Brutalizacja języka w mediach – co się dzieje z komunikacją?

Franciszek Kucharczak

GN 37/2023 |

publikacja 14.09.2023 00:00

Nawet nie zauważyliśmy, kiedy brutalny język opuścił sferę prywatną i stał się bezwstydnie publiczny. W pewnej chwili zaczęliśmy słyszeć płynące z przekaźników wyrażenia, jakich dotąd kulturalnemu człowiekowi nie wypadało wypowiadać w ogóle. Co się stało?

Brutalizacja języka w mediach – co się dzieje z komunikacją? istockphoto

Podczas niedawnego dorocznego spotkania przedstawicieli Kościoła z politykami w Berlinie przedstawiciel Watykanu abp Noël Treanor stwierdził, że nawet ci, którzy deklarują przywiązanie do demokratycznych standardów, osłabiają je. „Wszyscy jesteśmy wezwani do precyzyjnego zajmowania się faktami, a nie do zmniejszania złożoności na korzyść naszej własnej opinii” – powiedział. Zauważył, że niechęć do zajmowania się opiniami, których nie podzielamy, staje się powszechna. Nie chcemy zmierzyć się z argumentami drugiej strony i uczyć się w ten sposób od siebie nawzajem. „Unikamy po prostu czasochłonnych i wyczerpujących rozmów. W ten sposób wielu z nas pozostaje zamkniętych w bańkach opinii i coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością naszych bliźnich” – powiedział irlandzki hierarcha.

Zaniżanie standardów

Komunikacja między wspomnianymi bańkami zawiera coraz więcej agresji. W warunkach polskich swoistą wizytówką tego zjawiska stało się słowo „wyp...ać!”, wykrzykiwane przez megafony i wypisywane na wielkich transparentach. To wulgarne wyrażenie, adresowane de facto do znacznej części społeczeństwa, na wielką skalę zaistniało w przestrzeni publicznej na fali protestów przeciw orzeczeniu TK o niekonstytucyjności aborcji eugenicznej. Posłużyły się nim w głównej mierze tłumy uczestników tzw. strajku kobiet. Sądząc z licznych medialnych komentarzy, to było w porządku, bo było wypowiadane „w słusznej sprawie”. To samo odnosi się do wszelkich obelżywych słów i gestów – i zdaje się, że „słuszna sprawa” coraz częściej je usprawiedliwia. Nie uchodzi też za niestosowność obnosić się, nawet przed kamerami, z gwiazdkami zastępującymi rynsztokowe wyrażenia.

„Język polski jest potwornie zbrutalizowany. Ta brutalizacja wynika z naturalnej reakcji psychologicznej jego użytkowników. Widząc stopień nasycenia języka wulgaryzmami, automatycznie używamy ich coraz częściej” – przekonuje dr hab. Karol Samsel, literaturoznawca i krytyk literacki, w tekście dla portalu „Wszystko Co Najważniejsze”. Naukowiec zauważa, że o ile na początku wulgaryzmy wpływały na literaturę i jakość jej tworzenia, o tyle dzisiaj „zalew form wulgarnych wpływa na język i jego brutalizację”. Zaznacza, że wulgaryzmy stanowią „część mowy reliktowej” i wskazuje, że dzisiaj „nie są [one – przyp. F.K.] emancypacyjne. Są trywialne, rutynowe i powszechne”.

Eskalacji brutalności w komunikacji sprzyja styl medialnych wystąpień polityków. Dążenie do zdominowania dyskutantów przed kamerami, wzajemne przekrzykiwanie się, próby wypowiedzenia swoich kwestii niezależnie od tego, czy się ma coś do powiedzenia, czy też nie – wszystko to wpływa na stan debaty publicznej i prowadzi do zaniżania standardów komunikacji w całym społeczeństwie. Staje się też dla wielu odbiorców swoistym wzorcem prowadzenia rozmów.

Brutalny „dialog”

– To jest przerażające. Brutalizacja języka świadczy o zubożeniu kultury osobistej oraz kultury społecznej i jest świadectwem wyjałowienia ludzkiego wnętrza – uważa ks. dr hab. Robert Nęcek, konsultor Rady ds. Środków Społecznego Przekazu KEP. – Użycie brutalnego słownictwa nie wnosi żadnych pozytywnych wartości, a może jedynie spowodować zaognienie konfliktu. Problem zazwyczaj pozostaje nierozwiązany, a uczestnicy takiego „dialogu” zaczynają się mijać, a nawet unikać. Przez publikowanie takiego stylu w mediach czy w internecie powstaje w społeczeństwie, a szczególnie wśród dzieci i młodzieży, wrażenie, że skoro dorośli na co dzień czymś takim się posługują, to znaczy, że to jest postawa właściwa – tłumaczy. Przestrzega, że eskalacja tego zjawiska doprowadzi nas w końcu do ściany i sprawi, że nie będziemy zdolni ze sobą rozmawiać.

Językoznawca prof. Jerzy Bralczyk już przed laty nazywał zmiany w społecznym sposobie wyrażania się „mediatyzacją języka”. Wskazał, że media kształtują sposób, w jaki wypowiadają się politycy. Podkreślił, że z chwilą pojawienia się telewizji język polityki zaczął się dopasowywać do mediów i ograniczeń wynikających z kultury masowej. „Trzeba mówić krótko, szybko, wyraziście, wręcz dosadnie, nie można używać języka skomplikowanego, argumentacja nie może być zbyt rozbudowana” – wyliczał profesor. „Polityk, który chce przekonywać racjonalnymi argumentami, a nie agitować, ma coraz mniejsze szanse na zaistnienie w mediach, co jednocześnie decyduje o jakości debaty politycznej w telewizji” – mówił podczas sesji na temat języka polskiej polityki, zorganizowanej przez Senat w 2009 roku. Kolejne lata pokazały, że agresywny styl debat medialnych stał się pewnego rodzaju normą.

