„Obraz Złotego Wieku”. Monumentalna wystawa na Wawelu o kulturze wizualnej epoki ostatnich Jagiellonów

Szymon Babuchowski


GN 38/2023 |

publikacja 21.09.2023 00:00

Choć wystawa nosi tytuł „Obraz Złotego Wieku”, przemawiają na niej nie tylko dzieła malarskie. To rozległa opowieść o kulturze wizualnej doby ostatnich Jagiellonów – epoki, w której Polska była potęgą.

▼	Nie ma lepszego miejsca dla wystawienia tych dzieł niż Wawel. Roman Koszowski /foto gość ▼ Nie ma lepszego miejsca dla wystawienia tych dzieł niż Wawel.

Największa w historii, monumentalna, wyjątkowa – takimi przymiotnikami opisują organizatorzy wystawę „Obraz Złotego Wieku”, którą od zeszłego tygodnia można oglądać w Zamku Królewskim na Wawelu. Faktycznie, ulokowanie ekspozycji w siedemnastu salach na trzech kondygnacjach rezydencji wzniesionej przez Zygmunta Starego robi wrażenie. Ale przecież nie to decyduje o wartości wystawy, tylko jej zawartość. A ta jest naprawdę niezwykła: aby opowiedzieć o kulturze wizualnej epoki ostatnich Jagiellonów, zgromadzono niemal 450 zabytków z kilkudziesięciu muzeów i bibliotek na całym świecie, w tym tak renomowanych jak The Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, The Bodleian Library w Oksfordzie, The British Library w Londynie, Luwr czy Biblioteka Narodowa w Paryżu. – Jeśli chcielibyśmy zobaczyć te dzieła w oryginalnych miejscach ich przechowywania, musielibyśmy objechać całą kulę ziemską – uśmiecha się Krzysztof Czyżewski, szef zespołu kuratorskiego. 


Oko w oko z głowami


Przy wejściu na wawelskie wzgórze od strony Bramy Herbowej wita nas tajemnicza, ponaddwuipółmetrowa głowa „kobiety w czepcu” o geometrycznych kształtach, spoglądająca w stronę ulicy Kanoniczej. Instalacja jest współczesna, jednak gdy przyjrzymy się jej uważnie, wyda się całkiem znajoma. Autorskiej interpretacji jednej z wawelskich głów, zdobiących na co dzień strop sali Poselskiej, dokonał rzeźbiarz Paweł Orłowski. To zapowiedź jednego z hitów ekspozycji – mamy tam bowiem niezwykłą okazję, by stanąć oko w oko ze słynnymi głowami. – Zwykle znajdują się one wysoko nad nami i – trzeba to powiedzieć – wiele tracą umieszczone w głębi kasetonów. Widzimy wtedy tylko ich przód, a przecież one są wyrzeźbione z każdej strony, asymetryczne, spoglądają w różnych kierunkach! Teraz możemy je zobaczyć w całej okazałości – podkreśla Krzysztof Czyżewski. 


Rzeczywiście, głowy umieszczone obok siebie w specjalnie zaprojektowanej przez Adama Orlewicza ażurowej rotundzie, która stanęła pośrodku sali Poselskiej, prezentują się arcyciekawie. Jedne zachwycają, inne przerażają, ale wszystkie na pewno fascynują. Niezwykła jest ta kolekcja typów ludzkich, min, grymasów. Kim są postaci wyrzeźbione ok. 1540 r. w warsztacie Sebastiana Tauerbacha i Hansa Snycerza? Realnymi ludźmi żyjącymi w XVI wieku? Historycznymi bohaterami? Postaciami z mitologii? A może personifikacją pojęć lub wyobrażeniami planet? Trudno to dziś rozstrzygnąć. Pewne jest natomiast, że budzą podziw zwiedzających, choć do naszych czasów przetrwało zaledwie 30 ze 194 głów, zaprojektowanych specjalnie do tego wnętrza jako część wyposażenia zamku przebudowanego przez króla Zygmunta Starego. – Zygmunt I zbudował dla siebie na Wawelu dwie rezydencje: doczesną, czyli Pałac Królewski, w którym się właśnie znajdujemy, i wieczną, czyli kaplicę Zygmuntowską, w której spoczywa wraz z rodziną, oczekując na koniec czasu. Oni tu dalej są obecni. Dlatego nie ma lepszego miejsca dla wystawienia tych wszystkich dzieł niż Wawel – twierdzi kurator. 


