Jak słowo daję. O języku w mediach elektronicznych

Piotr Sacha

GN 37/2023 |

publikacja 14.09.2023 00:00

Prasa i internet – z pozoru obce sobie światy łączy taka sama odpowiedzialność za słowo.

Jak słowo daję. O języku w mediach elektronicznych istockphoto

Krzysztof Golonka, jeden z pionierów reklamy internetowej w naszym kraju, został zapytany, jak wyobraża sobie internet w niedalekiej przyszłości. „Nie będzie internetu” – stwierdził nieco przekornie. Ludzie na ekranach swoich urządzeń co prawda znajdą teksty i nagrania, które dotrą do nich drogą przesyłu danych, zniknie natomiast świadomość, że oto włączają się do sieci, przeskakują z jednej rzeczywistości do drugiej. Tamta wypowiedź sprzed 15 lat dziś przypomina zapiski ze współczesności. W Polsce z mediów społecznościowych korzysta już 28 mln osób, to jest 90 proc. wszystkich internautów. A jak wynika z raportu CBOS, przeszło trzy czwarte dorosłych Polaków deklaruje regularną obecność online. Zdecydowana większość z nich śledzi portale informacyjne, a spora część czyta w internecie prasę. Rośnie ryzyko zachłyśnięcia się szybkim, sensacyjnym przekazem lub wpadnięcia w pułapkę fałszywych wiadomości.

To już przesądzone. Lewandowski…

Tytuł newsa w jednym z największych polskich portali: „To już przesądzone. Lewandowski wróci do Niemiec jeszcze w tym roku”. Przez moment pomyślałem, że Lewy opuszcza Barçę. Artykuł mówił jednak o czymś innym. Grupowym rywalem katalońskiego klubu w rozgrywkach Ligi Mistrzów będzie Szachtar Donieck. Mistrz Ukrainy „domowe” spotkania rozegra w Hamburgu. Dlatego polski napastnik się tam pojawi – na jeden mecz, a nie na kolejny etap kariery.

Kilka dni później na głównej stronie innego dużego portalu: „A jednak sensacja, Barcelona podjęła decyzję ws. Lewandowskiego. Media już ogłaszają”. Nie sposób nie kliknąć i w ten nagłówek. Wspomniane media to jeden hiszpański portal. A sensacją jest rzekoma zgoda klubu na wyjazd zawodnika w przyszłym roku do Arabii Saudyjskiej. O ile w przypadku prasy gazetowej postawienie kropki w ostatnim zdaniu artykułu właściwie kończy dziennikarską robotę, o tyle w redakcji online tak nie jest. Trzeba jeszcze przyciągnąć – mocno dziś rozproszoną – uwagę użytkownika. Ten zaś raczej dryfuje, pchany siłą emocjonalnego przekazu, na szerokich wodach internetu. Rodzi się pokusa, by wypłynąć po niego z przynętą clickbaitowego tytułu, kluczowych dla wyszukiwarek słów i szczypty sensacji. Za pokusą stoi przekonanie, iż sukcesu oglądalności nie gwarantuje sama dobra treść.

Ciężar wydmuszki

Obecnie mówi się już o zjawisku klikbajtyzacji mediów. Najogólniej mówiąc, rzecz polega na konstruowaniu chwytliwych, działających na emocje tytułów, często z zaszytą obietnicą („sprawdź koniecznie, jak…”). Cel: zdobyć kliknięcia, a w ich efekcie odsłony, co przekłada się na zyski z wyświetlonych reklam.

Nagłówek odwołujący się do emocji czytelnika nie jest czymś złym. Gorzej, gdy taki nagłówek nijak się ma do dalszej części artykułu albo zawiera prawdziwe zdanie, lecz wyrwane z szerszego kontekstu. I tak zaczynamy gubić się w gmatwaninie półprawd. Inny przykład. Tytuł obwieszcza informację wagi niemal dziejowej. Z ostatniego akapitu dowiadujemy się jednak, że jest ona lekka jak wydmuszka.

Granica między clickbai- tem a intrygującym tytułem bywa nieostra. Faktem jest, że każdej redakcji zależy, by publikowany w internecie materiał przeczytało jak najwięcej użytkowników. Stając przed wyborem metod prowadzących do tego celu, warto mieć świadomość ich konsekwencji. Jedną z największych pułapek są fake newsy – powielane (celowo lub nieświadomie) kłamstwa, szkodzące wybranym osobom, większym grupom, a nawet państwu. Rozpowszechnianiu fałszerstw w sieci sprzyjają pośpiech i bezkrytyczne traktowanie źródeł informacji. Co dotyczy zarówno nadawców, jak i odbiorców tego typu treści.

Jak wynika z zeszłorocznego raportu Fundacji Digital Poland pt. „Dezinformacja oczami Polaków”, fake news ma średnio 70 proc. więcej szans, by powędrować dalej, i rozchodzi się sześć razy szybciej niż prawdziwa wiadomość. Aż 82 proc. badanych Polaków przyznało, że miało do czynienia z fake newsem. Zjawisko jest powszechne w przypadku pokolenia wchodzącego w dorosłość.

