Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Dominował czarny obraz polskiej rzeczywistości

Edward Kabiesz


GN 39/2023 |

publikacja 28.09.2023 00:00

Na tegorocznym festiwalu w Gdyni mieliśmy wysyp filmów „agenturalnych”.

Konferencja prasowa po projekcji filmu „Kos”. Od lewej Jacek Braciak (Kościuszko), Aneta Hickinbotham (producentka), Paweł Maślona (reżyser filmu) oraz Robert Więckiewicz (rotmistrz Iwan Dunin). Konferencja prasowa po projekcji filmu „Kos”. Od lewej Jacek Braciak (Kościuszko), Aneta Hickinbotham (producentka), Paweł Maślona (reżyser filmu) oraz Robert Więckiewicz (rotmistrz Iwan Dunin).
Roman Koszowski /Foto Gość

Po obejrzeniu „Kosa” nie miałem wątpliwości, że film zasługuje na główną nagrodę Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Jego twórca, Paweł Maślona, filmem o Tadeuszu Kościuszce w pewnym sensie uratował honor polskiego kina historycznego, które kiedyś mogło szczycić się sukcesami, ale od dawna nie miało u nas dobrej passy. „Kos” nie jest jednak rekonstrukcją wydarzeń historycznych, ale filmem kostiumowym osadzonym w historycznych realiach. Występują w nim postaci autentyczne, w tym Kościuszko i Domingo, jego czarnoskóry przyjaciel, ale większość postaci i wydarzeń jest fikcyjna. Ta historia rozpoczyna się wiosną 1794 roku, kiedy Kościuszko i Domingo wracają do Polski. Usiłują przedostać się do Krakowa, gdzie Kościuszko, którego poszukują Rosjanie pod wodzą rotmistrza Dunina, ma stanąć na czele powstania. Równolegle jesteśmy świadkami dramatu, jaki rozgrywa się pomiędzy dwoma przyrodnimi braćmi z powodu schedy po zmarłym niedawno ojcu. 


Maślona jest reżyserem inteligentnym. Nie porwał się na wielkie epickie kino realizowane za ogromne pieniądze, ale stworzył świetny dramat historyczny, który ogląda się od początku do końca z ogromnym zainteresowaniem. To film pełen napięcia, emocji, prawdziwe kino przygodowe, które jednocześnie nie zostało pozbawione odniesień do czasów współczesnych. Znakomity scenariusz i reżyseria oraz wspaniałe kreacje Jacka Braciaka w roli Kościuszki i Roberta Więckiewicza jako rosyjskiego rotmistrza to największe atuty tego pasjonującego kostiumowego dramatu. 


Na tegorocznym festiwalu mieliśmy wysyp filmów „agenturalnych”. Aż trzy obrazy podejmujące ten temat wracały do czasów PRL-u i w każdym z nich postacią pierwszoplanową był agent Służby Bezpieczeństwa lub wywiadu. Filmów tych nie można zaliczyć do gatunku czysto sensacyjnego, są one raczej psychologicznymi dramatami z domieszką thrillera.


O duszę agenta


Oglądając „Figuranta” Roberta Glińskiego czy film Jana Holoubka „Doppelgänger. Sobowtór” nasuwają się skojarzenia ze znakomitym „Życiem na podsłuchu” Floriana Henckel von Donnersmarcka. W obu polskich filmach bohaterami są również agenci. W „Figurancie” jest nim funkcjonariusz IV Departamentu MSW, który zajmował się „szkodliwą antypaństwową działalnością polityczną, społeczną i ideologiczną, podejmowaną z pozycji wyznaniowych”, czyli przede wszystkim Kościołem katolickim. Bohaterem „Doppelgängera” jest agent PRL-owskiego wywiadu, a akcja filmu rozgrywa się na przełomie lat 70. i 80. XX wieku. 


W filmie Glińskiego wbrew tytułowi to nie figurant, czyli osoba śledzona przez bezpiekę, znajduje się na pierwszym planie. Jest to Bronek Budny, który po ukończeniu szkoły MSW w Legionowie zostaje funkcjonariuszem wydziału zajmującego się duchowieństwem. Figurantem, którego ma śledzić, okazuje się biskup Karol Wojtyła. Czarno-biały film doskonale oddaje klimat Krakowa z tamtych czasów, ukazując metody, jakimi posługiwała się bezpieka, werbując informatorów z otoczenia Wojtyły, a także kulisy stosowanych wobec figuranta prowokacji związanych z postacią Ireny Kinaszewskiej, którą w filmie zagrała jej wnuczka Paulina. Równie ważny wątek dotyczy wpływu, jaki ta działalność wywiera na psychikę i życie osobiste Budnego. 


„Doppelgänger. Sobowtór” Holoubka, w którym wątek sensacyjny odgrywa większą rolę niż w „Figurancie”, opowiada historię Hansa Steinera, agenta wywiadu, który dzięki skradzionej tożsamości rozpoczyna szpiegowską karierę w Strasburgu. Równolegle śledzimy wątek człowieka, pod którego podszywa się Steiner. W tym filmie reżyser pokazuje skutki działalności Steinera wobec niego, a przede wszystkim wobec ludzi, których krzywdził. 