Nawiązując do tej kwestii, ks. Robert Nęcek zwraca uwagę na odpowiedzialność ludzi mediów, którzy są zobowiązani do promowania osób reprezentujących odpowiedni poziom. – Świat mediów tworzą zazwyczaj ludzie z wyższym wykształceniem, więc chyba są w stanie odróżnić polityków, którzy mają coś do powiedzenia, od tych, którzy proponują szmirę, tandetę i bylejakość. Gdybyśmy promowali poziom, kulturę, obycie, wielu byśmy tego stylu nauczyli – zauważa. – Chodzenie do szkoły i sprostanie wymogom nauczania też bywa dla wielu uczniów trudne, ale czy to oznacza, że z tego powodu mamy obniżyć poziom i zawiesić szkołę? – pyta retorycznie.

Duch się udziela

Wypowiadane słowa nie są tylko falą dźwiękową. Każda wypowiedź coś sprawia – przynosi skutki pozytywne bądź negatywne. O tym, jak daleko sięga ludzka odpowiedzialność za to, co i jak się mówi, świadczy szokujące zdanie wypowiedziane przez Tego, który jest wcielonym Słowem: „Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu” (Mt 12,36). W tym świetle łatwiej uświadomić sobie, że brutalne słownictwo stanowi objaw czegoś głębszego i ma na ogół przyczynę w stanie ducha. „Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa” – uczy Jezus (Mt 15,19). – Kard. Joseph Ratzinger mówił swego czasu: „Słowo jest wizytówką ducha, a duch nasz udziela się drugiemu człowiekowi”. Jeśli w danym środowisku klnie się i narzeka, to ci, którzy wejdą w to środowisko, również będą klęli i narzekali, bez względu nawet na to, czy jest ku temu powód, czy nie. Dzieje się tak właśnie dlatego, że „duch nasz udziela się drugiemu człowiekowi”. Stąd jeśli chcemy zachować zdrowego ducha, nie powinniśmy wchodzić w takie środowiska. Należy ich unikać i szukać takich wspólnot, które będą promowały zdrowy styl życia i zdrowego ducha – podkreśla ks. Robert Nęcek. Przestrzega, że środowisko zatrute rodzi zwątpienie – ciężką chorobę ducha, prowadzącą do utraty wiary.

Postulat właściwego doboru mediów, którym pozwalamy się kształtować, jest więc kluczowy. – Mocno zaniedbana jest u nas edukacja medialna, czyli umiejętność posługiwania się pilotem czy myszką, przewijania stron w smartfonach. Do tego trzeba wychowywać od najmłodszych lat, żeby media służyły nam pomocą, a nie żebyśmy z ich powodu stawali się ubożsi – zaznacza kapłan. Przypomina, że odpowiedzialności za siebie uczymy się nade wszystko w swoich środowiskach domowych.

Jaka jest w tym rola Kościoła? – Osobiście uważam, że dzisiaj katechizacja powinna stawiać w pierwszym rzędzie na dorosłych. Katecheta na religii w szkole może stanąć na głowie – i to się będzie podobało dzieciom, ale gdy przyjdą do domu, już będzie po katechezie. Unikamy katechizowania dorosłych, bo oni często mają „niepopularne” pytania i trzeba na nie umieć wiarygodnie i konkretnie odpowiedzieć. W świecie dorosłych nie da się lać wody – zaznacza duchowny.

Czy to możliwe? Trzeba próbować. – W jednej z krakowskich parafii razem z proboszczem przeprowadzamy w niedziele 15-minutowe wykłady dla dorosłych. Mówimy o dręczących ludzi problemach, a potem jest możliwość zadawania pytań. Najpierw było 5 osób, potem 10, potem ponad 20 – i tak zaczyna się tworzyć coraz większa grupa. Trzeba próbować różnych metod – przekonuje ks. Nęcek. – Nie możemy spodziewać się tych samych owoców, stosując te same metody od 40 lat – konkluduje.

To rozumieją wszyscy

Na wagę tego, co się mówi, szczególnie często wskazuje papież Franciszek. Ojciec Święty przypomina, że słowa mogą być „pocałunkiem, gestem czułości, lekarstwem, ale mogą stać się też nożem, szpadą, czy śmiercionośną amunicją”. Zwraca uwagę, że debata społeczna jest często manipulowana w imię interesów różnych grup wpływu. W ten sposób opinia publiczna podlega nieuczciwemu sterowaniu. Co gorsza, język kampanii politycznych przeniósł się do zwyczajnych relacji międzyludzkich i jest używany na co dzień. W konsekwencji „brak dialogu sprawia, że nikt w poszczególnych sektorach społeczeństwa nie troszczy się już o dobro wspólne, lecz o uzyskanie korzyści, jakie daje władza, lub w najlepszym razie o narzucenie swojego sposobu myślenia”.

Jaka na to rada? „Chodzi o język prawdy i miłości, który jest językiem uniwersalnym: nawet analfabeta może go zrozumieć. Język prawdy i miłości rozumieją wszyscy. To język, który wszyscy mogą zrozumieć” – mówił papież w 2019 roku. I dodał: „Jeśli idziesz z prawdą – z prawdą twego serca, ze szczerością i z miłością – wszyscy ciebie zrozumieją. Nawet jeśli nie możesz mówić, ale idziesz z gestem czułości, który staje się prawdziwy i miłujący”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.