Obrazy duże i małe


Ekspozycja „Obraz Złotego Wieku” ukazuje rozkwit kultury i sztuki w państwie polsko-litewskim pod panowaniem Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta, czyli w czasach, kiedy Polska była jednym z największych państw w całej Europie – potęgą militarną, polityczną i ekonomiczną. To czas dynamicznego rozwoju miast i prawdziwej eksplozji handlu. Stąd tytułowy „obraz” to nie tylko dzieła malarskie czy rzeźby, ale także wytwory rzemiosła artystycznego: złotnictwa, hafciarstwa czy tkactwa. – Pokazujemy, na czym polegała cywilizacja obrazkowa w XVI wieku. Mamy więc na wystawie duże obrazy, które były dostępne dla wszystkich w kościołach, ale i prywatne modlitewniki z obrazami wielkości dłoni, do których dostęp mieli tylko modlący się, np. król czy królowa – opowiada Krzysztof Czyżewski. Ta druga grupa obiektów, stanowiąca niezwykle luksusowe cacka, ulokowana została w kameralnym wnętrzu sypialni Zygmunta I, co jeszcze bardziej podkreśla intymność modlitewnej sytuacji. Wśród zgromadzonych tu zbiorów znajdują się prawdziwe arcydzieła europejskiego miniatorstwa – zdobione przez Stanisława Samostrzelnika książeczki do nabożeństwa króla Zygmunta I i jego małżonki królowej Bony, a także możnowładców Wojciecha Gasztołda i Krzysztofa Szydłowieckiego. Ilustracja z królewskiego modlitewnika, na której monarcha przyjmuje Komunię z rąk umęczonego Chrystusa, oglądana w miejscu śmierci Zygmunta Starego, porusza wyjątkowo mocno. 


Obrazy to także, jak podkreśla kurator, grafiki na co dzień zamknięte w książkach stojących na półkach szacownych bibliotek. Tu zostały dla zwiedzających otwarte. Przykładem są liczne wydania rozprawy greckiego filozofa o imieniu Kebes, która w XVI wieku cieszyła się ogromną popularnością w całej Europie. Na wawelskiej wystawie można zobaczyć też ręcznie pisane, iluminowane wydanie przekładu tego dzieła na język włoski z 1551 r., zwykle przechowywane w medycejskiej bibliotece Laurenziana we Florencji. Wszystkie te egzemplarze podziwiamy teraz w sali Poselskiej. To idealne dla nich miejsce, bo zachowane do dziś malowidło pod stropem, przedstawiające alegoryczny wykład o życiu człowieka, zostało zainspirowane właśnie rozprawą Kebesa.


Z najwyższej 
półki


Skoro już o księgach mowa, to warto zaznaczyć obecność na wystawie słynnego „Traktatu o dwóch Sarmacjach” polskiego historiografa, medyka i geografa, kanonika krakowskiego Macieja z Miechowa. Napisany w 1517 r. uznawany jest za pierwszą renesansową pozycję opisującą w duchu 
naukowym geografię i etnografię wschodniej Europy. To ten traktat przyczynił się do popularyzacji mitu o polskiej szlachcie jako potomkach Sarmatów. Dzieło zajmuje centralne miejsce w sali poświęconej rozszerzeniu obrazu świata u progu ery nowożytnej.


O tym, jak ważnym centrum kulturalnym był Kraków za czasów ostatnich Jagiellonów, świadczą m.in. eksponaty związane z dwoma artystami działającymi w tym mieście. Pierwszy z nich to norymberski malarz Hans Dürer, młodszy brat słynnego Albrechta, działający jako nadworny malarz Zygmunta Starego, autor zachowanych fragmentarycznie malowideł ściennych na Wawelu. Drugi – młodszy o pokolenie Gian Jacopo Caraglio, pochodzący z Werony. Zajmował się twórczością graficzną, w której wykorzystywał m.in. kompozycje Rafaela i Tycjana. Na wystawie możemy oglądać aż 29 jego miedziorytów, jednak to nie wszystko. – Gdy Caraglio osiadł w Krakowie, poświęcił się złotnictwu, jubilerstwu i gliptyce – opowiada Natalia Koziara-Ochęduszko, współkurator. Ta ostatnia dziedzina sztuki to rzeźbienie w kamieniach szlachetnych i półszlachetnych miniaturowych wizerunków. Dzieła gliptyczne Caraglia należą do najwybitniejszych tego typu prac w renesansie, co możemy potwierdzić, podziwiając jego portrety Zygmunta Augusta, Barbary Radziwiłłówny i królowej Bony. W jaki sposób udało się artyście na tak niewielkiej powierzchni wyrzeźbić tyle detali, pozostanie już jego tajemnicą. Nam raczej ciśnie się teraz na usta pytanie, w jaki sposób udało się organizatorom krakowskiej wystawy zgromadzić na niej aż tyle skarbów z najwyższej półki. Niezależnie od tego, jak brzmi odpowiedź, należą im się za to wielki podziw i szacunek. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.