Z kolei „Różyczka 2” Jana Kidawy-Błońskiego wydaje się próbą przebicia sukcesu filmu „Różyczka”, nawiązującego do postaci Pawła Jasienicy i jego związku z drugą żoną Zofią O’Bretenny, która okazała się agentką SB. Joanna Warczewska, bohaterka „Różyczki 2”, jest córką bohaterów pierwszego filmu. Robi karierę polityczną, na której może zaważyć skrywana przed nią historia związku jej matki z zamordowanym przez bezpiekę pisarzem. Film Kidawy-Błońskiego to zgrabnie opowiedziana historia z politycznymi podtekstami. 


Dwa razy chłopi 


Polska wieś rzadko staje się tematem polskich filmów. Do tegorocznego konkursu zakwalifikowały się i zostały nagrodzone dwa obrazy podejmujące tematykę wiejską. Pierwszy osadzony został w przeszłości, a jego twórcy Dorota i Hugh Welchmanowie sięgnęli do polskiej klasyki, w oryginalny sposób ekranizując „Chłopów” Reymonta. To już trzecia filmowa adaptacja powieści. Wcześniej Welchamanowie zrealizowali wspólnie film „Twój Vincent”, w którym przedstawili biografię van Gogha za pomocą jego obrazów, łącząc grę aktorów z kunsztem malarskim animatorów, którzy odtworzyli wszystkie postacie za pomocą farby olejnej. Tym razem zastosowali podobną formułę, sięgając do twórczości polskich malarzy, w tym Chełmońskiego i jego „Bocianów”, „Burzy” czy „Babiego lata” Ferdynanda Ruszczyca, autora „Ziemi” ,czy francuskiego malarza Jean-François Milleta. Welchmanowie wykorzystali również malarstwo z okresu Młodej Polski. Rezultat jest imponujący, niektóre sceny, np. tańców na wiejskiej zabawie, po prostu oszałamiają. Powieść Reymonta jest dziełem wielowątkowym. Twórcy filmu skupili się na historii Jagny, najbardziej filmowej, ale nie zawsze zgodnie z duchem powieści. 


Z kolei „Tyle co nic”, debiut fabularny Grzegorza Dębowskiego, to osadzony we współczesności dramat społeczny, który z czasem przeradza się w dramat psychologiczny. Film nieoczekiwanie nabrał aktualności. Pierwszoplanowy bohater, Jarek, organizuje protest rolników przed rezydencją posła, którego chłopi uważają za zdrajcę ich sprawy, bo głosuje w Sejmie wbrew ich interesom. Okazuje się, że w gnoju wysypanym na podwórzu posła znaleziono zwłoki jednego z rolników. Wszyscy podejrzewają zabójstwo. Jarek, który znalazł się w kręgu podejrzanych, usiłuje wyjaśnić sprawę śmierci człowieka, któremu kiedyś pomagał. To prywatne śledztwo staje się pretekstem do weryfikacji postaw ludzi, których zna, a także każe mu się zastanowić nad sobą. Sukces „Tyle co nic” to w dużej mierze zasługa znakomitych kreacji, nieogranych jeszcze w polskim kinie aktorów, a szczególnie Artura Poczesnego w roli Jarka, Moniki Kwiatkowskiej jako Ireny i Agnieszki Kwietniewskiej w roli Ani. 


Na własnych warunkach


Czarny obraz polskiej rzeczywistości, jaki zdominował festiwalowe produkcje, był porażający. Szansą wydawało się „Święto ognia” Kingi Dębskiej, która nie raz udowodniła, że robi filmy z myślą o widzu. Bohaterką filmu jest niepełnosprawna, cierpiąca na porażenie mózgowe Anastazja. Dziewczyna przykuta do wózka jest inteligentną, ambitną i pełną radości osobą. To jedyny film, w którym pokazano szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Jak się wydaje, jedyną w kinowym festiwalowym wszechświecie. Jednak i tutaj nagle w sposób zupełnie zaskakujący pojawia się wątek związany z eutanazją, chociaż poprowadzony inaczej niż np. w „Strzępach”, nagrodzonych w ubiegłym roku Złotymi Lwami. Można odnieść wrażenie, że film jakby prześlizguje się nad tym tematem. Inaczej niż w „Lęku” Sławomira Fabickiego, w którym obserwujemy dwie siostry podróżujące samochodem do Szwajcarii. Wkrótce dowiadujemy się, że starsza jest nieuleczalnie chora i zamierza w tamtejszej klinice zakończyć życie „na własnych warunkach”. W Szwajcarii eutanazja jest legalna, a film, może wbrew zamiarom reżysera, zaczyna przypominać reklamę tego procederu. 


Z pewnością na uwagę zasługuje „Jedna dusza” Łukasza Karwowskiego, opowieść o rodzinie, która przechodzi prawdziwą gehennę z powodu alkoholizmu ojca górnika. Karwowski precyzyjnie pokazał tragiczne konsekwencje, jakie nałóg niesie dla całej rodziny, jednak przesadził, serwując widzom kilka trudnych do zniesienia scen przemocy. W filmie mimo wszystko pojawia się szansa na przemianę.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.