicysta.

Szacunek i powściągliwość nie są dziś terminami modnymi, a już na pewno nie należą do słownika współczesnych mediów. Nie jest także przedmiotem refleksji teza, czy aby porzucenie miary i stosowności w języku nie przyczyniło się do spektakularnego upadku autorytetu tradycyjnych mediów. W równym stopniu jak kwestie związane z technologią oraz modelem finansowania. I dalej, czy zdominowanie mediów społecznościowych przez agresję i wulgarność nie doprowadzi do ich równie szybkiej detronizacji z miejsca, które zajęły po opiniotwórczych gazetach. Ponoć już żyjemy w czasach postmedialnych, tylko o tym nie wiemy. Bo też coraz trudniej odróżnić tekst napisany przez człowieka od stworzonego przez program komputerowy.

Szukając nadziei

Gdzie wypatrywać nadziei w takim spolaryzowanym świecie, w mediach zdominowanych przez algorytmy, rozpaczliwie szukających nowych źródeł finansowania? W 2013 roku dwaj francuscy dziennikarze Patrick de Saint-Exupéry i Laurent Baccaria opublikowali „Manifest XXI”. Sformułowali w nim trzy warunki, jakie musi spełniać prasa, by zobaczyć światło w tunelu. Pierwszy z nich to niezależność od wpływów reklamowych, silny związek z czytelnikiem. Drugi to powrót w swoim przesłaniu do wartości. Dziennikarstwo, które nie jest zawodem zaufania publicznego, nie ma przyszłości, nie ma też racji bytu. Pismo musi być gdzieś zakorzenione, budowane na solidnym fundamencie aksjologicznym. Trzeci warunek to pozostawanie poza grą władzy.

„Gość Niedzielny” niewątpliwie zmierza tą właśnie drogą… A nawet zmierzał na długo, zanim ten manifest opublikowano. Nie wydaje go firma nastawiona wyłącznie na zysk, a i model finansowania związany był „od zawsze” ze sprzedażą tygodnika, a nie – jak w przypadku większości gazet – powierzchni reklamowej. To pozwoliło przetrwać kilka kryzysów na rynku, a i teraz chroni przez pułapką komercjalizacji. Co do wartości – tygodnik katolicki ma je wypisane w nazwie. Misja ewangelizacyjna traktowana jest w „Gościu” jako powinność, ale i ogromny atut. – Sukces „Gościa” polega na bardzo udanym połączeniu działalności formacyjnej z ciekawym zestawem wiadomości z najróżniejszych dziedzin. Nikt oczywiście nie ma wątpliwości, z jakich pozycji pismo jest redagowane, ale proporcje tych dwóch wymiarów są doskonale wyważone – ocenia Dariusz Karłowicz, redaktor naczelny „Teologii Politycznej” i prezes Fundacji Świętego Mikołaja.

Nie ma też wątpliwości, że „Gość” zawsze był poza grą władzy. Każdej władzy, co oczywiście w obecnych czasach łatwe nie jest, wręcz przysparza krytyków po obu stronach polskiej barykady. Trochę podobnie jest z opowiadaniem o życiu Kościoła miotanego różnej natury kryzysami. – Trudno oszacować wpływ pisma na katolicką opinię w Polsce. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że jeśli Kościół w Polsce nie mieści się w stereotypie dwóch skrzydeł, symbolizowanych przez słuchaczy Radia Maryja i czytelników „Tygodnika Powszechnego”, to właśnie „Gość Niedzielny” jest głosem znacznej części środka, mieszczącego się pomiędzy tymi biegunami i dużo od nich obszerniejszego – uważa Tomasz Wiścicki.

Kościół na „tak”

Nie chodzi jednak z pewnością o „milczącą większość”, niezdecydowanych, bezobjawowych czy katolików jedynie wyrosłych w pewnej tradycji i obyczaju. „Gość Niedzielny” pokazuje, że ów Kościół między skrajnościami jest żywy, barwny, ciekawy, aktywny. To jest Kościół na „tak”, daleki od frustracji i zniechęcenia. – Kiedy przeglądam większość tygodników opinii obecnych na rynku, uderza mnie to, że tytuły, pierwsze zdania, wreszcie sam dobór tematów są zazwyczaj przeciw komuś lub czemuś. Natomiast bardzo trudno zorientować się, za czym opowiada się redakcja, co jej się podoba. To raczej topografia placu boju niż wskazanie drogi wyjścia. „Gość Niedzielny” jest na tym tle instytucją wyjątkową, bo afirmatywną. Ma dla czytelników przesłanie pozytywne, poszukuje dobra w świecie, który nas otacza, i je znajduje – mówi Dariusz Karłowicz. Jego zdaniem to właśnie jest owa cecha wyróżniająca pismo, określająca jego rynkowy fenomen. Potwierdza to zresztą nawet pobieżna sonda przeprowadzona wśród przypadkowych czytelników (polecam taki test). Większość z nas ma naprawdę dość straszenia, napuszczania na siebie, nie chcemy żyć w oblężonej twierdzy, nie czujemy się w dzisiejszej Polsce wyobcowani. Ludzie poszukują wokół siebie dobra, a „Gość” im w tym pomaga. Warto przeglądać numery archiwalne tygodnika (choćby na stronie gosc.pl), bo jest tam ogromny potencjał wiary, nadziei i miłości, rozpisany na biografie, rozmowy, reportaże. Chciałoby się powiedzieć – świat całkiem inny od tego, który jest nam pokazywany w większości pozostałych mediów. A przecież dokładnie ten sam.

Może różnica polega na podejściu do ludzi i do tematów. „Gość” nie jest pismem wirtualnym, łowiącym w sieci, interesuje go świat realny, żywi ludzie. W rodzinie, parafii, wśród pomagających i potrzebujących, w Piekarach Śląskich, ale i w Korei czy Afryce. Na opisanie takiej postawy Amerykanie mają slogan „Sky is the limit”. Ks. Marek Gancarczyk z kolei zwykł mawiać: „Jeśli trzeba lecieć na Księżyc, by zrobić dobry materiał, to polecimy”. Pewnie dlatego, że niebo nie jest dla „Gościa” żadną granicą. Pisze o nim co tydzień.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.