(Nie)święte środki

W przestrzeni internetu treści katolickie również nie są wolne od pułapek. I tu nie tak trudno dostrzec negatywne efekty nadmiernego skupiania się nadawców na ilościowej analizie wejść na stronę. Aby przybliżyć treści z duchowym przesłaniem szerokiej rzeszy użytkowników, warto dopracować tytuł, wprowadzenie, wyszukać atrakcyjną ilustrację, dopisać słowa kluczowe, które lepiej pozycjonują artykuł w wyszukiwarkach, mieć na względzie siłę oddziaływania mediów społecznościowych. W czym tkwi problem? W przekonaniu, że cel uświęca środki. A zestaw nieświętych środków jest spory. Szokujący tytuł, żerowanie na ludzkiej tragedii czy podpieranie się cytatami z Biblii lub autorytetem ludzi Kościoła dla własnych, nie zawsze słusznych zamiarów – to tylko przykłady z brzegu listy.

Dużą popularność zdobywają artykuły poświęcone mocy „najbardziej efektywnych modlitw” czy postaciom z „najskuteczniejszym orędownictwem”. Z pozoru niewinne. Mogą stać się jednak zasiewem niezdrowej religijności, traktującej modlitwę w sposób magiczny.

Bliskowzroczność

Algorytmy wskazują nam te komunikaty i opinie, które są nam bliskie, zgodne z zainteresowaniami, światopoglądem. Powstają warunki, w których zmniejsza się czujność użytkowników na różnego typu manipulacje, za to rosną zasięgi fake newsów. „Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem” – kultowa fraza z filmowego „Rejsu” tylko częściowo ilustruje zjawisko bańki informacyjnej. Bo za stwierdzeniem inżyniera Mamonia nie kryło się myślenie plemienne, odizolowane od tych, którzy myślą inaczej.

„Media społecznościowe i spersonalizowane wyszukiwarki tworzą w sieci przestrzeń absolutnej bliskości, z której wyeliminowane zostaje wszelkie zewnętrze” – opisuje zjawisko niemiecki filozof Byung-Chul Han w eseju „Społeczeństwo intymności”. „Spotykamy w niej tylko siebie i sobie podobnych. To cyfrowe sąsiedztwo przedstawia użytkownikowi tylko te wycinki świata, które lubi. Sieć zmienia się w przestrzeń intymną lub strefę komfortu. Bliskość, z której usunięta została wszelka dal…” – wyjaśnia. Puentując tę myśl: cierpimy na bliskowzroczność. A brak szerszej perspektywy zamyka drogi do prawdziwej rozmowy i odbiera szansę porozumienia.

Strażnicy wiadomości

Co oznacza zatem odpowiedzialność za słowo z chrześcijańskiej perspektywy? Jak znaleźć równowagę między krytycznym dystansem wobec tego, co czytamy na ekranach urządzeń, a zaufaniem do dziennikarzy? Czy da się przebić bańki światopoglądów? I jak nie stać się narzędziem w rękach cyfrowych blagierów? Niemało wskazówek udzielali papieże, których pontyfikat przypadł na czasy mediów elektronicznych – Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek. Przyjrzyjmy się temu, co proponują w orędziach na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu.

„Fake news a dziennikarstwo pokoju” – brzmi tytuł orędzia Franciszka sprzed pięciu lat. „Prawdę sformułowań możemy rozpoznać po owocach: jeśli budzą polemikę, podżegają do podziałów, tchną rezygnację lub jeśli przeciwnie – prowadzą do świadomej i dojrzałej refleksji, konstruktywnego dialogu, do pożytecznej działalności” – radzi papież. Dziennikarzy nazywa „strażnikami wiadomości”. Jednocześnie przestrzega przed przyjmowaniem „ckliwych tonów”. Jeśli dziennikarstwo, to bez udawania, „wrogie fałszom, sloganom dla efektu i spektakularnym deklaracjom”.

„Portale społecznościowe: bramy prawdy i wiary” – tytuł orędzia Benedykta XVI z 2013 r. dziś wydaje się jeszcze bardziej aktualny. Poprzednik Franciszka zadaje katolikom zadanie domowe do odrobienia w internecie. Jest świadomy, że dyskretny głos rozsądku – jak to ujmuje – może być przytłumiony przez zgiełk zbędnych informacji. Warto wynotować następującą podpowiedź: dialog może rozkwitać wtedy, gdy traktuje się na serio tych, którzy mają poglądy odmienne od naszych. Kolejna rada, tym razem z wcześniejszego orędzia Benedykta: „Także w erze cyfrowej każdy staje w obliczu konieczności bycia osobą autentyczną i refleksyjną”.

20 lat temu mało kto wyobrażał sobie erę cyfrową, w jakiej dziś żyjemy. A w orędziu Jan Paweł II wzywał cały Kościół do „odważnego przekroczenia tego nowego progu, do wypłynięcia »na głębię« cyberprzestrzeni”. Pytał też, czy z galaktyki treści internetowych „wyłoni się twarz Chrystusa i da się słyszeć Jego głos?”. Od tego pytania można rozpocząć współczesny rachunek sumienia użytkownika internetu.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.